Czas świąt Bożego Narodzenia to czas magiczny. Rocznica narodzin Syna Bożego w ubogiej stajence, narodzenie nadziei, zbawienia, odkupienia win przeszłych i przyszłych. To czas wybaczania, spotkań, dzielenia się opłatkiem, obdarowywania prezentami. To czas ubierania choinki i kolęd, czas zapachu i przygotowań domowego ciasta, uszek, barszczu, śledzi, karpia, czekania na pierwszą gwiazdkę i na to, „co nasze zwierzę powie ludzkim głosem”, i na świętego Mikołaja.

 

To także czas, który spędzamy przede wszystkim z rodziną. A rodzina to źródło największego szczęścia i... największego stresu. Największe niebo i największe piekło. Niektórzy mawiają, że „z rodziną najlepiej wychodzi się tylko na zdjęciu”.

Rodzina to zbiór osób powiązanych ze sobą i wzajemnie na siebie oddziałujących. System naczyń połączonych, nieskończona ilość kombinacji, Do stworzonej przez nas rodziny (np. męża i dzieci) dołączamy naszą rodzinę generacyjną i rodzinę generacyjną współmałżonka. Jeśli jesteśmy dorosłym „po przejściach” – relacje są dużo bardziej skomplikowane. Możemy czuć się w nich bardzo zagubieni, zawstydzeni, osamotnieni, sprowadzeni na powrót do roli małego dziecka. Jeśli jesteśmy rodzicem dorosłego dziecka – możemy nie akceptować jego wyborów życiowych, nadal próbować kontrolować jego życie i dawać różne „dobre rady”, oczywiście mając jak najlepsze intencje. Jak trudne psychologicznie są role teściowej czy synowej, o tym wiemy choćby z kawałów.

Reklama

 

Często marzymy, że w tym roku nasza rodzina będzie inna niż zazwyczaj. Czekamy na cud, bo święta, bo opłatek, bo Pan Jezus się narodził... Bo „serca ludzkie powinny się odmienić”.

Marzymy, że rodzice w końcu przestaną nas krytykować, traktować jak małe dzieci albo swoją własność; że ojciec się tym razem nie napije, a szwagier nie upije; że nikt nikogo nie będzie do niczego zmuszał; że nie będzie corocznej farsy, gry pozorów, omijania tematów, ukrywania prawdy o wyborze własnej drogi życiowej... Czasem czujemy się we własnej rodzinie tak przeraźliwe i tak bardzo osamotnieni. Niezrozumiani, inni, nieakceptowani, traktowani jak dziwacy albo wtłoczeni w rolę. Zastanawiamy się: „Co ja tu właściwie robię?”.

Czekamy na zmianę, akceptację, zrozumienie, a może nawet na zadośćuczynienie starych krzywd, na wzięcie odpowiedzialności.

Czekamy i... możemy sobie zafundować kolejne rozczarowanie, jak co roku...

Nie da się zmienić rodziny. Ale możemy za to zmienić nasze jej przeżywanie. Wtedy nasza zmiana ma szansę spowodować, że pozostali zaczną nas inaczej traktować.

Jaka jest ta idealna, modelowa, „zdrowa rodzina”, ten ideał z książek psychologicznych?

  1. W zdrowej rodzinie jesteśmy ze sobą z wyboru, a nie dlatego, że boimy się samotności, samodzielności, niewygód albo że chcemy uniknąć kłopotów związanych z podziałem majątku czy negatywnej oceny sąsiadów, dalszej rodziny i otoczenia w przypadku odejścia/rozwodu.
  2. W zdrowej rodzinie jest jasny podział ról, „wyraziste przywództwo”. Rodzice „rządzą”, są odpowiedzialni, dają dzieciom spójny system praw, powinności i ograniczeń, który musi uwzględniać rosnący z wiekiem zakres wolności i odpowiedzialności. Rodzice powinni kochać i akceptować dzieci za to, że są, a nie za to, jakie są; nie wolno im poniżać ani upokarzać. Powinni pozwolić dzieciom żyć własnym życiem, a nie realizować „projekt dziecko”.
  3. W zdrowej rodzinie każdy jest ważny i każdy może zaspakajać swoje potrzeby; może mówić, ufać, czuć i zmieniać, może się rozwijać. Nikt nie jest lepszy ani gorszy. Nie ma „tyranii ani władzy absolutnej”, nie ma przemocy.
  4. W zdrowej rodzinie szanujemy wzajemną autonomię, szanujemy inne poziomy wrażliwości, jesteśmy uważni na uczucia, dajemy sobie i innym prawo do przeżywania uczuć, szanujemy tęsknoty i marzenia.
  5. Zdrowa rodzina jest otwarta na świat zewnętrzny, czyli sąsiadów, znajomych i przyjaciół poszczególnych jej członków, na dalszą rodzinę. Jest szczera (do wartości odwołujemy się bez zakłamania, rzeczy nazywamy po imieniu, nie omijamy niewygodnych tematów) i wzajemna (nie ograniczamy się nawzajem, umiemy wczuć się w cudze położenie, jest sprawiedliwy podział obowiązków, każdy może dawać i brać, opiekować się i być pod opieką).
  6. W rodzinie jest dobra komunikacja, wspólne rozwiązywanie problemów, a gdy trzeba – korzysta się z pomocy z zewnątrz.

Czy istnieją takie rodziny? Ze świecą ich szukać. Jest ich może 10 procent. Istnieje zatem spore prawdopodobieństwo, że nasza także odbiega od tego ideału.

A przecież mamy ogromną potrzebę przynależności. Jest to nasza potrzeba wrodzona, biologiczna, bardzo pierwotna. „Żaden człowiek nie jest samotną wyspą”. Potrzebujemy obecności innych ludzi wokół siebie, żeby czuć się szczęśliwi. Tak po prostu jest.

Co zatem może nam pomóc, gdy nasza rodzina odbiega od ideału zdrowej rodziny? Są różne drogi:

  1. „Dorosnąć” emocjonalnie dzięki własnej psychoterapii albo pracy nad sobą (np. za pomocą książek czy warsztatów rozwoju osobistego). Wtedy mamy szansę zobaczyć relacje rodzinne innymi, „dorosłymi oczami”, uporać się z czekaniem na zmianę bliskich, uporać się z poczuciem krzywdy z przeszłości. Możemy zobaczyć naszych bliskich bardziej realnie w ich aktualnym wieku i czerpać z tej nowej, zupełnie innej już jakościowo relacji. Możemy zmienić nasze przeżywanie rodziny.
    Bardzo poruszająco i jakże trafnie oddaje inne przeżywanie rodziny Katarzyna Grochola w opowiadaniu „Zdążyć przed pierwszą gwiazdką”:
    „Dziękuję za to, że mnie urodziliście. Dziękuję za to, że mam co wspominać. Dziękuję za te wszystkie Wigilie, kiedy renifery latały nad naszym domem.
    Przepraszam, że dałam się nabrać na żal i na złość, że nie umiałam zrozumieć ani ciebie, mamo, ani ciebie, tato.
    Proszę, żebym mogła jeszcze kiedyś komuś dać to, czego jestem pełna – tkliwość, dobro, ciepło, zrozumienie, miłość”.
  2. Szukać innych relacji poza rodziną – single (osoby wybierające życie bez rodziny) budują sobie dużą sieć przyjaciół, którzy zapewniają im namiastkę tego, co niesie życie rodzinne. Ogromnym źródłem wsparcia są różne wspólnoty, na przykład religijne, sąsiedzkie, lokalne, parafialne, kluby zainteresowań, mitingi AA, Al-Anon, grupy wsparcia. Trzeba szukać ludzi, którzy nas zrozumieją, nie ograniczać się wyłącznie do samej rodziny. Gdy jesteśmy „po przejściach”, nasza rodzina się rozpadła, nasi bliscy wyemigrowali lub zmarli – możemy zamknąć się w czterech ścianach i pogrążyć w osamotnieniu albo wyjść na zewnątrz, wyjść do ludzi.
    „Jeśli ma się otwarte oczy – samotność nigdy nie jest całkowita” (Simone de Beauvoir). Potrzebujemy interakcji z innymi, potrzebujemy brać i potrzebujemy dawać, rozmawiać, dzielić się swoim doświadczeniem, przekazywać energię z serca innym ludziom. To dobrodziejstwo przynależności.
    Liczna badania naukowe dowodzą, że silne związki społeczne powodują, iż czujemy się szczęśliwi, wzmacniają nasz układ odpornościowy, przyspieszają powrót do zdrowia, zmniejszają ryzyko wystąpienia depresji i zaburzeń lękowych, gwarantują długie zachowanie zdrowia i witalności. Dlatego czasem warto skrócić rozczarowującą wizytę rodzinną i odwiedzić samotnego przyjaciela albo zorganizować opłatek dla najuboższych ze wspólnotą parafialną czy lokalną, otworzyć serce i oczy na ludzi wokół...
  3. Uczyć się wciąż na nowo kochać i akceptować siebie – pamiętać o przykazaniu miłości: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”, byle nie bardziej. Nie możemy samych siebie traktować przedmiotowo, lekceważyć własnych potrzeb czy uczuć, służyć innym, poświęcać się kosztem siebie. Bo żeby dawać innym, trzeba mieć z czego.

 

Joanna Kołodziejczak