Na pozór, zbieranie grzybów nie ma nic wspólnego z turystyką, poznawaniem dalekich, egzotycznych, niespotykanych miejsc, a jednak…

 

Czy naprawdę las o świcie jest nam tak dobrze znany? Czy cicho idąc przez las, na pewno nie zobaczymy niczego zupełnie unikalnego? Czy bliski widok pasących się saren albo jeleni nie jest wart wcześniejszego niż zwykle zjedzenia śniadania? Nawet gdyby to zbieranie grzybów miało być jedynie pretekstem, zaręczam, że warto znaleźć się o bardzo wczesnej porze dnia w lesie, którego inni jeszcze nie zdążyli napełnić hałasem swych samochodów, radioodtwarzaczy i własnymi krzykami. Nie wypłoszona tym zwierzyna jeszcze spokojnie żeruje, oddalając się powoli w głębsze rejony borów rzadko tylko nawiedzane, a i to wyłącznie przez służby leśne – tam przeczekają dzień.

Oczywiście, trudno takie okazy, nawet gdy je spotkamy, fotografować, bo światła w lesie zbyt dużo nie ma nawet w środku dnia. Sprawę mocno komplikuje częsta rankiem mgła, a i spory teleobiektyw by się przydał, że o ciężkim statywie nie wspomnę. Czy jednak wszystko musimy utrwalić na elektronicznych kartach pamięci? A może dla naszych własnych potrzeb wystarczy przyrodzony „twardy dysk” i arcyszybka migawka naszych powiek?

Zbierałem w swym życiu grzyby w różnych rejonach kraju: Pojezierze Brodnickie, szeroko pojęta Kielecczyzna, Mazury, Pojezierze Pomorskie, Puszcza Dolnośląska i… moje ukochane Bory Tucholskie. Dosłownie wszędzie tam napotykałem niesamowite widoki i nie wszystkie one związane były ze zwierzętami. Czasem to było ciekawie poskręcane drzewo wyłaniające się z szarej mgły… Bywał też nieodległy klangor żurawi czy łopot skrzydeł o wodę i plusk łap startujących łabędzi niemych – równie ciekawe dźwięki związane są z ich lądowaniem. A woń leśnego kwiecia, pędzone letnim upałem olejki eteryczne z sosen, świerków, modrzewi czy zapach leśnych poziomek, to nie są warte poznania? Podejrzewam, że w obojętnie jakie, byle spore lasy się wybrać, to uciechy dla oczu, uszu i nosa nie trzeba by długo szukać…

Reklama

 

Zresztą i same grzyby mają swoją wartość użytkową. Można je zjeść na obiad czy kolację tego samego dnia, resztę ususzyć, marynować, wekować obgotowane, kisić… Zupełnie inaczej smakują te zebrane własnoręcznie niż kupione w supermarkecie. A ileż niezapomnianych zapachów rozchodzi się wtedy z kuchni…

Pamiętać jednak trzeba – i to koniecznie – że nie wszystkie grzyby nadają się do jedzenia, a niektóre są nawet trujące i to śmiertelnie. Jak uniknąć tych niebezpiecznych? Osobiście wyznaję zasadę, którą wpoili mi jeszcze w dzieciństwie: zbieram tylko te grzyby, które dokładnie znam, bacznie zważając na drobne różnice w wyglądzie wynikające z miejsca zbiorów.

Są wszak takie grzyby niejadalne, które odróżnić od tych jadalnych bardzo trudno. Niech przykładem będą dwa: niejadalny, choć nietrujący goryczak żółciowy i król wszystkich polskich grzybów – borowik szlachetny. Zapewniam, że znam taki rejon kraju, w którym obydwa mają łudząco podobne od góry kapelusze, od spodu różnią się, ale prawie niezauważalnie, a dopiero próba nadgryzienia brzegów kapelusza daje rozwiązanie. Goryczak jest najzwyczajniej gorzki.

Dlaczego dałem ten przykład?

Ano, bo pewien mocno starszy pan dysponujący w dodatku nie najlepszą kondycją i bardzo kiepskim wzrokiem potrafił je bladym świtem w gęstym lesie rozpoznać z daleka. Ileż razy widząc, jak przyśpieszam w kierunku pięknego kapelusza wystającego z traw, ostrzegał mnie: nawet się do niego nie schylaj! I zawsze miał rację!

Wniosek z tego wyciągnąłem jeden i chciałbym się nim tu podzielić – nic na grzybobraniu nie jest więcej warte niż prawdziwy autorytet w sprawie ich rozpoznawania. Proszę mi wierzyć: żaden podręcznik grzyboznawstwa, żaden atlas grzybów z fenomenalnymi zdjęciami, żadna nawet strona internetowa tak nie nauczy rozpoznawania grzybów, jak dobry znajomy, który dobrze się na tym zna, ma duże, wieloletnie doświadczenie i… dobrze nam życzy.

Jak wyrwać z leśnej ściółki grzyba, gdy już zdecydowaliśmy, że wart jest znalezienia się w naszym koszyku? Są na to dwie szkoły. Jedna mówi, by ostrym nożem ściąć korzeń krótko przy ziemi, a druga zaleca delikatne wykręcenie korzenia z jednoczesnym unoszeniem. Obie są dobre, bo celem zasadniczym jest możliwie najmniejsze uszkodzenie reszty grzybni pozostającej w podłożu.

Najlepiej znalezionego grzyba od razu oczyścić z wierzchu z piasku, igliwia i liści, odciąć nóżkę, przeciąć na pół kapelusz i sprawdzić, czy nasz okaz nie jest robaczywy. Jeśli tego nie zrobimy, nie dziwmy się, że do wieczora robaczki z jednego grzyba przewędrują swobodnie do wszystkich pozostałych w koszyku…

 

Gdzie w lesie szukać grzybów?

Na to jest tyle sposobów, ilu… grzybiarzy. Ja w Borach Tucholskich w ogóle nie chodzę po lesie, a jedynie po leśnych drogach, gdzie na skraju leśnych kwater iglastych rosną brzozy i… między tymi brzozami!

Znam także wyspecjalizowanych poszukiwaczy borowików w leśnych, wysoko zatrawionych przydrożnych… rowach, którzy nie fatygując się dalekimi wędrówkami, zbierają grube dziesiątki grzybów na kilkuset metrach kwadratowych. Inna sprawa, że trawa po takich zbiorach to jest tam już wydeptana jak boisko szkolne.

 

Czy tylko grzyby warte są zbierania w naszych lasach?

Oczywiście, że nie tylko!

  • A czarne jagody na fenomenalne pierogi albo drożdżowe jagodzianki?
  • A borówka brusznica na genialną konfiturę smażoną z gruszkami i kawałkami pigwy?
  • A żurawina, z której konfitura nadaje tak rewelacyjny smak każdemu niemal mięsu?
  • A leśna malina na cudotwórczy „babciny” sok do zimowej herbaty?
  • A dziko rosnące jeżyny na szlachetnie cierpkie konfitury?
  • A upojnie pachnące leśne poziomki?
  • A płatki kwiatów dzikiej róży długo ucierane w makutrze z cukrem na porażające smakiem pączki tłustoczwartkowe?
  • A owoce dzikiej róży na jedyne prawdziwie szlachetne wino?
  • A dereń, berberys czy tarnina na fenomenalne nalewki?
  • A orzechy laskowe, których smak bije na głowę te z supermarketu?
  • A zioła najprzeróżniejsze? …ale to już temat na zupełnie inną opowieść.

 

Zygmunt Skibicki