Czyż to nie dziwne, że nie wynaleziono dotąd skutecznego leku na przeziębienie? Umiemy radzić sobie z gruźlicą, cholerą, dżumą, zwalczać raka, klonować organizmy, a wobec tej najbardziej powszechnej choroby jesteśmy bezradni. Codziennie około 50 milionów osób budzi się z infekcją górnych dróg oddechowych i kicha oraz kaszle przez tydzień. Bo jak wiadomo, przeziębienie nieleczone trwa siedem dni, a leczone tylko tydzień.

 

Obliczono, że w ciągu 75 lat życia człowiek przeziębiony jest ok. 210 razy, że zaś w każdym przypadku trwa to 5–6 dni, statystycznie rzecz biorąc, każdy z nas przez 3 lata swego życia kaszle i kicha.

Uczeni angielscy postanowili coś z tym zrobić. Powołali w Cardiff specjalny instytut – Common Cold Centre – i zabrali się za metodyczne badania. Po dziesięciu latach i wydaniu pięciu milionów funtów dali za wygraną. Zbudowali wprawdzie imponujący, dwumetrowy model wirusa, ale poddali się, gdy wyszło na jaw, że wirusów wywołujących przeziębienie może być dwieście i więcej.

Mamy więc nadal tylko środki zbijające gorączkę i nauczyliśmy się sięgać po nie przy byle temperaturze. Tak więc cała nasza wiedza sprowadza się do tego, by odebrać organizmowi możliwość gorączkowania i tym samym przeszkadzać w zwalczeniu infekcji.

– Dajcie mi środek na wywołanie gorączki, a pokażę wam, jak leczyć wszystkie choroby – mawiał podobno Hipokrates. Bo Hipokrates był empirykiem, opierał się na doświadczeniu, zatem wiedział, że np. silnie zraniony człowiek dlatego gorączkuje, bo organizm w ten właśnie sposób mobilizuje siły, by „załatać” zranienie.

Empirykami byli także dziewiętnastowieczni lekarze przyrodnicy. Traktowali gorączkę jak sprzymierzeńca, nie zwalczali jej, czuwali tylko, by nie osiągnęła niebezpiecznej wysokości oraz pomagali organizmowi w pozbywaniu się toksyn. Rozumowali bowiem tak: gorączka przyspiesza przemianę materii, zwiększa więc ilość odpadów i toksyn, które organizm usuwa z moczem i potem. Chory powinien zatem dużo pić i silnie się pocić, a lekarz ma mu w tym pomóc, pilnując, by miał „chłodną głowę, ciepłe stopy, wilgotną skórę i otwarty stolec”. Należało w tym celu: wykąpać chorego w niezbyt ciepłej wodzie lub natrzeć mu ciało wilgotną rękawicą, owinąć mokrym prześcieradłem, potem kocem, położyć do łóżka i ciepło okryć. Gdy po 1–1,5 godziny zacznie się pocić, odczekać 15minut, wykąpać go, położyć do suchego łóżka i nie budzić, jeśli zaśnie.

Przy zwykłym przeziębieniu wystarczał jeden taki zabieg, przy gorączkach uporczywych powtarzano go kilka, a nawet kilkanaście razy. Hasłem stosujących tę metodę XIX-wiecznych lekarzy było bowiem:

 

Przyroda leczy, nie zaś ty lekarzu!

Toteż byli przeciwnikami wszelkich, szeroko już wtedy reklamowanych, leków. – Człowiek wykształcony nie da się omamić przez takie oszukaństwa. Bo w gruncie rzeczy nie zaleca się tych środków dlatego, aby cierpiącą ludzkość uzdrowić. Lecz tylko dlatego, aby się ich wyrabiacz wzbogacił – pisali. Natomiast gorąco polecali kuracje lecznicze księdza Kneippa.

Sebastian Kneipp (1821–1897), niemiecki proboszcz, był prekursorem leczenia wodą. Profilaktycznie zalecał chodzenie boso po rosie, brodzenie w wodzie, spacery, wietrzenie pomieszczeń, a choroby leczył oblewaniami, nasiadówkami, parówkami, zawijaniami. Uzyskiwał znakomite efekty, toteż uwierzył, że jest to sposób na każdą chorobę. Zarzucano mu więc bezkrytycyzm i pewnie słusznie, bo jednak trudno dać wiarę, że polewanie i owijanie to sposób na raka. Za to wiedział świetnie, jak zwalczać chorobę, wspomagając gorączkujący organizm.

Reklama

 

Gorączka nie jest samodzielną chorobą, lecz stanem pozwalającym przy największym wysileniu ustroju, aby się od choroby uwolnić i stan prawidłowy zaprowadzić. Z tego powodu powinno się gorączkę z radością przywitać, nie przytłumiając jej przez nadmiernie zimne leczenie, a tem mniej przez trujące lekarstwa – pisał powołujący się na Kneippa autor „Nowego lecznictwa przyrodnego” F. E. Bliz.

Nic dziwnego, że w ten sposób potrafili wyleczyć np. syfilis – roznoszący go krętek blady ginie w temperaturze 40 stopni, a ich taka gorączka nie przerażała. Czuwali nad nią, sprawdzali uważnie, przykładając inną miarę do występującej rano, a inną wieczorem.

38 stopni rano to lekka gorączka, wieczorem – nadprawidłowa; 39 stopni rano to gorączka znaczna, wieczorem – mierna; 39,5–41 – to rano gorączka najwyższa, wieczorem znaczna. Dopiero powyżej 41 stopni uważali za „obrót zagrażający życiu”.

 

Lecznicze znaczenie gorączki

Taki tytuł nosi broszura, opublikowana przez lek. med. Artura Mnicha w Krakowie. Rodzaj poradnika domowego do stosowania „w zakresie pierwszej pomocy przedlekarskiej w infekcjach gorączkowych” – czytamy we wstępie. Wyraźnie widać, że autor broszury dokładnie przestudiował książki wydane przez XIX-wiecznych przyrodoleczników, bo zaleca ich metody, wspierając się współczesną wiedzą medyczną. Ma też taki sam jak oni stosunek do gorączki. Pisze: Gorączka jest głównym objawem przełomu uzdrawiającego, prowadzącego chorobę w kierunku zdrowia. Dlaczego nie pozwolić gorączce walczyć z chorobą? Dlaczego niszczyć coś, co może pomóc a nie tylko zagrozić?

Tymczasem – wyjaśnia dalej – w 1980 roku Schmitt wykazał, że 63 proc. rodziców odczuwa lęk przed gorączką u dzieci, a 52 proc. jest przekonanych, że gorączka 40-stopniowa może mieć poważne następstwa, w tym np. uszkodzenie mózgu. Autor ten zauważył również, że lęk przed gorączką często skłania rodziców do stanowczego obniżania temperatury ciała u dziecka. Z jego obserwacji wynika, że 56 proc. rodziców podaje leki przeciwgorączkowe przy temperaturze 37–37,8 stopni (więc niejednokrotnie prawidłowej), a 85 proc. nim temperatura osiągnie 38,9 stopnia, czyli stan gorączki miernej.

Jedyna zauważona przeze mnie różnica polega na tym, że XIX-wieczni przyrodolecznicy polecali chłodzić czoła osób gorączkującyh kompresami, a doktor Mnich przed tym przestrzega. Należy unikać tradycyjnych okładów na czoło! Zagraża to szczególnie w wysokiej gorączce szokiem termicznym ośrodkowego układu nerwowego. Okłady powinno się stosować na duże partie mięśni – pisze.

Broszura ta wyraźnie dowodzi, że lekarze zmieniają swój stosunek zarówno do metod leczenia, jak i do samej choroby. Przywołana bowiem została w niej następująca wypowiedź współtwórcy współczesnej histopatologii i patologii Rudolfa Virchowa: Jeżeli mógłbym jeszcze raz przeżyć swoje życie, poświęciłbym je na badania mające dowieść, że zarazki poszukują swego naturalnego środowiska – chorej tkanki, nie będąc przyczyną jej choroby.

Inaczej to ujmując – komentuje Mnich – zarazki chorobotwórcze są już skutkiem zaburzenia organizmu, a nie przyczyną.

 

Wiesława Kwiatkowska

………

Reklama

 

Rady lek. med. Artura Mnicha

  • Przy stanach podgorączkowych, a więc poniżej 38 st. C, pacjenta należy docieplić. Robimy to, okrywając go grubym i ciepłym okryciem. Ma to na celu „pielęgnowanie” stanu podgorączkowego, w którym znacznie wzrasta siła układu odpornościowego człowieka.
  • Przy gorączce powyżej 38 st. C co 20 – 30 minut obmywać lub ocierać ciało wilgotną ściereczką od karku wzdłuż pleców aż do okolicy krzyżowej, następnie klatkę piersiową i podbrzusze. Woda lepiej od powietrza przewodzi ciepło, więc ochłodzenie jest duże. Jeśli pacjent ma zimne ręce i stopy – dogrzewamy je masażem oraz ciepłą butelką czy termoforem. Postępowanie takie wskazane jest u chorych osłabionych lub z dużą wagą ciała, u których nie można wykonać kąpieli. Tę metodę zaleca się również w chorobach zakaźnych.
  • Okłady są najprostszą metodą ochładzania. Należy unikać tradycyjnych okładów na czoło! Zagraża to szczególnie w wysokiej gorączce szokiem termicznym ośrodkowego układu nerwowego. Powinno się je przykładać na duże partie mięśni. Jeżeli okolica karku i szyi jest mocno gorąca – robić okłady na powierzchnie ud lub podudzi, kierując w ten sposób falę gorąca w dół. Uniknie się przez to skierowania fali ciepła do mózgu, co mogłoby zagrażać przegrzaniem mózgowia i drgawkami.
  • Zawijanie łydek jest podstawowym zabiegiem przy stanach gorączkowych, zaziębieniach, infekcjach grypowych, zapaleniu oskrzeli i płuc. Nie tylko obniża ciepłotę ciała, ale wzmacnia system nerwowy. Sposób:
    Bawełniane podkolanówki z odciętymi stopami moczymy w zimnej wodzie, wyciskamy i wciągamy na łydki, powinny okryć nogę od kostek do zgięć kolanowych. Na to suchy kompres i docieplić wełnianą chustą lub kołdrą.
    Gdy nie ma skarpet, użyć ręcznika. Połowę ręcznika zmoczyć i wykręcić, łydki owinąć najpierw częścią wilgotną, potem suchą. Pozostawić na 15–20 minut. W razie zimnych stóp – termofor owinięty wilgotną ściereczką. Zabieg ten powtarzamy kilkakrotnie w ciągu dnia.
  • Zawijanie całego ciała (bez ramion i głowy) dotyczy powierzchni od pach do połowy łydek lub stóp, natomiast częściowe zawijanie kończy się na połowie ud.
    Na łóżko kładziemy koc, na nim suchą chustę, na niej zmoczone i wykręcone prześcieradło. Na tym kładziemy chorego, dokładnie i szybko owijamy wilgotnym prześcieradłem, suchą chustą, kocem i docieplamy kołdrą. Do picia herbata z lipy, czarnego bzu, malin. Pocenie występuje zwykle po 1–1,5 godzinie.
    Po 15 minutach od wystąpienia potów ściągamy wszystkie warstwy zawinięcia, przecieramy chorego wodą z sokiem cytrynowym lub octem winnym, ubieramy w suchą piżamę i zmieniamy ją w miarę występowania potów.
    Zabieg ten pobudza silnie poty, wspomaga nerki przy usuwaniu toksyn i obniża gorączkę.

Pamiętamy, że zawijań obejmujących brzuch nie stosujemy w ostrych stanach zapalnych jamy brzusznej. Decyduje o tym – po zbadaniu – lekarz.