Pana fundacja MG13 pomaga między innymi uzdolnionej polskiej młodzieży. Dlaczego akurat jej? Potrzeb jest przecież bardzo wiele.

Potrzeb jest wiele, ale nikt nie zwraca uwagi na te dzieci, które mogą któregoś dnia pomóc innym ludziom i Polsce. Sam nie miałem takiego startu, jaki mają teraz młodzi sportowcy: obozy, trenerzy… Między 10. a 20. rokiem życia oferuje się niewiele. Dużo dzieci nie może zrobić kroku naprzód, rozwinąć się. Trzeba też pamiętać, że sportowiec dorasta nie tylko jako koszykarz, ale też poza boiskiem, jako mężczyzna. Są potrzebni mentorzy, potrzeba wzorów i – nie da się ukryć – próbuję to robić.

 

Nasze społeczeństwo jest coraz starsze, starzeją się także Pana bliscy. Odczuwa to Pan na co dzień?

Mój tata Janusz sobie jakoś radzi, ale jako byłemu bokserowi nie jest mu łatwo. Moja mama Alicja też odczuwa skutki grania w siatkówkę przez wiele lat. Gdy na nich patrzę i z nimi rozmawiam, to zdaję sobie sprawę, że mnie też po zakończeniu kariery to czy tamto będzie boleć. Powiedzenie „sport to zdrowie” nie do końca jest prawdą (śmiech).

 

Myśli Pan już o sportowej emeryturze?

Mam 29 lat, ale o starości trzeba myśleć już teraz. Najważniejsza jest dieta, dbanie o siebie, delikatny ruch fizyczny w ciągu tygodnia. To rady właściwie dla wszystkich.

Reklama

 

Dla wielu jest Pan autorytetem. Proszę powiedzieć, jak sobie urządzić życie, żeby w jego jesieni nie narzekać i nie być sfrustrowanym?

Myślę, że trzeba być odpowiedzialnym i odpowiednio wcześnie pomyśleć o przyszłości, postawić przed sobą cele i po prostu do nich dążyć.

 

Jakie cechy charakteru są do tego potrzebne?

Trzeba być zdyscyplinowanym człowiekiem. Bez tego nic się nie uda. Trzeba mieć cele i do nich krok po kroku zmierzać. Codziennie rano trzeba sobie zadać pytanie: „Co zrobisz dziś, żeby iść do celu?”. Myślę, że ja do czegoś doszedłem właśnie dzięki temu.

 

Jak się Pan regeneruje?

Teraz nie da się odpocząć. Przede mną wciąż bardzo dużo pracy. Będę odpoczywał, jak zakończę karierę. Teraz pracuję bardzo ciężko, czy to w sezonie, czy w okresie letnim. Ciągle jestem na siłowni, ćwiczę rzuty osobiste, półdystans, haki, półhaki… Ćwiczę nawet wtedy, gdy inni odpoczywają. Po meczu pomaga mi między innymi lodowaty basen z kostkami lodu w środku. Stosuję jeszcze ciepłe baseny i łaźnie parowe. W trakcie sezonu zwracam również uwagę na odpowiednią dietę i właściwą ilość snu.

 

A jak się Pan odżywia?

Potrafię dużo zjeść. Nigdy nie byłem mały! Po urodzeniu miałem 62 cm i ważyłem 5,3 kg. Byłem ponoć dwa razy większy od pozostałych dzieci w szpitalu. Od dziecka bardzo lubiłem słodycze i to zostało mi do dzisiaj. Mam to po mamie. Jem bardzo dużo mięsa, ryb i sałatek. Taki jadłospis dostarcza dużo energii i witamin. To niezbędne, by grać w kosza. Chodzę do sprawdzonych restauracji – tyję, mam siłę, to znaczy, że żywią mnie dobrze.

 

Ameryka jest zwariowana na punkcie diety organicznej. Liczą się coraz bardziej tylko produkty zdrowe, ekologiczne. To dla Pana ważny temat?

Rzeczywiście, jest nacisk na rzeczy organiczne. Gdy sam jestem w sklepie, często kupuję produkty ekologiczne. Czasami w USA można się w nie zaopatrzyć bezpośrednio na farmie. Trzeba wiedzieć, gdzie pojechać, żeby dostać coś dobrego i zdrowego. Znam takie miejsca.

 

Czy wyjazd do Ameryki Pana zmienił?

Tak, stałem się bardziej pozytywnym człowiekiem. Zawsze miałem łatwość nawiązywania kontaktów i byłem w centrum, ale teraz nie ma dla mnie rzeczy nie do zrobienia ani przeszkód, których przeskoczyć się nie da. Ale takie są Stany Zjednoczone. Mentalność Amerykanów jest zupełnie inna niż nasza, europejska, a na pewno inna niż w Polsce. W USA dużo starszych ludzi pracuje. Wychodzą oni z domu, są społeczeństwu potrzebni. My za dużo w Polsce myślimy, frustrujemy się, robimy sobie na złość. Trzeba iść swoją drogą i nie jest ważne, czy ma się 20 czy 120 lat.

 

Rozmawiał Stach Antkowiak

 

Poradnik Zdrowego Człowieka

ZOBACZ WIĘCEJ WYWIADÓW