Nie stracić złotej godziny. 

Znakiem naszych czasów jest skala zjawisk, które nawet jeśli występowały wcześniej, to jednak nigdy nie przybierały takich rozmiarów jak dzisiaj. To konsekwencja rozwoju cywilizacyjnego. Kataklizmy, katastrofy nie tylko komunikacyjne, epidemie, wszelkie inne zdarzenia zagrażające zdrowiu i życiu ludzi, mają zazwyczaj charakter masowy. A to wymusza zmianę całej strategii i filozofii w organizowaniu i niesieniu skutecznej pomocy.

Stany Zjednoczone były pierwszym krajem, w którym dostrzeżono konieczność powołania do życia nowej dyscypliny medycznej – specjalizacji ratunkowej.

Powstała tam ona jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia, a jej domeną stały się wszystkie zagrożenia nagłe. Nieco później medycyna ratunkowa zaistniała jako lekarska specjalność w krajach zachodniej Europy. Nadal jednak uznaje się ją za dziedzinę młodą. W Polsce ta młodość jest niekwestionowana – medycyna ratunkowa ma u nas zaledwie kilka lat. U schyłku lat 90. powstało Polskie Towarzystwo Medycyny Ratunkowej, a w roku 2001 weszła w życie ustawa o państwowym ratownictwie medycznym. W tym też czasie rozpoczęto kształcenie lekarzy – specjalistów w tej dziedzinie. W wielu szpitalach stworzono oddziały ratunkowe.

 

W sytuacji nagłej

Drogowe karambole, katastrofy kolejowe i lotnicze, kataklizmy budowlane, pożary w wielkich zakładach produkcyjnych i centrach handlowych, a także katastrofy ekologiczne z zagrożeniem toksykologicznym – to zdarzenia, jakich nie da się wykluczyć. Świadomość właśnie tych niebezpieczeństw towarzyszyła wyodrębnieniu nowej medycznej specjalności. Jest bowiem sprawą oczywistą, że w takich nadzwyczajnych sytuacjach służba zdrowia – ta tradycyjnie zorganizowana – po prostu sobie nie radzi. Oczywiście, nie jest to jednoznaczne z utrzymywaniem odpowiednich służb w stałej gotowości. Co zatem zrobić, aby sprostać takim zagrożeniom, dysponując określonymi siłami i środkami? Mówiąc o niebezpieczeństwach, mamy na myśli zarówno katastrofę drogową z udziałem kilku pojazdów jak i pożar z setkami ofiar, a także każdą sytuację niespodziewanego zagrożenia ludzkiego życia, każdy stan nagły i ostry.

– Dotychczasowa edukacja medyczna w Europie, nie tylko w Polsce, opierała się na podejściu specjalistycznym. Idea bardzo niekiedy wąskich specjalności i podspecjalizacji jest typowa dla współczesnego lecznictwa. Medycyna ratunkowa zdaje się tej idei zaprzeczać, ponieważ odchodzi od ujęcia szczegółowego. Sprzeczność ma jednak tylko charakter pozorny.

Rezultat ujęcia wąskospecjalistycznego jest w praktyce taki: z jednej strony akademicka, książkowa klasyfikacja schorzeń, z drugiej – oczekujący pomocy człowiek z dolegliwościami, sygnalizującymi chorobę organizmu.

Tymczasem medycyna ratunkowa łączy w sobie wiele spośród tych szczegółowych dziedzin. Wymaga więc bardzo rozległej wiedzy. Z czasem, być może, zdetronizuje klasyczną internę, uznawaną za królową lecznictwa – mówi prof. Andrzej Basiński z Akademii Medycznej w Gdańsku, kierownik Katedry i Kliniki Medycyny Ratunkowej z Samodzielną Pracownią Medycyny Katastrof.

 

Łańcuch przeżycia

60 minut – przez lekarzy nazywane godziną złotą.

– Przyjmuje się, że tyle właśnie czasu upływa najczęściej od wypadku do chwili udzielenia kwalifikowanej pomocy medycznej. Wydarzenie, zawiadomienie służb ratunkowych, przyjazd ekipy, opatrzenie poszkodowanych na miejscu, przewiezienie ich do medycznego centrum. 60 minut. Mało czasu, jeśli zważyć, że świadkowie zdarzenia, którzy mogliby podjąć czynności pierwszej pomocy pozostają nierzadko bezradni i bierni, bo brakuje im elementarnej wiedzy o postępowaniu w takich przypadkach. Polska jest krajem, w którym śmiertelność w miejscu wypadku kilkunastokrotnie przewyższa średnią zachodnioeuropejską.

Czy tę niechlubną statystykę można zmienić?

Normal 0 21 false false false MicrosoftInternetExplorer4 /* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin:0cm; mso-para-margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:10.0pt; font-family:"Times New Roman"; mso-ansi-language:#0400; mso-fareast-language:#0400; mso-bidi-language:#0400;} Medycyna ratunkowa wraz ze zintegrowanym systemem ratownictwa może się przyczynić do zmniejszenia śmiertelności i postawienia szybkiej diagnozy ukierunkowującej dalsze postępowanie – utrzymuje prof. Andrzej Basiński. – Warunkiem lepszej skuteczności medycyny ratunkowej musi być jednak spójność działań w obrębie pewnego organizacyjnie kompatybilnego modelu, dysponującego określonymi siłami i środkami. Chodzi przede wszystkim o to, by wszystkie elementy udzielanej pomocy wzajemnie uzupełniały się na każdym z etapów akcji ratunkowej. Dotyczy to zarówno podawanych leków, jak i transportu chorego. Wszelkie podejmowane działania ratunkowe powinny uwzględniać kolejne kroki leczenia, układać się w ciąg niezbędnych i logicznych z medycznego punktu widzenia zabiegów, w miarę możliwości oszczędzających siły chorego. To dotyczy także sprzętu: do centrum medycznego pacjent z miejsca wypadku winien dotrzeć jedną karetką i na tych samych noszach. U nas, niestety, często jeszcze się zdarza, że wysłana zostaje niewłaściwie wyposażona karetka, bez odpowiedniej ekipy i pacjenta trzeba „przerzucać” do następnego pojazdu.

Zasada jednych noszy i jednego numeru telefonu ratunkowego (musimy wprowadzić obowiązujący w krajach Unii nr 112) jest kluczowa dla tak zwanego łańcucha przeżycia pozostającego właśnie w rękach medycyny ratunkowej i systemu zintegrowanego ratownictwa, obejmującego pozostałe wyspecjalizowane służby ratownicze.

 

Specjalność pożądana

W programie studiów lekarskich figuruje już przedmiot „medycyna ratunkowa”, który zarówno pod względem liczby godzin jak i przekazywanych treści nie może być tylko mało znaczącym dodatkiem. Dydaktyka – dodajmy tu – opiera się na opracowaniach konsultanta krajowego ds. medycyny ratunkowej, prof. Juliusza Jakubaszki. Już wiele lat temu stworzył on podwaliny rozsądnego działania w tym systemie. Systemie, który – jak zwraca uwagę prof. Andrzej Basiński – cieszy się dużym zainteresowaniem studentów, doceniających znaczenie samego przedmiotu i samej specjalizacji:

– Do tej pory lekarze medycyny ratunkowej zdobywali tę specjalistyczną wiedzę w toku kształcenia tzw. krótką ścieżką. Polegała ona na rocznym szkoleniu kończącym się egzaminem. Specjalizację uzyskiwali w ten sposób lekarze różnych dyscyplin, np. anestezjolodzy, interniści, neurolodzy, ortopedzi i pediatrzy.

Teraz jest inaczej. Za nami już egzaminy specjalistów medycyny ratunkowej przygotowanych w trybie normalnym. Zainteresowanie tą specjalnością jest tak duże, że nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich chętnych do odbycia rezydentury i musimy proponować późniejsze terminy.

Lekarz medycyny ratunkowej – to nowy typ człowieka, z predyspozycjami do podejmowania szybkich decyzji. Nie może znać się na wszystkim, to jasne, ale musi wiedzieć wszystko, co jest związane z nagłymi zachorowaniami w różnych dziedzinach medycyny – neurologii, zatruciach, pediatrii. Takiego właśnie systemu szkolenia musimy się dopracować. Amerykanom zajęło to kilkanaście lat.

 

Oddział ratunkowy

Mimo narzekań na służbę zdrowia, nie można nie zauważyć pozytywnych zmian, jakie w niej zachodzą mimo powszechnie znanych kłopotów. Istniejące oddziały ratunkowe w wielu szpitalach, to także sygnał takich przemian. Ich tworzenie oznacza duży wysiłek organizacyjny i finansowy; muszą przecież być dobrze wyposażone w nowoczesny sprzęt. Nie należy ich mylić z oddziałami pomocy doraźnej oraz intensywnej terapii. Funkcjonują niezależnie od nich i mają ściśle określoną rolę w szpitalnej placówce.

– Oddziały ratunkowe, nawet doskonale wyposażone, mają przede wszystkim ratować, stabilizować podstawowe parametry życiowe chorego i stawiać wstępne diagnozy. Oddziału ratunkowego nie należy mylić czy utożsamiać z oddziałem Intensywnej Opieki Medycznej (OIOM). W oddziałach ratunkowych prowadzi się krótkotrwałą intensywną terapię, przez krótki okres leczy się chorych w najcięższym stanie, dążąc do szybkiego przekazania pacjentów na oddział docelowy lub też na OIOM, gdzie terapia trwa dłużej niż 48 godzin – precyzuje prof. Basiński. – Być może za parę lat szpitalne izby przyjęć przekażą swe kompetencje oddziałom ratunkowym wyspecjalizowanym w nagłych zachorowaniach spowodowanych różnymi przyczynami.