26 LIPCA 2009 ROKU W MAŁYM CHIŃSKIM MIASTECZKU ZIKETAN ZGŁOSIŁ SIĘ DO LEKARZA TRZYDZIESTODWULATEK Z WYSOKĄ TEMPERATURĄ. Kaszlał i pluł krwią, skierowano go więc do szpitala w stolicy prowincji, Qinghai. Zmarł w drodze, pochowano go następnego dnia. W ciągu kilku kolejnych dni gorączka i podobne objawy pojawiły się u kilkunastu innych mieszkańców Ziketan, głównie krewnych zmarłego. Miasteczko otoczono policyjnymi posterunkami i zarządzono kwarantannę.
Po przeprowadzonych badaniach wiadomo było od razu: mieszkańców Ziketan dopadła dżuma.

 

Na miejsce dojechali eksperci WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) wraz ze specjalistycznym sprzętem medycznym, w tym z ochronnymi kombinezonami. Pierwsza ofiara, ów młody człowiek z gorączką i krwiopluciem, był pasterzem. Zaraził się, grzebiąc swojego własnego psa, który zdechł po upolowaniu i rozszarpaniu zakażonego świstaka. Po nieszczęsnym pasterzu dżuma zabrała jeszcze dwa życia. 8 sierpnia zdjęto kwarantannę, nie było już bowiem kolejnych zachorowań. Okolice Ziketan są naturalnym siedliskiem zarazka dżumy krążącego wśród zwierząt, a schyłek lata to pora, która sprzyja zakażeniom.

 

Krótka historia moru

Plaga „czarnej śmierci” w dziejach rodzaju ludzkiego pochłonęła przynajmniej dwieście milionów ofiar. Pierwsza wielka pandemia, szalejąc w V i VI w., zmiotła z powierzchni Ziemi połowę ówczesnej populacji Europy. Dwie kolejne szerzyły się coraz skuteczniej – ta ostatnia, z XIX w., zawleczona z Chin, sięgnęła aż Nowego Świata. Bakterie dżumy były również od stuleci wykorzystywane jako broń biologiczna. Po raz pierwszy na ten upiorny pomysł wpadli w XIV w. Tatarzy, katapultując do obleganej Kaffy zwłoki zmarłych na dżumę. W czasie II wojny światowej Japończycy pracowali nad porcelanowymi bombami, które wypełniali setkami zakażonych pcheł. Czasy zimnej wojny również sprzyjały tego rodzaju eksperymentom, prowadzonym wtedy w USA i ZSRR. Dziś, dzięki rozwojowi wiedzy medycznej, możemy czuć się względnie bezpiecznie, choć co jakiś czas dżuma wychyla tu i ówdzie swój krwiożerczy łeb, zakażając około dwóch tysięcy ludzi rocznie.

Reklama

 

Co dziś wiemy

Choroba występuje w trzech głównych postaciach: dymieniczej, posocznicowej, zwanej też septyczną, oraz płucnej. Dżuma dymienicza, najczęściej spotykana u ludzi i zwierząt, jest wynikiem ukąszenia przez pchły przenoszące bakterie między zwierzętami, głównie szczurami, świstakami i innymi małymi gryzoniami. Gdy bakterie trafią do krwiobiegu, przenoszone są do węzłów chłonnych. Po kilku dniach powodują ich powiększenie, czyli tak zwaną dymienicę. Dżuma posocznicowa zwykle jest powikłaniem dżumy dymieniczej, a płucna – dalszą, wtórną komplikacją obu tych postaci. Zdarza się, choć bardzo rzadko, że do infekcji dochodzi przez spożycie zakażonej wody lub pokarmu – tak bywa głównie u zwierząt – albo drogą kropelkową, przeważnie w małych, źle wietrzonych pomieszczeniach. Wyizolowanie zarazka zawdzięczamy francuskiemu badaczowi, Alexandrowi Yersinowi. Pałeczka dżumy nosi więc łacińskie miano – Yersinia pestis – na jego cześć. Yersin podczas epidemii w 1894 r. opracował też pierwsze lekarstwo, czyli surowicę przeciwko dżumie.

 

Przebieg dżumy

Zaczyna się niewinnie: po kilku dniach od ukąszenia pojawia się gorączka, dreszcze, osłabienie, ból głowy. To kluczowy moment, bo rzadko kto pamięta po tygodniu ukąszenie pchły. Wkrótce jednak chory zaczyna się czuć coraz gorzej, powiększają się i bolą węzły chłonne w pachwinach i pachach. Często pękają, opróżniając się przez samoistne przetoki. Przy dżumie posocznicowej pojawiają się objawy uogólnionego zakażenia, czyli sepsy. W naczyniach krwionośnych palców i nosa występuje zgorzel, wywołana przez zatory bakteryjne – wtedy te części ciała zaczynają czernieć. Tym właśnie objawom dżuma zawdzięcza jedną ze swoich zwyczajowych nazw, wywołujących od średniowiecza niewyobrażalną grozę: czarna śmierć. Dżuma płucna daje objawy ciężkiego zapalenia płuc, z dusznością, krwawym kaszlem i sinicą. Śmiertelność z powodu duszności i wstrząsu septycznego sięga tu niemal stu procent.

 

Szanse na przeżycie

Nieleczona dżuma dymienicza kończy się śmiercią chorego w ponad połowie przypadków.

Kiedy diagnoza zostanie postawiona szybko i podjęte będzie właściwe leczenie, można zredukować śmiertelność z 60 do mniej niż 15 procent. Chińczycy podczas dżumy w Ziketan, choć stracili trzech pacjentów, byli jednak w stanie uratować życie pozostałym i ograniczyć rozprzestrzenienie się plagi. Dżumę rozpoznaje się w badaniu klinicznym i w wywiadzie, diagnoza zyskuje potwierdzenie po zbadaniu limfy, krwi lub śliny chorego w hodowli bakteriologicznej. Próbki bada się w laboratoriach o podwyższonych standardach bezpieczeństwa biologicznego. Chory otrzymuje kroplówkę z antybiotykami, zwykle streptomycyną i gentamycyną, w dżumie płucnej stosuje się cefalosporyny, a w łagodniejszych przypadkach antybiotyki z grupy tetracyklin.

 

Czy mamy się bać?

W odróżnieniu od – choćby – czarnej ospy, dżumy nie da się wyplenić z powierzchni Ziemi. Bakterie doskonale prosperują, mając za żywicieli setki tysięcy gryzoni i miliony pcheł na stepach i w górach świata. Najbezpieczniejsza jest Australia z racji względnego odosobnienia, ale i obie Ameryki, i Afryka, i Azja w ciągu ostatnich dziesięcioleci były sceną większych czy mniejszych ognisk choroby. Egzotyczne wycieczki w odległe rejony globu są dziś już dla Polaków coraz łatwiej dostępne i atrakcyjne. Dobrze więc, udając się na niezapomnianą wyprawę życia, unikać kontaktu z dzikimi zwierzętami (tak żywymi, jak i martwymi), wystrzegać się sytuacji, które mogą grozić pokąsaniem, zaopatrzyć się w środki przeciw insektom, zwłaszcza pchłom. Na szczęście bakterie Yersinia pestis wrażliwe są na popularne środki dezynfekcyjne i wysoką temperaturę.

Choć dziś o wiele bardziej niż dżumy świat lęka się chorób oznaczonych złowieszczymi skrótami, jak AIDS, SARS, A/H1N1, warto jeszcze raz przywołać słowa Alberta Camus z jego słynnej powieści: „Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika… nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.

 

Marianna Królikowska