Utrata przytomności, brak oddechu, zatrzymanie czynności układu krążenia. Śmierć kliniczna. Stan odwracalny pod pewnymi jednak warunkami. Najważniejszy jest czas, w którym zostaje podjęta reanimacja. Jeśli nastąpi szybko, w ciągu trzech minut, daje szansę powrotu ku życiu. Im później się ją rozpocznie, tym trudniej na stronę życia przeciągnąć. A jeżeli nawet to się powiedzie, jakość tego życia może już nigdy nie być taka jak dawniej.
Trzy graniczne minuty dla jednych są jak mgnienie, dla innych – niczym wieczność.

 

Czas, zwłaszcza w sytuacjach dramatycznych, bywa pojęciem względnym. Dobrze wiedzą o tym lekarze wezwani na przykład na miejsce wypadku. Świadkowie, pytani o to, ile minut upłynęło od zdarzenia, podają najczęściej bardzo sprzeczne odpowiedzi. Nikt przecież w takich chwilach nie patrzy na zegarek, nie liczy minut, choćby nawet wyznaczały one granicę pomiędzy życiem i śmiercią.

Śmierć – kres życia, jego przejście w stan martwoty. Przedmiot rozważań filozoficznych i religijnych. Dla chrześcijan jest końcem ziemskiej wędrówki i przepustką do wieczności, do spotkania z Bogiem. W islamie oznacza przejście do nowego istnienia, w którym wieczną szczęśliwość osiągają tylko męczennicy w obronie muzułmańskiej wiary.

Pojęcie śmierci, definiowane z biologicznego i medycznego punktu widzenia jako „nieodwracalna dezintegracja ustroju”, wraz z postępem medycyny przechodziło parę ewolucji, aż za podstawę do orzeczenia zgonu uznano śmierć mózgową, czyli ustanie czynności pnia mózgowego.

Słownikowo-encyklopedyczne definicje śmierci i perspektywa, w jakiej postrzegają ją poszczególne religie i filozofowie, nie zmieniają zasadniczo naszego do niej stosunku. Liczymy się z jej nadejściem i najczęściej bardzo się jej obawiamy. Jej tajemnica wciąż jest niezgłębiona, jej majestat skłania do pokory. Rozwój nauki niewiele, na dobrą sprawę, zmienił stosunek i emocje, jakie wywołuje w każdym z nas.

Atrybutem życia jest ruch, jego przejawem – zdolność podejmowania określonych czynności. Warunkiem tego funkcjonowania jest energia wyzwalana w wyniku procesów metabolicznych. Komórka pozbawiona tej energii – obumiera. Gdy ma jej pod dostatkiem – spełnia swoje funkcje, a więc żyje.

Reklama

 

Dla laika człowiekiem żywym jest ten, kto oddycha, zachowuje świadomość i czynności układu krążenia. Brak skurczów serca i tętna, ustanie oddechu, rozszerzenie źrenic jednoznacznie interpretowano kiedyś jako oznaki śmierci, zanik objawów życia. Bladość, plamy opadowe, oziębienie ciała, zwiotczenie mięśni – to i obecnie pewne symptomy śmierci biologicznej. Ale sprawa jest o wiele bardziej złożona, także dzięki rozwojowi metod leczenia i całej medycznej technologii. I nie przypadkowo w praktyce medycznej nie pozwala się na sekcję zwłok ani pochówek w ciągu 12–24 godzin od stwierdzenia śmierci. Śmierć jest bowiem końcem rozłożonego w czasie procesu umierania dzielącego życie od martwoty.

Dlatego też temat śmierci nie jest w środowisku medycznym tematem dyskusji. Pozostawia się go przede wszystkim etykom i filozofom. Tym co najistotniejsze dla lekarzy, pozostają techniki reanimacji i resuscytacji.

Śmierć kliniczna jest fazą procesu umierania. Zaczyna się z chwilą zaniku czynności układu oddychania i krążenia i trwa ok. 3 minuty do momentu obumarcia komórek centralnego układu nerwowego. Ten moment określono na podstawie klinicznych obserwacji, bo nie ma możliwości uchwycenia go jakimikolwiek metodami badawczymi. Wiadomo jedynie, że czas ten zmienia się w związku z warunkami termicznymi: wydłuża się wskutek oziębienia (np. przebywanie w zimnej wodzie), skraca zaś przy wysokiej temperaturze spowodowanej np. gorączką.

Sam termin „śmierć kliniczna” odwołuje się do przełomu XIX i XX wieku, kiedy na sale operacyjne wprowadzono narkozę przy pomocy chloroformu. Ten kardiotoksyczny środek, dawkowany wówczas przez pielęgniarki kropelkowo, podany w większej dawce powodował zatrzymanie akcji serca. Jedynie masaż serca był ją w stanie przywrócić. Metody współczesnej anestezjologii, monitorowanie chorego w czasie zabiegu – umożliwiające nawet kontrolę stężenia wdychanych i wydychanych gazów – sprawiają, że do śmierci klinicznej na sali operacyjnej dochodzi niezmiernie rzadko – mówi dr n. med. Jan Lammek. – Tym ważniejsza staje się edukacja społeczeństwa, powszechna znajomość podstaw reanimacji. Szybkie przystąpienie do działania, udrożnienie dróg oddechowych, sztuczne oddychanie i masaż serca, prowadzone do czasu przybycia ekipy medycznej, mogą mieć decydujące znaczenie dla powodzenia reanimacji. Trzy minuty, cztery minuty to czas bardzo krótki i tak szybkie dotarcie na miejsce wypadku rzadko bywa możliwe.

Reanimacja oznacza po prostu akcję ratunkową (we Francji mówi się właśnie o akcji ratunkowej w rozumieniu naszej reanimacji) uzasadnioną ciężkim stanem pacjenta zagrażającym jego życiu. Jeśli w wyniku podjętej akcji ratowniczej choremu udaje się przywrócić krążenie i oddychanie, a ponadto odzyskuje on świadomość – to mamy do czynienia z reanimacją. Jeśli natomiast pacjentowi udało się przywrócić podstawowe funkcje życiowe, ale nie nastąpił powrót świadomości, to jest resuscytacja – na ogół konsekwencja zbyt późnego podjęcia akcji ratowniczej. Ocalone życie toczy się już na bardzo niskim poziomie.

Anglicy określają śmierć kliniczną mianem „śmierci pozornej”, co wydaje się nader trafne. W stanie śmierci klinicznej ustaje oddychanie, przestaje funkcjonować układ krążenia, ale tkanki i narządy jeszcze żyją. Po upływie ok. 4 minut obumiera kora mózgowa, lecz akcja reanimacyjna może to jeszcze odwrócić.

– Pacjent jest bez świadomości, ale żyją komórki mózgu. Zakładamy więc, że mimo braku świadomości mózg zbiera wszelkie informacje z otoczenia i je przetwarza. Dlatego też prowadzących akcję reanimacyjną obowiązuje zasada: nie wymienia się informacji o stanie zdrowia chorego, nie mówi się np. o tym, że ma rozsiany nowotwór – dodaje dr Lammek.

Doznania, będące udziałem osób, które przeżyły śmierć kliniczną, pozostają jednak dyskusyjne. Zdaniem lekarzy książkowy bestseller sprzed lat – Życie po życiu – w którym doznania te opisano, zrobił wiele złego. „Światełko w tunelu”, pojawiające się na jej kartach jako swoiste metafizyczne doświadczenie, wyjęte z kontekstu, stało się popularną metaforą. Ale podziałało też na wyobraźnię tak sugestywnie, że opowiadają o nim chorzy, których śmierć kliniczna nie dotknęła.

Dłuższy, trwający ponad 20 minut (pamiętać trzeba jednak o przybliżonej wartości czasowych cezur) brak przepływu krwi i tlenu do tkanek prowadzi do nieodwracalnych zmian w mózgu, w końcu do trwałego uszkodzenia i ustania czynności ośrodkowego układu nerwowego. Jest to odmóżdżenie, równoznaczne ze śmiercią biologiczną. Zdarza się jednak, że mimo ciężkich obrażeń mózgu lub nieodwracalnych już w nim zmian lekarzom udaje się przywrócić czynność serca i sztucznie podtrzymywać czynność płuc. Decyzja o przerwaniu intensywnej terapii to w tego typu sytuacjach kwestia dramatycznego wyboru, dylemat natury moralno-etycznej.

Pień mózgu umiera ostatni, a stwierdzenie śmierci mózgu (po dwukrotnych badaniach w odstępie trzech godzin) przesądza o śmierci osobniczej, upoważnia do orzeczenia zgonu.

 

Maria Ławecka