Znakomita forma to zasługa...?

Diety Dańcowej, czyli mojej żony. Owszem, siedem lat temu, kiedy rzuciłem palenie, niemal natychmiast przytyłem osiem kilogramów. Zacząłem więcej grać w tenisa, pływać, ale to nic nie dawało. Żona poleciła mi swoją dietę i efekty zaczęły się pojawiać.

 

Na czym polega ta dieta?

Jedynie na ograniczeniu liczby kalorii. Ale to nie jest tak, że ja wszystkiego sobie odmawiam, bo tak naprawdę to z niczego nie rezygnuję. Oprócz cukru, którym kiedyś słodziłem herbatę. Zamieniłem też białe pieczywo na ciemne i to wszystko.

 

Ale w tenisa nadal Pan gra?

Tak, i wygrywam. Tenis to moja pasja, bez której nie potrafiłbym żyć. Przyzwyczaiłem się do tego, że kilka razy w tygodniu idę na kort. Bez ruchu nie potrafię funkcjonować, źle się czuję. Robię to, bo lubię, ale też dla zdrowia.

 

Czy Marcin Daniec, satyryk i sportowiec, często się wzrusza?

Wzrusza się i to nie tylko w sytuacjach życiowych, ale też w kinie. Ponieważ jestem zodiakalną Wagą, to mieszają się we mnie zachowania w rodzaju „machania szabelką” z postawą romantyczną.

 

Trudno dzisiaj być satyrykiem?

Nigdy nie było łatwo, choć dzisiaj na scenie wszystko wolno. Jednak ja zawsze mam swoją cenzurę, bo nie lubię szarżować i obrażać. Lubię widzom serwować taki rodzaj żartu, żeby po występie wciąż się uśmiechali. Mam zasadę, że wszystkie teksty muszą najpierw rozbawić mnie samego, a dopiero później wygłaszam je na
estradzie.

Reklama

 

Polityka zajmuje sporą część Pana dowcipów.

To prawda. Polityka to około 60 procent moich dowcipów, a 40 procent to obyczaje. Wyłapuję co ciekawsze zdarzenia i na tej podstawie tworzę.

 

A kiedy to się zaczęło?

Bardzo, bardzo dawno temu, bo już w szkole zorientowałem się, że potrafię rozbawić nie tylko dzieci, ale przede wszystkim nauczycieli. Zawsze zatrudniano mnie do wszelkich przedstawień. W domu pisałem scenariusze i zapraszałem całą rodzinę na spektakle.

 

Słyszałam, że Pana młodsza córka idzie w ślady taty.

To prawda. Wiktoria uwielbia występować i ma już kilka swoich żartów. Ulubiony jest ten dotyczący blondynki. Ale żeby było jasne – ja do niczego jej nie zmuszam, ale jednocześnie nie zamierzam chronić jej przed tym zawodem. Jeżeli okaże się, że Wiktoria naprawdę ma talent, zrobię wszystko, aby została artystką. Wprawdzie to bardzo trudna i wymagająca profesja, ale wspaniała i dająca mnóstwo satysfakcji. A przecież w życiu chodzi między innymi o to, aby być zadowolonym z tego, co się robi.

 

Smakuje Panu sukces?

Bardzo, ponieważ długo do niego dochodziłem. Nigdy nie uderzyła mi do głowy „woda sodowa”, bo ten mój sukces przychodził powoli, małymi krokami, i dzięki temu miałem czas, by się z nim oswoić. 

 

Co Pana napędza do działania?

Od zawsze to samo, czyli spokój w domu – to jest absolutna podstawa – i komplementy widzów. Te dwie rzeczy powodują, że chce się żyć, tworzyć i pracować. To dodaje mi skrzydeł.

 

A czego Pan absolutnie nie znosi?

Tańczenia na imprezie ze wszystkim kobietami, bez zwracania uwagi na to, jak się bawi moja żona.

 

Szczególnie, że jest od Pana dużo młodsza...

To akurat nie ma znaczenia. Zwyczajnie troszczę się o nią i troszczyłbym bez względu na wiek. Taki ze mnie facet (śmiech).

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała Beata Cichecka

 

Poradnik Zdrowego Człowieka

ZOBACZ WIĘCEJ WYWIADÓW