Wprawdzie pogoda nie zawsze sprzyja wypadom do lasu, ale Polak potrafi... znajdzie chwilę słoneczną i myk w gąszcz zielony. A tam, poza przyjemnościami płynącymi z bliskich kontaktów z naturą i korzyści wymierne czekają. W zasadzie czyhają winienem napisać. No bo jeśli nawet zebraliśmy własnoręcznie jagody, to i tak mogą być one poważnym zagrożeniem dla zdrowia. Na ich powierzchni czyhają na nas bowiem, pochodzące od zwierząt leśnych, głównie lisów, larwy bąblowca wielojamowego (Echinococcus multilocularis). Powodują one groźną chorobę pasożytniczą zwaną bąblowica.

 

Chorobę, która jest początkowo niezauważalna, a po pewnym czasie – niekiedy po latach, gdy larwy tasiemca, które wraz z jagodami wtargnęły do organizmu człowieka, umiejscowią się w jego narządach miąższowych – w formie torbieli powodującą ciężkie uszkodzenia wątroby (80 proc. przypadków), płuc i mózgu.

Bąblowiec rozwija się podobnie jak nowotwory. Potrafi tworzyć w narządach nacieki przypominające zmiany nowotworowe, a nawet kilkucentymetrowe, wypełnione płynem, wymagające interwencji chirurgicznej, guzy. Mogą one poprzez wypustki atakować nie tylko sąsiadujące tkanki, ale dawać odległe przerzuty. W płynie je wypełniającym znajdują się bowiem gotowe do rozprzestrzeniania się formy inwazyjne pasożyta. Jeśli dojdzie do pęknięcia pęcherzykowatej larwy, rozsiewają się one w innych rejonach ludzkiego ciała.

Reklama

 

Bąblowica nie jest łatwa do rozpoznania. Długi okres bezobjawowy utrudnia skojarzenie objawów choroby ze zjedzeniem leśnych jagód, a sam wolno rozwijający się pasożyt może nie wywoływać żadnych objawów przez wiele miesięcy, a nawet lat. Objawów – jeśli się w końcu pojawią – mało charakterystycznych. Zagnieżdżony na przykład w wątrobie daje żółtaczkę, bóle oraz utratę wagi sugerując, że mamy do czynienia z nowotworem. Oczywiście opóźnia to prawidłowe leczenie i zmniejsza szansę na uratowanie życia pacjenta. Jedyną dającą nadzieję wyzdrowienia metodą leczenia jest chirurgiczne usunięcie pasożyta wraz z otaczającymi go tkankami. Chorych, którzy z powodu licznych guzów nie kwalifikują się do operacji, poddaje się intensywnej wielomiesięcznej, a niekiedy nawet dożywotniej, chemioterapii. Jej skuteczność jest jednak niewielka i ogranicza się zwykle do powstrzymania lub opóźnienia rozwoju choroby, bez szans na całkowite wyleczenie. Śmiertelność zarażonych osób waha się od 30 do 80 proc.

Reklama

W Polsce opisywano jedynie sporadyczne przypadki zachorowań na bąblowicę. Odnotowywano je głównie na terenach północnej Syberii, Alaski i Kanady, a w Europie praktycznie tylko w basenie Morza Czarnego oraz w rejonie Alp. Niestety, dzięki wprowadzonej powszechnie i w dodatku skutecznej profilaktyce wścieklizny, w kraju wzrosła populacja lisa, a wraz z nią szansa zarażenia się bąblowcem. Instytut Parazytologii PAN podaje, że w Polsce pierwszego lisa zainfekowanego bąblowcem wielojamowym wykryto w 1994 r. nieopodal Gdańska. Po czterech latach to nieznane wcześniej zagrożenie występowało już niemal na połowie terytorium Polski.

Badania Instytutu Parazytologii ostrzegają, że najbardziej zagrożonymi terenami, oprócz Warmii i Mazur, są Beskid Niski, Bieszczady i wschodnia część polskiego Przedgórza Karpackiego.

Myślę, że wystarczy już tego straszenia. Pora na odrobinę informacji o samym sprawcy. Dojrzała postać bąblowca o wymiarach 2–5 mm bytuje w jelicie cienkim psa, lisa, wilka, dingo czy kojota. Człowiek zaraża się przez kontakt z kałem zarażonych zwierząt, a w jego żołądku z jaj wylęgają się onkosfery, które naczyniami krwionośnymi dostają się do narządów wewnętrznych, gdzie następuje ich dalszy rozwój – stadium zwane bąblowcem. Jeśli więc nie chcecie, by w organizmie waszym zamieszkał Obcy, nie dotknęła was bąblowica. – nie jedzcie nigdy nieumytych jagód leśnych, choćby nawet wyglądały na szkliście czyste.

 

Lek. med. Marek Prusakowski

 

Zobacz również: