Za znak czasu trzeba uznać przełamanie wstydu, jaki przez lata towarzyszył leczeniu u psychiatry. Gabinety i przychodnie psychiatryczne są dziś często odwiedzane przez osoby, którym z pozoru dopisuje zdrowie. Psychika to jednak materia nader delikatna, a jej niedomagania nie muszą się ujawniać w sposób drastyczny, jaskrawy, groźny dla otoczenia, które zawsze bało się odmienności i „czubków”.

 

Psychikę współczesnego człowieka drąży i osacza mnóstwo niekorzystnych czynników, głównie zewnętrznych, niekiedy też organicznych. Pod ich wpływem ulega ona zaburzeniom. Niektóre z nich należą obecnie do bardzo popularnych schorzeń.

 

Z dr n. med. Hanną Badzio-Jagiełło, psychiatrą z Kliniki Chorób Psychicznych i Zaburzeń Nerwicowych Akademii Medycznej w Gdańsku, rozmawia Anna Jęsiak.

 

– Kogo uznajemy za osobę zdrową psychicznie?

– Człowiek zdrowy psychicznie jest zadowolony z relacji międzyludzkich i usatysfakcjonowany pracą zawodową. Na życiowe problemy reaguje konstruktywnie, chce i potrafi je rozwiązywać. Odróżnia sprawy, którymi warto się zajmować, bo można je zmienić od tych, których są już nie do naprawienia, więc nie powinny nas angażować.

– Co musi się z nami dziać, byśmy zaniepokoili się o swoją psychikę?

– Jeżeli mamy przekonanie, że życie jest trudne i nie dajemy sobie z nim rady, a obowiązki nas przerastają, kiedy obserwujemy u siebie obniżenie nastroju – nie cieszy nas to, co zazwyczaj dawało radość i zaczynamy unikać ludzi, gdy ogarnia nas poczucie zagrożenia i coraz gorzej sypiamy lub wręcz borykamy się z bezsennością, to sygnał, by szukać pomocy u lekarza.

– U psychiatry, psychologa, neurologa? A może po prostu u internisty?

– Najlepiej u psychiatry, bo jest to specjalista, który – mówiąc najogólniej – zajmuje się emocjami, pomaga radzić sobie z życiem jak najmniejszym psychicznym kosztem.

Do psychiatry trafiają ludzie, którzy źle funkcjonują – nie idzie im praca ani nauka, nie układają się stosunki z ludźmi. Internista może tu bezradnie rozłożyć ręce, bo taki pacjent ma często wyniki podstawowych analiz i badań w normie.

Zadaniem lekarza psychiatry jest ocena sytuacji, rozpoznanie, czy i jak można ją poprawić, a przede wszystkim diagnoza, ustalenie, czy kłopoty pacjenta są konkretnymi zaburzeniami psychicznymi. Nie każda osoba niezadowolona z siebie czy spotykająca się z dezaprobatą otoczenia, kwalifikuje się przecież do leczenia psychiatrycznego.

Nie ma mowy o optymalnym leczeniu psychiatrycznym bez współpracy z psychologiem. Są też schorzenia, którymi powinien zajmować się wyłącznie psycholog. Należą do nich zaburzenia funkcjonowania o podłożu psychogennym, środowiskowym. Pojawiają się wówczas, gdy istnieje nierównowaga pomiędzy naciskiem z zewnątrz a możliwością odpowiedzi ze strony jednostki. Zaburzenia te są krótkotrwałe, nie prowadzą do przewlekłych zmian w funkcjonowaniu, określanych jako objawy. Neurologia natomiast ma inne pole działania. Koncentruje się na stwierdzonych mikro- i makroskopowo uszkodzeniach centralnego układu nerwowego, przekładających się na pojedyncze funkcje i emocje. Psychiatria obejmuje zaś całokształt emocji i myślenia.

– Wizyta u psychiatry była kiedyś odbierana jako coś wstydliwego. Przyznawano się raczej do korzystania z pomocy neurologa w przekonaniu, że brzmi to lepiej.

– Odium ciążące na psychiatrii zdaje się odchodzić w przeszłość. Dawniej kojarzono tę dyscyplinę przede wszystkim ze stanami krańcowymi, skazującymi na izolację chorego od otoczenia. A także z lekami psychotropowymi o licznych działaniach ubocznych, również utrudniających normalne funkcjonowanie. Dzisiaj psychiatra leczy zarówno ciężkie przypadki, jak i zaburzenia snu. Pomaga w tych sytuacjach, gdy jest nam źle ze sobą, a otoczeniu – z nami.

Nie znaczy to, że współczesna psychiatria nie zajmuje się już ciężkimi schorzeniami. Leki nowej generacji i nowoczesna diagnostyka sprawiają jednak, że np. schizofrenia nie oznacza wyroku i eliminacji chorego z normalnego życia. Jest chorobą uleczalną. Stosunkowo łatwo leczy się też niewielkie zaburzenia funkcjonowania, zwłaszcza w początkowym stadium.

– Czyli i tutaj choroba wcześnie wykryta lepiej rokuje w leczeniu?

– Oczywiście. Głównym objawem wszelkich zaburzeń psychicznych jest lęk, uczucie irracjonalne, nieproporcjonalne do wywołującego je bodźca. W psychiatrii jest to bodziec specyficznie lękotwórczy dla danej osoby. Taki lęk, a nie strach będący uzasadnioną reakcją w obliczu jakiegoś zagrożenia, paraliżuje i obezwładnia. Rodzi też agresję. Odgrywa w życiu rolę destrukcyjną, niszczącą. Jeśli więc zaburzenie rozwija się i narasta, płaci się za nie niekiedy wysoką życiową cenę. Wcześnie podjęte leczenie oszczędza takich konsekwencji i daje szybszy efekt.

– Dlaczego psychiatria odchodzi od terminu „choroby psychiczne” na rzecz zaburzeń psychicznych? Przecież psychozy, do których należy schizofrenia, zaburzenia afektywne typu depresji, uzależnienia, czy nerwice to bardzo różnorodne zagadnienia.

– Ich wspólnym mianownikiem jest jednak zaburzone funkcjonowanie. To my, lekarze, w celach praktycznych, aby lepiej się ze sobą porozumiewać i wiedzieć, jak leczyć, opatrujemy poszczególne przypadki różnymi „etykietami”. Przypisujemy poszczególnym zaburzeniom określoną kategorię.

Powodem, dla którego operuje się obecnie raczej określeniem „zaburzenia” zamiast „choroby psychiczne” jest trudność z ustaleniem normy. Poza ewidentnymi przypadkami przekroczenia powszechnie przyjętych granic, człowiek sam ustala sobie normę. Każdy z nas może powiedzieć: jestem dla siebie normą”. Ma do tego prawo.

– Groźne to brzmi...

– Tylko pozornie, bo cóż oznacza? Jedynie to, że nasz sposób bycia i życia to kwestia wyboru. Można dziwacznie się ubierać, odżywiać trawą, chodzić po ulicy ze skórką banana na głowie, radośnie podśpiewując. Nikomu nic do tego, jeżeli jest nam z tym dobrze. Pod jednym warunkiem, że nie zagrażamy sobie oraz zdrowiu i życiu i innych, nikogo nie krzywdzimy.

Mamy prawo leczyć człowieka wbrew jego woli tylko wtedy, gdy jest on niebezpieczny dla swojego zdrowia i życia oraz innych osób, a także wówczas, kiedy destrukcyjnie wpływa na środowisko. Bardzo rzadko zdarza się, że właśnie otoczenie uznaje konieczność leczenia. Dotyczy to osób, które silnie pobudzone emocjonalnie reagują nietypowo, ekstremalnie i długo trwają w takim stanie.

– Z jakimi zaburzeniami psychicznymi najczęściej styka się pani doktor w swej praktyce?

– Z depresjami. Obserwuję, że z roku na roku mniej więcej o połowę rośnie liczba depresyjnych pacjentów i to w różnych grupach wiekowych i środowiskach – wśród studentów i wśród mieszkańców wielkomiejskich blokowisk.

O depresji mówimy wtedy, gdy wyczerpują się mechanizmy obronne człowieka. Na trudności życiowe nie reaguje on już zwiększoną energią i chęcią pokonywania przeszkód, lecz wycofuje się, nie próbuje stawić czoła owym przeszkodom, nie podejmuje żadnych innych spraw. Dołączają się do tego objawy somatyczne – zaburzenia snu i łaknienia, pracy jelit, ukrwienia, kłopoty sercowo-naczyniowe. Stan psychiczny rzutuje na wszystkie sfery funkcjonowania organizmu.

– Czym tłumaczyć wzrost zachorowań?

– Na pewno sprzyjają im nowe warunki, w jakich przychodzi teraz żyć. Brak „ochronnego parasola”, ponoszenie konsekwencji decyzji własnych i zdarzeń losowych. Odczuwamy ciężar odpowiedzialności, bo większa wolność oznacza jednocześnie większą możliwość wyboru, ale i większą odpowiedzialność.

Coraz częściej łączy się wzrost przypadków depresji z rosnącym brakiem poczucia bezpieczeństwa, co wynika m.in. z zaniku tradycyjnych funkcji rodziny. Badania potwierdzają związek między zachorowaniami a coraz większą liczbą rodzin niepełnych i rozwodów.

– Tak już jest, że żyjemy pod presją – wymagań i oczekiwań innych, a także własnych ambicji i dążeń, którym nie zawsze potrafimy sprostać. To nie sprzyja psychicznemu zdrowiu.

– I przekłada się na konkretne zaburzenia. Należą do nich choćby nerwice, do których dochodzi wówczas, gdy człowiek z jakichś powodów – zewnętrznych lub wewnętrznych – nie daje sobie rady w konkretnej roli (żony, matki, męża, ojca, szefa) i chce z niej zrezygnować.

Związek ze społecznymi czy środowiskowymi naciskami i presją ma popularne dziś zaburzenie jedzenia – bulimia. Jest to kompensowanie jedzeniem niepokoju wywołanego rezygnacją ze spełnienia tych nadmiernie ambitnych oczekiwań. Inne zaburzenie związane z jedzeniem, anoreksja, jest konsekwencją napięcia wywołanego dążeniem do kontroli jak największej części rzeczywistości. Obsesyjna kontrola skupia się na własnym ciele, zamyka się w indywidualnych granicach. Anoreksja w 20 proc. przypadków bywa śmiertelna, prowadzi do nadmiernego wychudzenia i unicestwia z głodu.

Dziękuję za rozmowę.