OSTATNIE LATA PRZYNIOSŁY OGROMNĄ POPULARNOŚĆ SUPLEMENTÓW DIETY. Ich rynkowa oferta jest szalenie bogata i systematycznie się poszerza, odpowiadając na rosnące zainteresowanie klientów. Ta sytuacja przyczyniła się do powołania w 2004 roku Krajowej Rady Suplementów i Odżywek, która za jedno ze swych kluczowych zadań uznała propagowanie rzetelnych informacji o roli tych produktów w żywieniu człowieka oraz udział w kreowaniu świadomości konsumentów.

 

Potencjalny konsument suplementów to człowiek, który szuka łatwo dostępnego, bezpiecznego środka wzmacniającego organizm codziennie narażony na wpływ szkodliwych dla zdrowia czynników. Ich lista obejmuje zanieczyszczenia naturalnego środowiska, styl życia ze stresami, małą aktywnością fizyczną i dietą bazującą na wielokrotnie przetworzonej żywności, ubogiej odżywczo, a obfitującej w konserwanty, cukier i sól. Ten człowiek, zabiegamy, ścigający się stale z czasem byłby szczęśliwy, gdyby jedną cudowną pigułką mógł sobie pomóc, niwelując działanie tych wszystkich okoliczności. A to nie jest możliwe.

– Przez kilkadziesiąt lat wydawało się, że taką superpigułkę udało się stworzyć. Były to preparaty multiwitaminowe, z minerałami i witaminami uznanymi za fundamentalne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu. A trzeba wiedzieć, że właśnie z odkryciem witamin datowanym na lata 30. ubiegłego stulecia wiąże się historia suplementacji diety, czyli uzupełniania żywieniowych braków. Pierwsze odkrycia i naukowe wnioski wykazywały ścisły związek między niedoborem określonych witamin a rozwojem konkretnych schorzeń. Deficyt witaminy D – oznaczał krzywicę, witaminy A – ślepotę, a witaminy C – szkorbut.

W miarę rozwoju chemii żywności i doskonalenia metod analitycznych odkrywano coraz to nowe substancje oraz ich wpływ na organizm. Ostatecznie wyselekcjonowano kilkaset takich potrzebnych ustrojowi składników, z czego 13 witaminom przypisano rolę podstawową – mówi prof. Iwona Wawer z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, wiceprezes Zarządu KRSiO i przewodnicząca Komitetu Naukowego tej organizacji.

 

Personalnie, na miarę

Rewolucyjna formuła, jaką – zdawało się – reprezentowała multiwitamina, zwalniająca z podawania określonych środków pojedynczo, z biegiem lat okazała się niedoskonała. – Stało się bowiem jasne, że jedna tabletka nie rozwiązuje problemu każdego człowieka z osobna. Nie ma uniwersalnego suplementu dobrego dla wszystkich. Z suplementacją jest jak z ubiorem, który powinien być szyty na miarę. Suplementacja, jeśli ma przynieść pożądany efekt, musi być indywidualnie dobrana, dopasowana do danego człowieka – twierdzi prof. Wawer, zdecydowanie opowiadając się za suplementacją personalną.

Co to oznacza w praktyce?

Przede wszystkim to, że w tym indywidualizowaniu suplementacji należy wziąć pod uwagę wiele elementów, takich choćby, jak wiek i płeć danej osoby, okolica, w jakiej mieszka, zwyczaje żywieniowe, jakość wody pitnej dostępnej na tym terenie, tryb życia, ogólny stan zdrowia, leki, które ewentualnie zażywa. Jeżeli ktoś żyje na przykład od lat na obszarze uprzemysłowionym, choćby w regionie śląskim, to na pewno ma większe zapotrzebowanie na antyoksydanty oraz magnez wypłukujący z organizmu metale toksyczne niż ktoś z rejonów ekologicznie czystych. Mężczyznom około 50. roku życia w związku z profilaktyką schorzeń prostaty potrzeba fitosteroli, kobietom w tym wieku – fitoestrogenów. Komuś, kto pracuje na wolnym powietrzu witamina D będzie zbędna, lecz komuś, kto całymi dniami ślęczy przy komputerze i nie korzysta ze słońca – przyda się z pewnością.

Zdaniem prof. Wawer sensowną suplementację podjąć trzeba po konsultacji z lekarzem i ewentualnie dietetykiem. Fakt organicznych niedoborów sygnalizuje nam samopoczucie i niektóre analizy laboratoryjne (np. jonogram określający poziom elektrolitów). Dokładny obraz braków i potrzeb organizmu daje jednak analiza pierwiastkowa włosów. Przeprowadzają ją placówki w większych ośrodkach w Polsce. Jej wyniki bywają zaskakujące, bo często nawet nie przypuszczamy, czego i w jakich ilościach nam brakuje.

 

Przyswajanie w genach

Błędem jednak będzie chęć działania na własną rękę i szybkiego wyrównywania braków poprzez intensywne dostarczanie jakiegoś suplementu.

– Pamiętajmy, że biologia jest nieliniowa, a to znaczy, że podwójna dawka nie gwarantuje dwa razy większego efektu działania – przypomina pani profesor, podkreślając znaczenie optymalnej dawki ustalanej dla konkretnej osoby w konkretnej sytuacji. Bo nadmiar pewnych związków bywa równie niekorzystny dla organizmu, jak i niedomiar. – Dlatego zdecydowanie odradzamy preparaty jednoskładnikowe o dużej dawce, chociaż zawsze lepsza jest tabletka niż nic – przyznaje prof. Wawer. Dodaje, że nieporozumieniem przy suplementacji jest oczekiwanie szybkich rezultatów. Suplement diety nie jest przeciwbólową tabletką, która szybko uwalnia nas od kłopotu. Wymaga czasu i cierpliwego, dłuższego stosowania.

Mało kto wie o tym, że każdy z nas ma inną przyswajalność witamin, zależną od profilu genetycznego organizmu, od enzymów odpowiedzialnych za wchłanianie. W Polsce na przykład tylko 60 proc. populacji ma gen pozwalający na dobre przyswajanie beta-karotenu. Wiedzę na ten temat zawdzięczamy odkryciom nutrigenomiki.

 

O wiele za mało

Czego przeciętnemu Polakowi brakuje w diecie najbardziej?

Profesor Iwona Wawer odpowiada na to pytaniem: ilu z nas zjada codziennie 5 porcji warzyw i owoców? Niewielu...

A zatem najbardziej deficytowe są błonnik i witamina C. Tej ostatniej nie dostaje nam już nie tylko zimą i jesienią (poczciwa kiszona kapusta nie jest dziś tak ceniona jak dawniej, a szkoda), ale przez cały rok, czemu winien jest towarzyszący nam wciąż stres. W stresie, w warunkach wielkomiejskich, zapotrzebowanie na witaminę C znacznie wzrasta. Witaminy C potrzebujemy dużo – codziennie powinniśmy jej dostarczyć organizmowi tyle w miligramach, ile ważymy w kilogramach. Dla kogoś o masie ciała wynoszącej 60 kg optymalną dawką witaminy C będzie 60 mg, czyli mniej więcej tyle, ile wymaga się przy prewencji szkorbutu... Nie zawsze zapewniamy ją naszemu organizmowi. Jeśli promuje się dzisiaj dietę śródziemnomorską, to również dlatego, że zapewnia ona 200–500 mg witaminy C dziennie, skutecznie zmniejszając ryzyku chorób nowotworowych i układu krążenia.

Deficyt błonnika pokarmowego to drugi powszechny mankament przeciętnego polskiego jadłospisu. Zamiast zalecanych około 20–40 g dziennie, spożywamy go 15 g, a nawet 8! Stąd kłopoty trawienne i otyłość.

Lista deficytowych związków jest długa i zdaje się wydłużać wraz ze zmianą modelu życia typową dla społeczeństwa informacyjnego. Dzieje się tak dlatego, że jemy mniej kalorycznie, nasze zapotrzebowanie energetyczne jest o wiele mniejsze niż u naszych przodków, którzy pracowali fizycznie i więcej się ruszali. Zapotrzebowanie na witaminy i minerały nie zmieniło się jednak, a tych daremnie szukać w większości produktów żywnościowych wytwarzanych czy przetwarzanych na wielką przemysłową skalę.

Suplementacja ma więc kolosalną przyszłość.

 

Anna Jęsiak