Na początek pytanie: jak wygląda nasze życie z telewizorem? Według statystyk, Polacy spędzają nawet jedną jego czwartą przed szklanym ekranem. Przez kilka godzin dziennie trwają w bezruchu fizycznym, a co gorsza, także intelektualnym, obserwując przez szybkę cudze losy.

 

Weźmy dowolny serial obyczajowy – mamy tu perypetie uczuciowe, rodzinne, służbowe, przykłady na dobre i niedobre rozwiązania codziennych kłopotów, kilka schematycznie zarysowanych problemów natury społecznej. I co nam z tego?

Jak wścibskie sąsiadki zaspokajamy naturalną skądinąd i ludzką potrzebę wciśnięcia nosa w czyjeś życie, przy okazji dowiadując się, że warto inwestować w trzeci filar, albo że trzymanie pęczka koperku w szklance ze stęchłą wodą może być przyczyną wielu groźnych chorób. Słowem, nie dostajemy informacji innych niż te od żywej sąsiadki w rozmowie na klatce schodowej, te z gazety, radia, czy wreszcie z internetu. Weźmy dowolny program informacyjny którejkolwiek ze stacji – tu skaczą nam do oczu katastrofy, morderstwa, skandale i nieszczęścia wszelkiego rodzaju, jak stwierdzono bowiem już przed laty, „nic tak nie ożywia wiadomości, jak świeży trup”. Po kilku godzinach nasiąkania takimi wieściami zaczynamy postrzegać świat jako miejsce pełne tragedii i agresji, nic więc dziwnego, że strach nam odezwać się do kogokolwiek, strach wyjść z domu, a kogoś do tego domu wpuścić – szkoda słów. Weźmy znów reklamy – tu dla odmiany życie jest cudowne, mężczyźni przystojni i bogaci, a kobiety piękne i świetnie radzące sobie z codziennymi problemami, oczywiście wyłącznie dzięki nowej kostce rosołowej, nowemu płynowi do czyszczenia wanny, wreszcie nowemu, atrakcyjnemu systemowi kredytów i pożyczek. Naturalnie, są w telewizji także interesujące programy pokazujące piękno przyrody, wartościowe kino, ciekawe rozmowy – tak się jednak składa, że przeważnie o trzeciej w nocy…

 

Telewizja a dzieci

Pozostawiając najmłodszych pod opieką „telewizyjnej niani”, ryzykujemy więcej, niż warta jest uzyskana w ten sposób chwila spokoju. Nie chodzi tu tylko o programy nieodpowiednie dla dzieciaków, pełne agresji i w efekcie wywołujące zobojętnienie na nią w prawdziwym życiu czy wręcz chęć naśladowania telewizyjnych bohaterów. To osobny problem – dzieci z pewnością nie powinny oglądać filmów i programów dla nich nie przeznaczonych, cóż jednak robić, kiedy nawet przed dobranocką serwuje się (także obecnym wtedy przed ekranem najmłodszym) widzom skrót wieczornych wiadomości, czyli codzienną dawkę przemocy i dramatów w pigułce? Kłopot jest jednak znacznie poważniejszy. Dzieci, które spędzają ponad dwie godziny dziennie, oglądając telewizję, są o wiele bardziej narażone na wynikające z tego problemy psychiczne: brak równowagi emocjonalnej, trudności w relacjach z rówieśnikami i oczywiście także wspomnianą przed chwilą obojętność na agresję. Nie rekompensują tego ćwiczenia fizyczne – naukowcy z uniwersytetu w brytyjskim Bristolu na łamach pisma „Pediatrics” publikują zatrważające wyniki badań na ten temat. Całkowicie inne wyniki uzyskano wśród dzieci spędzających te przykładowe dwie godziny dziennie na czytaniu czy odrabianiu lekcji – zatem także trwających przez ten czas w bezruchu. Bezwzględnie należy więc ograniczać czas, jaki dziecko spędza przed telewizorem, a już z całą pewnością sprawdzać, co ogląda. Znacznie lepiej, kiedy poświęca ten czas na czytanie czy zabawę z kolegami, które to czynności w odróżnieniu od telewizji rozwijają wyobraźnię.

 

Pozbyć się pudła?

To decyzja dość radykalna, którą jednak podejmuje coraz więcej osób. Ludzie rezygnują z telewizji z kilku różnych powodów. Są tacy, którzy zwyczajnie nie mają czasu na zasiadanie na kanapie i bierne patrzenie, a nie interesuje ich migający ekran jako akompaniament codziennych obowiązków czy pracy w domu po godzinach. Są ci, którzy nie znajdują nawet w ofercie kablówek niczego godnego ich uwagi, a przynajmniej pieniędzy, przeznaczanych na comiesięczny abonament. Jeszcze inni programowo „obrażają się” na telewizję jako taką i podejmują decyzję o pozbyciu się odbiornika, czerpiąc wiedzę o świecie z gazet, radia czy internetu. Internet zresztą staje się dla telewizji – wszystko jedno prywatnej czy publicznej – olbrzymią konkurencją. Młodzi ludzie, wchodzące właśnie w dorosłość „komputerowe pokolenie”, nie widzą w telewizji nic atrakcyjnego – oni przyzwyczaili się już do całkowitej personalizacji swoich potrzeb informacyjnych i rozrywkowych. Ramówka telewizyjna, przygotowana dla masowego odbiorcy, nie jest dla nich interesująca. Oni, za pośrednictwem sieci, preparują sobie własne kanały muzyczne, filmowe, informacyjne i edukacyjne – i tak zapewne będzie wyglądał świat za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. My, nieco starsi, pewnie nie skorzystamy już z tych dobrodziejstw techniki, zatem dla nas szekspirowski dylemat brzmi po prostu: „Mieć telewizor czy nie mieć? Oto jest pytanie!”

 

Jak nie, to co?

Podsumujmy kwestię, robiąc bilans zysków i strat. Po stronie zysków do zapisania jest niestety niewiele: jeśli uprzemy się przy funkcji informacyjnej, jaką pełni telewizja, musimy brać pod uwagę to, o czym mowa była powyżej – wiadomości, które otrzymujemy, są nieobiektywne nie tylko ze względu na aspekt polityczny, którym tu zajmować się nie będziemy (choć przecież nie bez racji telewizję nazywa się „czwartą władzą”), ale też na wymogi „oglądalności”, które zaspokoić mają głównie nasz głód sensacji. Walory poznawcze, w porównaniu ze szkodami, jakie odnosimy, są minimalne. Straty natomiast są ogromne: godziny spędzane w bezruchu, bez gimnastyki ciała i umysłu mogą mieć opłakane skutki dla naszej psychiki, układu kostno-mięśniowego, układu krążenia… Być może na początek warto więc ograniczyć czas spędzany przed szklanym ekranem, by stopniowo w ogóle zrezygnować z oglądania telewizji. Zamiast tego można zatroszczyć się o samopoczucie sąsiadów, rodziny, zażyć nieco ruchu, choćby na codziennym spacerze, czy wreszcie poczytać, pójść do kina czy do teatru. Z pożytkiem dla wyobraźni, dla duszy i ciała.

 

Marianna Królikowska