Podnosi smak wielu potraw, rozgrzewa, relaksuje, rozwiązuje języki. Pod jego wpływem stajemy się inni. Dodaje nam pewności siebie, ośmiela. Milczek zamienia się w wesołka i duszę towarzystwa, gaduła milknie i popada w zadumę. Alkohol zdaje się poprawiać nastrój, odblokowywać. Spożyty w większej ilości rodzi zachowania niekontrolowane i zaskakujące. Pod jego wpływem stajemy się agresywni, popełniamy czyny, do których w normalnych warunkach nie bylibyśmy zdolni. Kieliszek wina do obiadu czy uroczystej kolacji nie zamienia życia w piekło, ale alkohol wypijany w nadmiarze rujnuje zdrowie, życie rodzinne, zawodową karierę, wyrzuca na społeczny margines.

 

Są jednak badania, z których wynika, że regularne picie niektórych napojów alkoholowych, na przykład wina i to w niewielkich dawkach, obniża poziom cholesterolu i ryzyko choroby wieńcowej, a nawet podnosi odporność organizmu na różne infekcje. To dla wielu osób wystarczający argument, którym usprawiedliwiają własną skłonność do nadużywania trunków.

Jak jest z alkoholem naprawdę: czy wyłącznie szkodzi, czy też niekiedy może korzystnie wpłynąć na nasze zdrowie? Na czym polega jego działanie i jak może dojść do alkoholowego uzależnienia?

 

Alkoholowy hamulec

– Powszechnym błędem jest twierdzenie, że małe dawki alkoholu pobudzają, a większe działają hamująco. Wprawdzie po wypiciu kieliszka czy kufelka mamy wrażenie rozluźnienia, odblokowania, lecz alkohol zawsze wpływa hamująco na ośrodkowy układ nerwowy. Jest to mechanizm skomplikowany, ponieważ – mówiąc obrazowo – mamy struktury, które działają pobudzająco i hamująco, hamują wpływ hamowania. Kolejne dawki alkoholu sprawiają więc, że dochodzi do hamowania następnych struktur – od kory mózgowej odpowiadającej za zachowania i pojmowanie wszelkich norm oraz uczucia po struktury niższe regulujące ciśnienie krwi, rytm serca, temperaturę ciała. Dlatego „odblokowani” alkoholowo dopuszczamy się np. bijatyk i aktów przemocy, nie panujemy nad zachowaniami seksualnymi, a po przepiciu miewamy sensacje sercowe, których skrajnym objawem w stanie zatrucia i upojenia są zaburzenia oddychania, a nawet śpiączka – mówi dr med. Wojciech Waldman, specjalista chorób wewnętrznych i toksykologii z I Kliniki Chorób Wewnętrznych i Ostrych Zatruć Akademii Medycznej w Gdańsku.

W metabolizmie alkoholu biorą udział aż cztery systemy enzymatyczne. Najważniejsza jest dehydrogenaza alkoholowa, zamieniająca alkohol w aldehyd, a następnie w kwas octowy, rozkładający się w dwutlenek węgla i wodę. Dehydrogenaza prowadzi do oczyszczenia organizmu z alkoholu bez skutków ubocznych. Działa ona jednak tylko wówczas, gdy poziom etanolu w surowicy krwi nie przekracza 1,5 promila. Jeżeli natomiast dojdzie do przekroczenia narkotycznego efektu alkoholu, pracę podejmują inne enzymy. Uboczne produkty rozpadu alkoholu metabolicznie uszkadzają komórki wątroby, mózg. Organizm ratuje się z chwilowego zatrucia, ale wpływy toksyczne się generują, rozkładają na lata i po pewnym czasie ujawniają się nieodwracalne już skutki alkoholu, już to narządowe, już to neurologiczne, już to neurologiczno-psychiatryczne.

Kobiety mają 50 proc. dehydrogenazy, co sprawia, że identyczne dawki alkoholu wypite przez kobietę i mężczyznę o podobnej wadze, wywołają u nich różne reakcje. Kobieta jest bardziej wrażliwa na toksyczne działanie alkoholu i bardziej podatna na uzależnienie, wskutek mniejszej dehydrogenazy. U niektórych pań działa ona bardzo szybko. Następuje redukcja etanolu do aldehydu, który odpowiada za wszelkie działania niepożądane, z tak zwanym kacem włącznie. Etanol błyskawicznie zamieniony w toksynę nie daje efektu narkotycznego, a więc pozbawia przyjemności picia, pozostawiając jedynie wrażenia negatywne. Reakcje po wypiciu alkoholu są indywidualne, zależne nie tylko od płci, lecz także uwarunkowane przez rasę. Azjaci w większości źle znoszą alkohol, bo szybko występują u nich objawy zatrucia etanolem. Nikły procent tej populacji świetnie natomiast toleruje alkohol, gdyż dehydrogenaza powoli rozkłada etanol, który długo utrzymuje się w surowicy krwi, pozwalając odczuwać przyjemność picia. Aldehyd natomiast rozkłada się szybko, co minimalizuje przykre objawy.

Popularny u nas „klin”, którym następnego dnia leczymy kaca, czyli sięganie po alkohol w celu zneutralizowania objawów przepicia, jest wielkim błędem. Kaca, czyli skutki własnej lekkomyślności trzeba odchorować. „Klin” da się porównać z bankowym kredytem, którego nie jesteśmy w stanie spłacić. Zauważmy zresztą, że zwykle nie możemy patrzeć na alkohol i zmuszamy się do wypicia, bo „klin” ma pomóc. Tymczasem właśnie wtedy, pokonując naturalny wstręt będący mechanizmem obronnym, przekraczamy barierę, kierując się ku uzależnieniu. Kiedy się to powtarza, alkohol zaczyna spełniać funkcję neuroprzekaźnika, czyli czegoś, co w synapsach nerwowych przenosi pewne informacje. Długotrwałe wprowadzanie takiego neuroprzekaźnika wywołuje zmiany w mózgu, w pewnych strukturach podwzgórza. Nad tymi zmianami trudno zapanować i trudno je leczyć. Dlatego próba odstawienia etanolu po długotrwałym piciu okazuje się niemożliwa. Pacjent sam tego nie jest w stanie zrobić, gdyż ma głębokie zaburzenia w układzie nerwowym i doświadcza „zespołu odstawiennego” porównywalnego z narkotycznym głodem.

 

Przede wszystkim – szkodzi

Lista szkód wyrządzanych organizmowi przez alkohol jest długa. Podrażniając błonę śluzową żołądka, picie prowadzi do nadżerkowego zapalenia i owrzodzeń z krwawieniami. Etanol nie służy wątrobie, której grozi toksycznym, poalkoholowym zapaleniem prowadzącym do stłuszczenia, a następnie marskości. Marskość sprzyja rozwojowi choroby nowotworowej, a poza tym oznacza życie z drastycznymi rygorami dietetycznymi, których złamanie może oznaczać śmierć. Alkohol sprzyja zapaleniu trzustki, które bywa zagrożeniem dla życia, uszkadza naczynia krwionośne, co przyśpiesza procesy miażdżycowe z zawałami, udarami, a nawet koniecznością amputacji kończyn objętych obwodową miażdżycą naczyń. Dotyka to nawet ludzi stosunkowo młodych, którzy popadli w alkoholowy nałóg.

Alkohol powoduje impotencję i cały szereg zaburzeń psychiatrycznych – od kłopotów z pamięcią i patologicznej zazdrości, zwanej „zespołem Otella”, po zespoły urojeniowe o różnym charakterze i przebiegu, zaburzenia wegetatywne ze strony autonomicznego układu neurologicznego przebiegające z potami, niepokojem, biegunką, uczuciem suchości w ustach, napadami panicznego lęku aż po majaczenia i deliryczne omamy.

Takie zaburzenia psychotyczne często towarzyszą próbom odstawienia alkoholu w trakcie leczenia uzależnień. Są objawem „głodu” alkoholu, którego domaga się organizm. Dla nałogowców szkodliwy może okazać się w tej sytuacji nawet smak i aromat chmielu w bezalkoholowym piwie. Trunki bezalkoholowe rodzą przypomnienie, wyzwalają tak zwany mechanizm spustowy.

To skrajny wprawdzie, lecz plastyczny dowód na to, iż nie ma trunków bezpiecznych. Niskoprocentowe alkohole mogą prowadzić do uzależnienia, a w nałóg można popaść, wypijając kilka piw dziennie.

 

Alkoholizm czy picie szkodliwe

– Definicja alkoholizmu, dawka uznawana za dopuszczalną stanowi przedmiot wielu kontrowersji. Nawet eksperci WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) nie zajmują w tej kwestii jednoznacznego stanowiska. Podręcznikowe skale spożywania alkoholu i przeliczniki w rodzaju sześciu ekwiwalentów drinków tygodniowo mają niewielkie praktyczne zastosowanie. W praktyce bardziej miarodajna jest ocena zachowań. Dwa piwa wypijane dziennie nie muszą oznaczać uzależnienia i negatywnych społecznie postaw, ale dla innego człowieka mogą wyznaczać ich granicę. Jest to sprawa indywidualna.

Medycyna zna wiele określeń związanych z alkoholizmem, a wśród nich szkodliwe używanie alkoholu. Nie jest to kryterium uzależnienia, a próba charakterystyki stanu nadużywania – tłumaczy dr Waldman.

Trudno to bowiem wyrazić ilościowo, choć w pracach naukowych można uwzględnić dawki poszczególnych trunków o różnej zawartości alkoholu. W rozmowie z pacjentem też niekiedy trudno ocenić, ile wypił. Ale wystarczy, że po kielichu wsiadł do samochodu, powodując wypadek, że ku własnemu zaskoczeniu obudził się w obcym łóżku czy u boku nieznanej sobie osoby, że wszczął burdę w restauracji. Normalnie tak się nie zachowuje. Pewne zdarzenia świadczą o braku krytycyzmu i kontroli. Picie szkodliwe nie odnosi się zatem do negatywnego wpływu trunku na organizm, na jego poszczególne narządy, lecz ma raczej wymiar psychologiczny, ujawniający się w społecznym zachowaniach.

– Nasze badania dotyczące uzależnienia alkoholowego, nikotynowego, i stosowania narkotyków przeprowadzone wśród ponad 3 tys. studentów gdańskich wyższych uczelni, dowodzą, że wielu z nich wpisuje się w ten szkodliwy model picia, będący często wstępem do uzależnienia – mówi dr Wojciech Waldman. To bulwersuje tym bardziej że z tego grona ma się rekrutować w przyszłości inteligencja, gremium decydujące w ważnych dla społeczeństwa sprawach. Skoro wśród swego rodzaju elity, jaką jest młodzież akademicka odsetek pijących jest tak duży, to cóż mówić o innych środowiskach?

 

Pije, bo lubi, pije, bo musi

Francuzi mawiają, że pijak pije, bo lubi, alkoholik zaś pije, bo musi. W swojej lekarskiej praktyce dr Waldman spotykał pacjentów, którzy przy zawartości 5 promili etanolu w surowicy krwi sprawiali jedynie wrażenie lekko „zawianych”. Byli jednak i tacy, którzy mając 1,5 promila, wpadali w szał i agresję lub byli w ciężkim stanie i wymagali podłączenia do respiratora. Indywidualne i dość zróżnicowane reakcje na podobne dawki alkoholu zależą od wielu czynników. W pewnym sensie – także od „treningu” oraz modelu picia, które może odbywać się w alkoholowych ciągach, lecz z przerwami albo stale – wyjaśnia dr Waldman. Dodaje także, że istnieje grupa ludzi nadużywających etanolu, którzy jednak nie mają objawów uzależnienia, nie doświadczają przymusu picia. W przeciwieństwie do grupy drugiej, w której ludzie nienawidzą siebie za alkoholową słabość i zrobiliby wiele, aby z nałogiem zerwać. Podejmują próby walki, ponoszą często klęskę, lecz zwykle, jeśli walki nie zaprzestaną i mają pomoc otoczenia, to okresy bez alkoholu zaczynają się wydłużać, oznaczając małe zwycięstwa.

– Picie nałogowe dotyczy ludzi z różnych grup zawodowych. Zaczyna się np. od szklaneczki whisky dla kurażu, dla rozładowania napięcia, złagodzenia stresu. Potem dzieje się tak, że człowiek bez tej szklaneczki lub kieliszka nie jest w stanie przeżyć dnia pracy. Pije, przekonany, że podnosi swoje możliwości. Tymczasem codzienna dawka alkoholu pozwala mu jedynie na podtrzymanie minimum tych możliwości. Dawka stopniowo się zwiększa, np. do czterech mocnych drinków na dobę. Człowiek nadal zachowuje dobrą samoocenę, choć otoczenie dostrzega już u niego dziwną zmienność nastrojów i zachowania, które nie zawsze przystają do sytuacji. Taki proces może trwać latami aż dochodzi do zaniedbywania obowiązków, powtarzających się niedyspozycji. Człowiek jednak wciąż się z tego rozgrzesza, ma zaburzoną ocenę swego postępowania. Okłamuje siebie, wierząc we własne zmyślone historie, bo – jak się mówi – nie ma lepszego kłamcy od alkoholu – twierdzi dr Wojciech Waldman.

Jego zdaniem jednak nawet ludzie z grupy ryzyka, z obciążeniami rodzinnymi, mogą uzależnienia uniknąć, narzucając sobie ostre rygory. Psychika, świadomość, samokontrola ma tu ogromne znaczenie. – Znam taki przypadek – opowiada – ojciec-alkoholik zapił się na śmierć w wieku 46 lat. Z czwórki dzieci, trzech synów – to także alkoholicy. Jeden zginął, drugi jest już właściwie degeneratem, wspomaganym przez brata, który prowadzi jakiś drobny interes. Matka i siostra nie są uzależnione. Ale mąż tej siostry, matki dwojga dzieci – jest alkoholikiem. Młoda kobieta nie chcąc dzielić losu matki, rozwodzi się z mężem. Po jakimś czasie wiąże się z innym mężczyzną, który też okazuje się alkoholikiem. Co sprawia, że historia się powtarza w kolejnym pokoleniu? Pech? Geny? Wzorzec rodzinnego domu, w którym matka musiała wziąć na siebie odpowiedzialność i ciężar utrzymywania rodziny i podświadome dążenie do naśladowania matki?

W naszym społeczeństwie nadużywanie alkoholu jest powszechne i w pewnych granicach tolerowane. Nie odrzuca się przecież kogoś, kto na towarzyskim spotkaniu przeholował z piciem aż urwał mu się film, narozrabiał lub zasnął pod stołem. Społeczne odrzucenie, niechęć, brak akceptacji dotyczy alkoholików. Od nich odwraca się rodzina i znajomi, traktuje się ich jako ludzi gorszych, niższej kategorii, poddając opiece powołanych do tego instytucji, leczy się w ten sposób własne sumienie. W innych społeczeństwach osoba przyznająca się do nałogu i deklarująca chęć zerwania z nim może liczyć na solidarność i wsparcie ze strony otoczenia.

 

Nie ma bezpiecznej dawki

– Od pewnego czasu toczy się dyskusja na temat alkoholu, zwłaszcza zaś napojów niskoprocentowych, głównie win, bogatych w antyoksydanty. Mówi się o ich pozytywnym wpływie na gospodarkę lipidową i działaniu ochronnym m.in. na naczynia wieńcowe, dzięki czemu obniżają zapadalność na chorobę wieńcową. W badaniach występuje jednakże pewna niezgodność dotycząca ustalenia bezpiecznej dawki alkoholu. Z naszych klinicznych obserwacji wynika, że takiej dawki nie ma – stwierdza dr Waldman. – Miałem kiedyś młodego, 19-letniego pacjenta, z patologicznej rodziny, w której zarówno matka jak i ojciec byli alkoholikami. Młody człowiek popadał w alkoholowe ciągi, a trwało to od kilku lat. Ten czas wystarczył do uzależnienia: przez trzy tygodnie chłopak pił na umór aż do momentu, gdy nie był już w stanie niczego wypić. Tymczasem znamy osoby, które np. do 90. roku życia spożywają niemałe ilości alkoholu, a mimo to nie podlegają uzależnieniu, czyli niekontrolowanej potrzebie picia alkoholu. Czynnik genetyczny wydaje się więc odgrywać istotną rolę w zjawisku uzależnienia, zwiększa ryzyko jego wystąpienia. U jednych osób stosunkowo krótki, pozornie niewinny czas nadmiernego picia, np. w trakcie pobytu w wojsku, może przesądzić o uzależnieniu, podczas gdy inni, pijący dużo i dłużej, okazują się mniej podatni na nałóg, co nie znaczy, że na pewno mu nie ulegną.

Zachowanie umiaru jest najlepszą receptą na uchronienie się przed nałogowym piciem i czerpanie przyjemności ze spożywania rozmaitych trunków. Osiąganie różnych życiowych przyjemności i ich poszukiwanie to nasze naturalne prawo. Rzecz jednak w tym, aby czerpać je z różnych sfer, a nie tylko z jednej – dodaje. Wtedy bowiem mamy już do czynienia z uzależnieniem – od pracy, komputera, hazardu, rozkoszy stołu. Uzależnienie przekreśla doznawanie prawdziwej przyjemności, na którą się czeka jak na coś wyjątkowego.

 

Anna Jęsiak

 

***

 

Alkohol nie jest lekarstwem na sen – sen po alkoholu nie jest naturalny, zasypiamy w wyniku jego toksycznego działania na mózg.

 

Alkohol nie poprawia odporności organizmu – u osób ze stanami zapalnymi i podwyższoną ciepłotą ciała osłabia system odpornościowy, zwiększa podatność na infekcje oraz nowotwory.

 

Alkohol nie jest pokarmem – dostarcza organizmowi „pustych” kalorii, nie zastępuje składników niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania organizmu, nie stanowi źródła energii.

 

Alkohol nie jest lekarstwem na nerwy, kłopoty ani serce, nie poprawia też psychofizycznej sprawności, ani trawienia.