Miłe złego początki, a koniec żałosny – ten cytat jak ulał pasuje do naszego tematu. Miło podróżować po ciepłych krajach, tym przyjemniej, że u nas lato nie zawsze dopisuje. Miło pod palmą zasiadłszy, południowych owoców zasmakować, a w przydrożnej knajpeczce miejscowego specjału skosztować, o sałatce nie wspominając. Miło było, ale do domu czas wracać.
A po powrocie, gdy się już rozpakowaliśmy i wrażeniami z podróży podzieliliśmy z przyjaciółmi, ni stąd ni zowąd pojawiła się biegunka z dużą domieszką śluzu. Przypadłości tej towarzyszył intensywny ból brzucha, wzdęcia i szybka utrata wagi. Dolegliwości po pewnym czasie ustąpiły same i po bólu. Tym razem się udało.

 

Niekiedy natomiast, gdy szczęście nie dopisze, liczba stolców z dnia na dzień wzrasta, a do tego stają się krwiste. Bóle brzucha, zwłaszcza jego dolnych partii, są wręcz nie do zniesienia, robi się on twardy, tkliwy przy ucisku. Jako że zazwyczaj dolegliwościom nie towarzyszy gorączka, nikt nie myśli o chorobie zakaźnej, zwalając rzecz całą na zapalony wyrostek, chorobę wrzodową bądź nieżyt jelitowy. Chory chodzi, aż do momentu, gdy nastąpi – perforacja jelit – wersja gorsza lub trafi na bystrego lekarza, który dolegliwości z podróżą skojarzywszy, jak Sherlock Holmes niemal, skieruje delikwenta na badanie rektoskopowe – czyli mówiąc prościej – oglądnięcie jelita grubego przy użyciu specjalnego światłowodu. W badaniu takim oczom diagnosty ukazuje się obraz płytkich owrzodzeń z cechami martwicy pośrodku na tle niezmienionej zapalnie śluzówki. Wówczas przyczyna dolegliwości staje się jasna: pełzakowica – czyli inwazja ameby zwanej przez naukowców Entamoeba histolytica.

Człowiek zakaża się amebą drogą pokarmową, to jest spożywając zanieczyszczone jedzenie, wodę, a nawet kostki lodu, również stosunki homoseksualne grożą inwazją tego żyjątka.

Podstępny ten pierwotniak rozpowszechniony jest bardzo na całym świecie. Zwłaszcza jednak upodobał sobie, jak i nasi rodacy, ciepłe kraje, szczególnie te – czym od nas się odróżnia – o niskim poziomie sanitarnym. A że jest ten pełzak absolutnym kosmopolitą, niech świadczy fakt, iż ok. 10% populacji ludzkiej jest nim zarażone, zaś liczbę zachorowań rocznie plasuje się między 35 a 50 milionami. Ameboza powoduje od 40 do 110 tysięcy zgonów w ciągu roku. Nie są więc to liczby, nad którymi można przejść obojętnie. Na szczęście w Polsce spotykamy najczęściej szczepy niechorobotwórcze, a problem ten tyczy jeno 1% populacji. Tym niemniej powracającemu z zagranicy warto uświadomić, że takowy w ogóle istnieje.

Reklama

 

Cóż więc czynić, by nie doprowadzić do opisanej powyżej sytuacji? Odpowiedź jest prostsza, niż sądzicie. Wystarczy po powrocie z kraju zagrożonego pełzakowicą, a na liście tej królują kraje afrykańskie, Ameryka Środkowa, Indie i Indonezja, zgłosić się do laboratorium, celem wykonania badania mikroskopowego świeżego kału na obecność pasożyta. Można też po konsultacji z lekarzem wykonać badania serologiczne krwi, cenne zwłaszcza w tych przypadkach, gdy podejrzewamy bardziej zaawansowaną fazę inwazji pełzaka – amebozę narządową, lub badanie endoskopowe, również w gabinecie specjalistycznym.

Badania te są nie tylko dlatego istotne, że pozwalają postawić rozpoznanie. Dodatni wynik badania to wskazanie bezwzględne do podjęcia leczenia. Bo pełzakowicę nie tylko leczyć można. Ją leczyć trzeba, choćby po to, by nie doprowadzić do rozprzestrzeniania się tego pasożyta w środowisku i żeby zapobiec jego dalszej inwazji w organizmie człowieka. Nieleczona doprowadzić może w konsekwencji, poza wspomnianą perforacją – czyli pęknięciem jelita grubego, do ciężkich ropni narządowych. Głównie lokują się one – w 80% w wątrobie, ale występują też w mózgu i skórze, dając niebezpieczne dla życia przetoki – na przykład do opłucnej, osierdzia czy otrzewnej. Śmiertelność w takich razach dochodzi do 35% przypadków. Dlatego raz jeszcze przypomnę o celowości badań profilaktycznych po powrocie z podróży.

 

Lek. med. Marek Prusakowski