Dookoła pienią się fale, nurt robi się coraz bardziej bystry, a w żyłach pulsuje adrenalina. Można by podziwiać niezwykłe widoki, ale nie ma na to czasu – jeden fałszywy ruch i ta szalona podróż skończy się uderzeniem w zdradziecko wystającą wprost z nurtu skałę…

 

Rafting to nieco bardziej ekstremalna odmiana spływu rzecznego, do której używa się różnych rodzajów tratw, łodzi, pontonów i kajaków. Spływy odbywają się zazwyczaj bystrym nurtem górskich rzek i strumieni, a uczestnicy takiej wodnej przejażdżki nie mogą narzekać na brak wrażeń. Nic dziwnego, że taka forma rekreacji staje się w ostatnich latach coraz bardziej popularna.

Przyjmuje się, że prekursorami raftingu rzecznego są John Remont i Horace Day, którzy w latach 80. XIX wieku stworzyli pierwszy gumowy ponton, by z jego pomocą badać górskie pasmo Rocky Mountains. Jednak prawdziwy rozwój raftingu nastąpił dopiero sto lat później, czyli w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy to spływy dzikimi, górskimi rzekami stały się naprawdę modne i gdy zaczęły powstawać pierwsze komercyjne firmy zajmujące się przygotowywaniem tego typu wypraw.

Rafting wymaga bowiem specjalistycznego sprzętu – przede wszystkim pontonu, którego konstrukcja wytrzyma kontakt z czyhającymi na rzece niebezpieczeństwami – falami, ostrymi skałami czy konarami drzew. Pontony raftingowe zbudowane są zazwyczaj z czterech lub więcej komór powietrznych napełnianych niezależnie, a ich powłoka wykonana jest z mocnego materiału odpornego na rozdarcia i ścieranie. Każdy ponton posiada też footstrapy – specjalne paski, o które pasażerowie zaczepiają się nogami, by w czasie podróży nie wypaść za burtę. Każdy uczestnik spływu wyposażony jest też w kask, kamizelkę i bardzo wytrzymałe wiosło, którym wraz z innymi pasażerami nadaje pontonowi kierunek.

Mimo że spływy raftingowe należą do sportów ekstremalnych, cieszą się niezwykłą popularnością. W pontonach spływają górskimi rzekami nie tylko miłośnicy adrenaliny, ale również całe rodziny, a nawet… pracownicy dużych firm i partnerzy biznesowi, których tego typu przygoda ma zintegrować i nauczyć współdziałania w trudnych warunkach.

Reklama

 

Niestety w Polsce nie ma zbyt wielu rzek, na których można by organizować tego typu zabawę. Nieoficjalnie za centrum polskiego raftingu uważa się Pieniny. Spływ Dunajcem – choć atrakcyjny – trudno jednak porównywać ze spływem w kanionie rzeki Tary (ten położony w Czarnogórze kanion jest drugim na świecie co do wielkości po słynnym kanionie Kolorado), czy spływem rzeką Cetiną w Chorwacji. Świetnie do raftingu nadają się również rzeki w Norwegii, a jeśli ktoś wolałby nieco cieplejszy klimat – może wybrać się na spływ afrykańską rzeką Zambezi.

Są jednak tacy, którzy preferują samotną walkę z górską kipielą – to przede wszystkim kajakarze górscy: prawdziwi zapaleńcy i miłośnicy ekstremalnych przeżyć. Popłyną wszędzie tam, gdzie dużym i mało sterownym pontonem raftingowym popłynąć się nie da. Niestraszne im kamienne labirynty, wiry i wodospady.

– Każda godzina spędzona na wędrówce z bystrym nurtem lub na zabawie na falach i w odwojach uczy cię czegoś nowego. I wciąż masz ochotę spróbować czegoś więcej – trudniejszej rzeki, nowych ewolucji – tłumaczą miłośnicy ekstremalnych spływów.

Co ciekawe – pierwsze kajaki wcale nie zostały stworzone z myślą o takich przygodach. Pierwsze łódki zwane ka-i-ak budowali setki lat temu Eskimosi, tworząc szkielet z drewna bądź kości i obciągając konstrukcję skórą reniferów lub fok. Służyły one myśliwym do poruszania się po morzu w czasie polowań. Eskimoski kajak jako pierwsza łódź wymagał użycia wiosła z piórami po obu stronach. Mniej więcej w tym samym czasie po rzekach Ameryki Północnej podróżowali w łódkach zwanych canoe Indianie – Irokezi, Siuksowie i Apacze. Do ich budowy używali zazwyczaj lekkiej drewnianej konstrukcji i poszycia z kory brzozowej.

Natomiast do Europy kajakarstwo trafiło zadziwiająco późno, bo w połowie XIX wieku. Dopiero wówczas zaczęto na naszym kontynencie używać łodzi wzorowanych na kajakach eskimoskich. Pierwszy klub kajakarski założył szkocki prawnik John McGregor, który w 1865 roku zbudował drewniany kajak o nazwie Rob Roy. Kajakiem tym dzielny Szkot przepłynął większość rzek Wielkiej Brytanii. Napisał też książkę „A Thousand Miles in the Rob Roy Canoe”, która przyczyniła się do popularyzacji turystyki kajakowej.

Natomiast w Kanadzie w latach 70. XIX wieku zaczęto masowo produkować wzorowane na indiańskich łodzie – tzw. kanadyjki.

Pierwsze kajakarskie mistrzostwa Europy odbyły się w 1933 roku w Pradze, jednak nikt jeszcze wówczas nie myślał o zastosowaniu kruchych łódeczek do ekstremalnych spływów górskich rzekami o silnym, bystrym nurcie. W Polsce za prekursora turystyki kajakowej uważa się etnografa Zygmunta Glogera, który w 1872 roku przepłynął kajakiem Wisłę, Bug, Niemen i Biebrzę. Co ciekawe – pierwsza Polska organizacja kajakowa powstała w ramach… Polskiego Związku Narciarskiego.

 

Kajakarstwo górskie wyewoluowało wraz z rozwojem nowoczesnej technologii. Zastosowanie lekkich laminatów i polietylenu sprawiło, że współczesnym kajakom niestraszne są niebezpieczeństwa górskich nurtów. Są wytrzymałe, a przy tym na tyle lekkie, że kajakarz może nimi z łatwością kierować. Rzecz jasna, oprócz kajaka miłośnikowi górskich spływów potrzebne jest również wiosło, kask i kamizelka asekuracyjna, która nie tylko utrzyma pływaka na powierzchni w razie wywrotki, ale również ochroni go przed urazami, o które w nurcie nietrudno.

Współcześnie rzeki górskie kajakarze klasyfikują według stopnia trudności – od WW I, czyli łatwa, po WW VI, czyli taka, którą pokonać mogą jedynie najlepsi i najbardziej doświadczeni kajakarze. Sama dyscyplina podzieliła się na kilka nurtów – m.in. river runing, czyli „zwykły” spływ górską rzeką, creeking – spływ wąskim górskim strumieniem o dużym spadku, czy freestyle – spływanie połączone z elementami akrobacji. W Polsce najlepsze warunki do uprawiania kajakarstwa górskiego panują na rzekach Białce i Kamiennej. Istnieje również w naszym kraju kilka sztucznych torów kajakowych (m.in. w Krakowie, w Drzewicy i w Zabrzeży).

Niestety, w odróżnieniu od raftingu pontonowego, kajakarstwo górskie wymaga nie tylko odwagi, ale doświadczenia. Tu już nie wystarczy wsiąść do łódki i dobrze się bawić. Każdy adept kajakarstwa rozpoczyna naukę pod okiem doświadczonego instruktora – najpierw na stojącym akwenie, potem dopiero na coraz trudniejszych rzekach. Nic dziwnego – kajakarz górski musi bowiem nie tylko wiosłować, ale także odpowiednio poruszać się w nurcie rzeki. A w razie wywrotki (co zdarza się dość często) również odwrócić kajak lub wydostać się z niego i wypłynąć na powierzchnię. „Trawers”, „promowanie przodem”, „eskimoska”, czy „dzióbek” – to tylko kilka haseł z całego wachlarza kajakarskich umiejętności.

Zastanówmy się jednak – czy do tego, by przemierzać górskie strumienie naprawdę potrzebny jest jakikolwiek sprzęt? Miłośnicy sportu zwanego canyoningiem uważają, że absolutnie nie. Canyoning polega bowiem właśnie na pokonywaniu dzikich rzek… pieszo i wpław. Dzięki temu – jak twierdzą uprawiający tę dyscyplinę – można najmocniej przeżyć obcowanie z naturą i dzikim żywiołem.

Miłośnicy canyoningu poruszają się w nurcie strumieni – tam, gdzie nie dałby rady wcisnąć się żaden pasażer pontonu czy kajaka. Przeciskają się przez przewężenia, skaczą z wodospadów, przemierzają jaskinie. Czasem jakiś odcinek trasy trzeba pokonać pod wodą. Ten sport wymaga nie lada sprawności fizycznej, a także – poza umiejętnością pływania – również znajomości zasad wspinaczki. Oczywiście uprawianie canyoningu jest bardzo niebezpieczne i wiąże się z dużym ryzykiem. Dlatego również nie jest to dyscyplina, którą można by uprawiać samodzielnie – wymaga stałego nadzoru doświadczonego przewodnika i instruktora, który potrafi ocenić bezpieczeństwo wyprawy na podstawie warunków atmosferycznych czy nawet pory roku.

Za prekursora canyoningu uważany jest speleolog Édouard Alfred Martel, który w 1888 roku podczas jednej ze swoich wypraw przeprawił się z nurtem rzeki przez jaskinię Abime de Bramabiau we Francji. Później Martel badał również kaniony Gorges du Verdon, de Daluis i Kakaoueta. Tak więc na początku canyoning nie był w zasadzie sportem, ale koniecznością dla badaczy niedostępnych terenów. I tak było aż do lat 70. ubiegłego wieku. Dopiero później rozpowszechnił się jako forma sportowej aktywności.

W Polsce swoich sił w canyoningu spróbować można m.in. w okolicach Szklarskiej Poręby, w Tatrach na wodospadzie Siklawa, a także na rzece Wieliczka w okolicach Międzygórza. W opinii miłośników tej dyscypliny są to jedynie namiastki prawdziwych emocji, które znaleźć można w nurtach rzek alpejskich we Francji, Włoszech i w Austrii.

 

Bardzo podobną do canyoningu dyscypliną jest hydrospeed, który narodził się zaledwie kilka lat temu. Tu również poruszamy się w dół rzeki, ale tym razem pomaga nam w tym… nieco podobna do surfingowej plastikowa deska.

A zatem można grupowo, można samotnie, w łodzi, kajaku, a nawet zupełnie bez niczego. Jedno jest pewne – jakikolwiek sposób poruszania się wzdłuż nurtu dzikiej, górskiej rzeki byśmy wybrali, zawsze towarzyszyć będą takiej wyprawie silne emocje związane z obcowaniem z naturą i niepowtarzalny zastrzyk adrenaliny. A kiedy już wrócimy z wyprawy, będziemy mogli z dumą pochwalić się, że udało nam się to, co dane jest nielicznym: pokonać dziką rzekę.

 

Michał Piotrowski