W Polsce co druga osoba dorosła waży za dużo. Czy już niedługo każdy, bez zbytnich wyrzeczeń, będzie mógł się skutecznie odchudzić? Otyłość – remedium w jelitach?
Amerykański film dokumentalny „Super Size Me” pokazuje eksperyment pewnego młodego człowieka, który pragnął dowiedzieć się, co się stanie, jeśli przez miesiąc, trzy razy dziennie będzie jadł dania typu „fast food”. Oglądając film, widzimy, jak bohater tego dokumentu – Morgan Spurlock – rejestruje swoje doświadczenia będące wynikiem spożywania przez trzydzieści dni posiłków serwowanych przez firmę McDonald.

 

Śledząc tę historię, dowiadujemy się coraz więcej o narastaniu problemu otyłości w Stanach Zjednoczonych i wszędzie tam na świecie, dokąd skutecznie eksportowane są niezdrowe nawyki żywieniowe. Mamy też okazję zaznajomić się z wynikami badań stanu fizycznego, mentalnego i emocjonalnego wynikającego z jedzenia dużej ilości pokarmów typu „fast food”.

 

Jak łatwo przewidzieć, Spurlock podupada na zdrowiu i w zastraszającym tempie tyje. Jego tempo tycia i utraty zdrowia – o dziwo – jest jeszcze szybsze od tego, jakie przewidywali lekarze.

Ten utrwalony na filmie eksperyment dietetyczny rodzi ważne pytania: Czy to właśnie konsumpcja pokarmów z „fast foodów” jest przyczyną obecnego dramatycznego wzrostu ilości przypadków otyłości? Jaka cecha tego pożywienia czyni je tak niezdrowym? Czy w grę wchodzą jeszcze inne czynniki? A jeśli tak – to jakie?

Pytania te są ważne dla wszystkich, nie tylko dla Amerykanów, ponieważ otyłość jest już problemem niemal wszechobecnym. Tempo jej rozprzestrzeniania się, niestety, rośnie. Szacuje się, że w tej chwili na świecie jest ponad miliard dorosłych z nadwagą, w tym – trzysta milionów chorobliwie otyłych.

Reklama

 

Gorzej niż źle

W ostatnim ćwierćwieczu w USA liczba osób otyłych podwoiła się. Szacuje się, że w tej chwili aż dwie trzecie amerykańskiego społeczeństwa cierpi na nadwagę. Ponieważ szeroko pojęta amerykańska kultura rozszerza się na cały świat, wraz z nią przenoszone są także północnoamerykańskie nawyki żywieniowe oraz... wynikające z tego problemy zdrowotne. W innych krajach, takich jak Rosja, Niemcy, Czechy, procent ludzi otyłych jest o połowę mniejszy. W Australii procent ten obejmuje jedną piątą populacji. W Wielkiej Brytanii i Kanadzie liczba ludzi otyłych wynosi ok. 15 procent. W Polsce jest znacznie gorzej – zbyt wiele waży co druga osoba dorosła!

Najbardziej niepokojące jest to, iż problem otyłości w coraz większym stopniu dotyczy dzieci. Szacuje się, że w USA na chorobliwą otyłość cierpią aż 22 miliony dzieci w wieku... do lat 5! To dwa razy więcej niż w 1980 roku! Tempo przyrostu liczby nastolatków z otyłością także jest alarmujące. W tej chwili problem ten dotyczy co piątego przedstawiciela tej grupy wiekowej.

Światowa Organizacja Zdrowia w swych oficjalnych dokumentach mówi już wręcz o epidemii otyłości. Nie tylko lekarze, lecz także ekonomiści przekonują, iż wiele poważnych chorób związanych z otyłością kosztuje miliardy. W rankingu głównych przyczyn możliwych do zapobieżenia schorzeń, nadmierna waga ustępuje tylko paleniu tytoniu. Otyłość to główny czynnik ryzyka w arteriosklerozie, cukrzycy i raku – najpowszechniejszych chorobach trapiących społeczeństwa najwyżej rozwinięte. Prawdopodobieństwo zawału serca, udaru i depresji – nie wspominając już o szeregu niezabójczych schorzeń, takich jak degeneracja stawów oraz zapalenie żołądka i jelit, jest u osób otyłych znacznie większe niż u tych o normalnej wadze ciała.

 

Odpowiedź w brzuchu?

Nic więc dziwnego, że lekarze i naukowcy od lat starają się znaleźć nie tylko skuteczny lek pomagający w utracie zbędnych kilogramów, ale intensywnie pracują nad ustaleniem przyczyny, która sprawia, że jedni przybierają na wadze bardziej niż inni. Na liście potencjalnych winowajców znajdują się między innymi: zła dieta, brak ruchu (a więc niewłaściwy tryb życia) i geny. Tymi ostatnimi zajęli się naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis. Jednak inaczej niż innym badaczom do tej pory, nie chodziło im tylko o materiał genetyczny potencjalnych pacjentów, ale o DNA bakterii zamieszkujących ludzkie jelita. Badając ich genom, zespół kierowany przez prof. Jeffreya I. Gordona dowiódł, że mikroby bytujące w jelitach ludzi otyłych znacznie różnią się od ich „kolegów” żyjących w przewodzie pokarmowym osób szczupłych.

Tu słowo wyjaśnienia. Bakterie większości z nas kojarzą się z czymś niekorzystnym i niebezpiecznym. Prawda jest jednak nieco inna. Oprócz złych, chorobotwórczych bakterii, ludzki organizm zamieszkują też mikroby odgrywające pożyteczną rolę. Często są one wręcz niezbędne do życia: stanowią niezwykle istotny element procesu trawienia i przekształcania tego, co jemy, w energię.

Ponad 90 proc. bakterii bytujących w jelitach należy do dwóch grup – Bacterioidetes i Firmicutes. Zespół prof. Gordona swoją uwagę skupił właśnie na nich.

Do pierwszego z przełomowych eksperymentów zaproszono 12 otyłych ochotników. Grupę kontrolną stanowiło 12 szczupłych osób. Okazało się, że w porównaniu z nimi, w jelitach ludzi otyłych mieszkało znacznie więcej bakterii należących do grupy Firmicutes niż Bacterioidetes. Następnie wszystkim osobom badanym zalecono pozostanie przez rok na diecie niskokalorycznej.

Okazało się, że wraz z traconymi kilogramami, w jelitach uczestników eksperymentu stopniowo zmieniał się stosunek jednych bakterii do drugich – zaczęło ubywać mikrobów Firmicutes, a przybywać tych mających przewagę liczebną w organizmach osób o szczupłej sylwetce ciała.

 

Gryzonie potwierdzają

Choć w drugim eksperymencie główną rolę odegrały myszy, jego wynik był podobny do tego osiągniętego w czasie doświadczenia z udziałem ludzi. W organizmach otyłych zwierząt znaleziono o połowę więcej bakterii Firmicutes niż u szczupłych osobników. Ponadto okazało się, że mikroby zamieszkujące w organizmach otyłych gryzoni są w porównaniu z tymi, które pobrano od szczupłych zwierząt wyposażone w znacznie więcej genów zdolnych rozkładać pokarmy trudne do strawienia. Zdaniem badaczy dowodzi to, że z takiej samej ilości pożywienia „otyłe” bakterie są w stanie pozyskać dla swego gospodarza (myszy lub człowieka) znacznie więcej kalorii niż „szczupłe” mikroby.

By ostatecznie potwierdzić, iż przeważający rodzaj bakterii zamieszkujących układ pokarmowy przekłada się na wagę ciała, a ta – im wyższa – tym bardziej sprzyja występowaniu bakterii „otyłych” – zespół prof. Gordona przeprowadził trzeci eksperyment.

Pobrano bakterie od myszy otyłych i przeniesiono je do jelit zwierząt pozbawionych jakiejkolwiek flory bakteryjnej. To samo uczyniono z drugą grupą zwierząt, ale im podano bakterie od gryzoni o normalnej wadze. Potem wszystkie myszy karmiono taka samą ilością pożywienia. Jaki był rezultat?

Po dwóch tygodniach okazało się, że zwierzęta, które otrzymały „otyłe” bakterie, miały znacznie więcej tkanki tłuszczowej niż te z gryzoni, do których organizmów wprowadzono mikroby „szczupłe”. Prof. Gordon mówi: – To koronny dowód na to, że pierwsza grupa bakterii znacznie lepiej przetwarzała pokarm i uzyskiwała z niego więcej kalorii. Ze zgubnymi skutkami dla organizmu gospodarza.

Reklama

 

Remedium w zasięgu ręki?

– Wyniki naszych badań sugerują, że w jelitach nieustannie trwa rywalizacja pomiędzy dwiema grupami bakterii – stwierdza dalej profesor. – Wygląda na to, że u osób otyłych szala przechyla się na korzyść grupy należącej do Firmicutes. Być może to właśnie one odpowiedzialne są za to, że część ludzi ma większe predyspozycje do tycia.

Oczywiście pytań pozostaje jeszcze wiele. – Dlaczego jednych bakterii jest więcej niż innych? Czy stosunkowo niewielkie różnice w ilości kalorii uzyskiwanych z pożywienia mogą przekładać się na liczące wiele kilogramów różnice w wadze ciała?

Prof. Jeffrey Gordon i jego współpracownicy są jednak pełni optymizmu. – Oto dość niespodziewanie otwiera się przed nami całkiem nowa ścieżka terapeutyczna. Wierzymy, że już wkrótce, manipulując składem flory bakteryjnej w jelitach, będziemy w stanie leczyć nadwagę.

Metoda – jak się okazuje – jest dość prosta. Jest spora szansa, że za nie więcej niż kilkanaście lat epidemia otyłości będzie należała do przeszłości. I to bez konieczności katowania się niskokalorycznymi dietami, które dla wielu pacjentów są po prostu niemożliwe do zastosowania w praktyce.

 

Roman Warszewski