Jak minął dzień? – zapytam słowami Pańskiego wielkiego przeboju. Jaki dzień zalicza Pan do udanych?

– Udany dzień w moim wieku to dzień przede wszystkim spokojny. Bez napięć i stresu, ale takich dni nie ma dużo. Cały czas koncertuję, żyję aktywnie, bo zawsze jest coś do załatwienia. Ponadto odczuwam swoje lata. Rano się już nie prostuję tak szybko jak kiedyś. Nabrałem dystansu do siebie, do ludzi i świata, nie wyrywam się już tak z opiniami na temat innych. Na stare lata człowiek mądrzeje.

 

Urodził się pan w Katowicach, rodzina parokrotnie zmieniała miejsce zamieszkania. Białystok, Poznań, Łódź... Jest Pan honorowym obywatelem Łodzi i amerykańskiego Indianapolis. A ulubione miejsce lub miejsca na ziemi to...

– Zwiedziłem kawał świata, mieszkałem w wielu pięknych miejscach, ale najlepiej czuję się w domu pod Łodzią. To jest moje ukochane miejsce. Mam dom i kawałek ziemi z lasem i wodą. Tu jest moje miejsce i moja rodzina. A inne miejsca? Kocham każdy zakątek naszego kraju.

 

Śpiewa Pan, gra na gitarze, improwizuje, komponuje, znakomicie nawiązuje kontakt z publicznością. Od bez mała pół wieku jest Pan na muzycznej scenie, najpierw z Trubadurami, a później już solo. Krzysztof Krawczyk jest rozpoznawalny, lubiany, nagradzany, wszechstronny, bo dobrze czuje się zarówno w muzyce pop, jak i w bluesie, rocku, country i folku, pieśniach religijnych. Ponad sto płyt w fonograficznym dorobku, w tym i złote, i platynowe. Jakie artystyczne marzenia ma Pan dzisiaj?

– Nie mam szczególnych marzeń, bo ja naprawdę dużo zrobiłem. Ja już nie marzę, tylko cieszę się z każdego kolejnego dnia i cieszę się tym, co mam. A mam przede wszystkim wspaniałą rodzinę. Jestem wielkim szczęściarzem.

 

Mówią czasem o Panu „polski Presley”, chyba nie tylko dlatego, że świetnie interpretuje Pan jego przeboje. Nazywają też Pana „stachanowcem polskiego rynku muzycznego”, podziwiając zawodową aktywność. Ale na pewno lubi Pan czasem poleniuchować. Jaki jest Pana sposób na relaks, udany wypoczynek?

– Powietrze i jeszcze raz powietrze, którego mam pod dostatkiem w okolicy mojego domu. Spacery z żoną i psami, a także leniuchowanie – to jest to, czego teraz sobie nie odmawiam. I jak tylko mogę, zostaję w domu, gdzie najlepiej wypoczywam.

 

„Warto żyć” – to tytuł albumu nagrodzonego niedawno Złotą Płytą. Gdy ktoś pyta, dlaczego warto żyć, to co Pan odpowiada?

– Warto żyć, bo oprócz tego, że żyjemy dla siebie, żyjemy także dla innych. Ja żyję dla mojej rodziny, żony Ewci i dla swojej publiczności i fanów. Oni są niezawodni, zawsze cieszą się, że mnie widzą i dodają mi skrzydeł.

 

Były w Pańskim życiu różne zakręty – uzależnienie od narkotyków, nieudane małżeństwa i liczne związki z kobietami, wypadek samochodowy i długi powrót do zdrowia. Były też porachunki z Bogiem zakończone pojednaniem po 20 latach. Osoba wierząca i praktykująca żyje pełniej, łatwiej?

– Jest to pewna tajemnica. Wiem, że jeśli postępujemy dobrze, zgodnie z Dekalogiem, to żyje się nam lepiej. Dobre uczynki wracają do nas ze zdwojoną siłą. Kiedyś prowokacyjnie żułem gumę podczas mszy świętej. Dzisiaj już wiem, że jedyną słuszną drogą jest droga wskazywana przez Boga. Wiarę wyniosłem z domu, ale z czasem zwątpiłem w Boga, wiary nie pielęgnowałem i dlatego się pogubiłem. Najbardziej to odczułem, kiedy zmarł mój ojciec. Wtedy powiedziałem sobie, że Boga nie ma, ale Pan był na tyle łaskawy, że dał mi jeszcze jedną szansę, by w Niego uwierzyć. Dzisiaj codziennie się modlę i rozmawiam z Bogiem.

 

Publicznie, przy różnych okazjach zachęca Pan do troski o serce. To prawda, że zbyt późno doceniamy profilaktykę, zwykle wtedy, gdy zaczynamy niedomagać. Jak teraz Pan dba o swoje zdrowie?

– Każdego roku przechodzę serię badań lekarskich. Ponadto staram się jak najczęściej chodzić z moimi kijkami. To bardzo dobrze na mnie wpływa, ponieważ pracuje każdy kawałek mojego ciała. Do tego z moją Ewcią zaczęliśmy bardzo zwracać uwagę na to, co jemy. Ograniczyliśmy węglowodany i cukier. Do tego nauczyłem się jeść, a nie pożerać. Teraz wiem, jakie to ważne i nie chcę już bezmyślnie rozpychać mojego żołądka.

 

Z żoną Ewą trzy lata temu odbieraliście Srebrne Jabłko przyznane w plebiscycie miesięcznika „Pani” małżeństwom, które mogą być wzorem do naśladowania dla innych par. Jesteście razem od wielu lat, razem pracujecie – żona jest Pańskim managerem. Bycie razem na dobre i złe to trudne zadanie, któremu nie wszyscy potrafią sprostać. Jest jakiś sposób na małżeńskie szczęście?

– To może banalne, ale zaufanie, szczerość i miłość to elementy, bez których nic się nie uda. Mocno się kochać i być na zawsze razem. Ewa dała mi miłość, ciepło oraz bezpieczeństwo, którego potrzebowałem, a wcześniej nie miałem. Mam ogromne szczęście, bo to jest dziewczyna do wszystkiego – i do tańca, i do różańca. Oboje bardzo o siebie dbamy, jest nam razem dobrze, mówimy sobie o tym. To drobiazgi, ale bardzo ważne.

 

rozmawiała Beata Cichecka

 

ZOBACZ WIĘCEJ WYWIADÓW