Co sprawiło, że została pani aktorką, a nie na przykład piosenkarką? Na estradzie czuje się pani przecież nie gorzej niż przed kamerą, lubi pani śpiewać i ma w tej dziedzinie sukcesy.

Scena i estrada to moje żywioły. Nie wyobrażam sobie innego rodzaju pracy. Estrada daje bezpośredni kontakt z ludźmi. Tutaj mogą się wydarzyć sytuacje całkowicie nieprzewidziane. Uwielbiam taki kontakt z ludźmi, takie chwile na zawsze pozostają w nas. Nigdy nie żałowałam, że zostałam aktorką. Nie brałam pod uwagę innej opcji, wiedziałam, że możliwa jest tylko taka droga.

 

Wyborowi każdego zawodu towarzyszą marzenia, oczekiwania i wyobrażenia, które później życie weryfikuje, czasem nawet dość brutalnie. Jakie było pani największe rozczarowanie w zetknięciu z codziennością tej profesji?

Szufladkowanie. Włożono mnie do szufladki z napisem aktorka komediowa i tak już jest. Naszym twórcom brakuje chyba odwagi, by próbować obsadzać aktorów wbrew warunkom. Jest to sprawa, z którą nie do końca się godzę i która najbardziej mnie zaskoczyła. 

 

Znamy panią przede wszystkim z ról charakterystycznych, komediowych. A jaka jest Joanna Kurowska prywatnie? Szalona, tryskająca humorem dusza towarzystwa, czy spokojna, domatorka?

Rano bardzo długo się budzę, dochodzę do siebie. Nie tryskam energią, a tym bardziej humorem. Bywam nawet niemiła, czego potem żałuję. Potrzebuję zwykle kilku godzin, aby dojść do siebie. To cecha wszystkich niskociśnieniowców. Oczywiście, jeśli obowiązki zawodowe zmuszają do wczesnego wstawania, to nie ma problemu. Budzę się rankiem i szybko jestem gotowa do działania. A życie towarzyskie zawsze lubiłam i nadal lubię. Teraz jednak gorzej niż kiedyś znoszę tłumy i bankiety. Chyba już się wybawiłam i wyszalałam. Wolę spotkania w kameralnym gronie wypróbowanych przyjaciół.

 

Napięcia, nerwy, stres – dla artysty to chleb powszedni. Trzeba je jakoś odreagować, pilnować, by nie przenieść na grunt rodzinny. Jak pani się to udaje? Dobra książka i muzyka pomagają odzyskać równowagę?

Na stres mam prosty i sprawdzony sposób. Jest nim sprzątanie, najlepiej gruntowne. To zawsze się sprawdza, a już najbardziej przed  nagraniem albo premierą. Tak jest w zawodach artystycznych: jedni sięgają po narkotyki, inni po alkohol, a ja – po odkurzacz. Gdy wysprzątam chałupę – jestem uspokojona. Nigdy nie było to dla mnie przykrym obowiązkiem.

 

Córka, jedynaczka, ma już prawie 10 lat, chodzi do szkoły. Macie ze sobą świetny kontakt. Swego czasu zrezygnowała pani z etatu w teatrze, aby mieć dla niej więcej czasu. Bez żalu, że coś ważnego panią ominie?

Bez żalu, bo przecież Zosia tylko raz miała 5 czy 7 lat, tylko raz zaczynała chodzić i mówić. To takie momenty, kiedy chyba każdy rodzic chce być przy dziecku. Dla mnie takie chwile są bezcenne. A praca jest tylko pracą.

 

Dom jest pani żywiołem, a sprzątanie – wypróbowanym sposobem na stres. Naprawdę lubi pani porządki? To dla większości raczej syzyfowa praca, przykry obowiązek, a nie relaks...

Jestem Kaszubką, a my musimy mieć wszystko poukładane. W kaszubskim domu każda rzecz i sprawa ma swoje miejsce. Jest podział na codzienne i świąteczne: serwis niedzielny, niedzielny obiad, ciuchy do kościoła, na wyjście. Mówię to trochę z przymrużeniem oka, ale proszę mi wierzyć, że to bardzo ułatwia życie. To pozostałości z dzieciństwa, ale lubię to poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu. Wtedy łatwiej odróżnić dobro od zła. 

 

A jak to jest z gotowaniem? Lubi pani kuchnię, ale kuchnia to mnóstwo pokus, a pani przecież dba o linię i nie chce zaprzepaścić rezultatu odchudzania. Posiłki dla rodziny przygotowuje pani codziennie, czy tylko od święta?

Uwielbiam kuchnię i dużo czasu w niej spędzam. Gotowanie to moja dosyć mocna strona i staram się codziennie gotować. Nikt mi w tym nie pomaga, to moje królestwo. Już nie boję się kuchni jak dawniej, bo zwalczyłam pokusy – nie podjadam, nie próbuję bez opamiętania. Skutki miało to fatalne, sprzyjało tyciu.

 

Proszę opowiedzieć, jak udało się zgubić kilkanaście kilogramów? Co panią skłoniło do odchudzania i czy wymagało ono wielkich wyrzeczeń? Czy nadal stosuje pani jakąś dietę, a na rowerze jeździ, aby spalić kalorie, czy wyłącznie dla przyjemności?

Odchudzanie to zawsze wyrzeczenia i przyznam, że spora męczarnia, ale przyszedł taki moment, kiedy postanowiłam doprowadzić się do porządku. Chciałam lepiej się poczuć. Już nie mam tego wilczego apetytu co kiedyś. Na diecie zresztą też jadłam wszystko, tylko w bardzo małych ilościach: pieczywko z masełkiem – pół kromki, czekolady – 2 kostki, schabowego – jedną trzecią. Bo przecież organizmowi wszystko jest potrzebne. Chodzę na długie spacery do lasu, który mam za domem. Siłownia jest dla mnie nudna. Do tego lubię sprzątać i krzątać się po domu. Te czynności nie pozwalają mi przytyć.
A poza tym szara, prozaiczna codzienność stawia do pionu, daje poczucie stałości, którego w aktorskim zawodzie tak często brakuje.

Rozmawiała: Beata Cichecka

 

Jeśli chcesz przeczytać więcej artykułów z Poradnika Zdrowego Człowieka kliknij tutaj