ZASKAKUJĄ WIELOŚCIĄ KSZTAŁTÓW, ZACHWYCAJĄ TĘCZĄ BARW, A PRZEDE WSZYSTKIM – SPRAWIAJĄ TAKĄ SAMĄ RADOŚĆ ZARÓWNO DZIECIOM, JAK I DOROSŁYM. Najwięcej jest ich jesienią, kiedy chłodne wiatry wieją silniej, unosząc kolorowe liście i goniąc odlatujące na południe klucze dzikich gęsi. O tej porze roku latawce zawisają wysoko w powietrzu, jakby wahały się – czy bliżej im do miotanych wiatrem liści, czy do odlatujących ptaków.

 

Najprawdopodobniej wymyślili je Chińczycy prawie dwa i pół tysiąca lat temu. Ramy pierwszych latawców wykonywane były z lekkiego, odpornego na zginanie i wytrzymałego drzewa bambusowego.

Pokrycie wykonywano natomiast z liści bambusa. Dopiero później liście zastąpił papier i rozmaite tkaniny, a bambusowe drewno – listwy świerkowe. Pierwsze latawce były oczywiście bardzo proste, ale z czasem chińscy twórcy latawców tworzyli coraz bardziej skomplikowane konstrukcje, z których wiele do dziś zaskakuje rozwiązaniami spełniającymi wszelkie zasady aerodynamiki.

Bo przecież pozornie to takie proste: kilka patyków, papier, sznurek – i to wszystko, co trzeba mieć, by sięgnąć nieba. Ale to tylko pozory. Zanim konstrukcja wzniesie się w powietrze, twórca latawca nadal – jak przed wiekami – spędza sporo czasu na jego projektowaniu, a później na nauce poskramiania, panowania nad unoszącą się pod chmurami konstrukcją. Bo choć latawiec wydaje się prostym urządzeniem, to chcąc opisać, jak strumienie powietrza oddziałują na jego zachowanie, musielibyśmy odwołać się do bardzo skomplikowanych równań z dynamiki.

Czemu miały służyć latawce? Przez tysiąclecia wykorzystywano je do wielu różnych celów. Narodziły się z połączenia ludowej tradycji i sztuki. W starożytnych Chinach wierzono, że puszczanie latawców pomaga pozbyć się pecha i zachować dobre zdrowie. I nic w tym dziwnego – manewrowanie podniebną konstrukcją wymagało dobrej kondycji, zmuszało do ruchu, poprawiało koncentrację. Stanowiło też świetną zabawę, będąc motorem do wydzielania się endorfin – hormonów współcześnie nazywanych „hormonami szczęścia”, które nie tylko wywołują dobre samopoczucie, ale również tłumią odczuwanie wszelkiego drętwienia i bólu.

Ale latawce służyły nie tylko zabawie, poprawianiu samopoczucia, odpędzaniu złych i przywoływaniu dobrych bóstw. Były wykorzystywane również jako urządzenia sygnałowe, a nawet rodzaj „broni psychologicznej”. Na przykład na ziemiach polskich po raz pierwszy pojawiły się w czasie najazdów tatarskich – kroniki wspominają, że podczas bitwy pod Legnicą stosowali oni latawce o smoczych kształtach.

Jeszcze sto lat temu latawce używane były powszechnie przez służby meteorologiczne. Z ich pomocą wynoszono na znaczne wysokości najróżniejsze urządzenia pomiarowe. Z tych właśnie czasów pochodzi kilka rekordów, które po dziś dzień pozostają niepobite. I tak na przykład w maju 1910 r. najwyższy z łańcucha dziesięciu połączonych ze sobą latawców, z zamontowaną na nim aparaturą, wzniósł się na ponad 7300 m. Utrzymywano go na… strunie fortepianowej o długości ponad 14 km. Zaledwie dziewięć lat później w Niemczech łańcuch złożony z ośmiu latawców bez obciążenia wzniósł się jeszcze wyżej – aż na 9740 m!

Najwięcej rekordów ustanowiono jednak zupełnie niedawno – w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – w czasach, gdy powszechne stało się konstruowanie latawców z tworzyw sztucznych, a nawet – aluminium. Tak oto – najdłuższy latawiec liczył sobie 1034 m długości, największy miał powierzchnię 553 m2, najszybszy osiągnął prędkość 193 km/h. Odnotowano też lot latawca trwający ponad 180 godzin, zaś najdłuższy łańcuch, jaki uniósł się w powietrze, liczył 11 284 latawców umocowanych na jednej lince.

Na szczęście jednak – wybierając się na jesienny spacer ze zbudowanym w domu latawcem – nie musimy o tym wszystkim pamiętać. Nawet jeśli nasza konstrukcja nie jest rekordowo okazała i nie wzniesie się kilometry w górę, to i tak zapewni nam znakomitą zabawę. Jest jednak kilka reguł, o których należy pamiętać, puszczając latawce. Przede wszystkim nie wolno tego robić w pobliżu lotnisk, a także w pobliżu linii wysokiego napięcia. Nie można też puszczać latawców w czasie burzy (200 lat temu Benjamin Franklin przeprowadzał takie eksperymenty, czego o mało nie przypłacił życiem. Mniej szczęścia miało kilku jego późniejszych naśladowców). Warto też zaopatrzyć się w solidne, skórzane rękawiczki, aby uniknąć poparzenia lub przecięcia skóry napiętą linką.

Czy latawiec może być skutecznym lekarstwem na chandrę? Czy może pomóc nam przezwyciężyć jesienne dolegliwości? Jeśli wierzyć starożytnym Chińczykom, ale również jak najbardziej współczesnym psychologom – zdecydowanie tak! Wybierając się więc na spacer w wietrzny jesienny dzień, pamiętajmy, żeby zabrać ze sobą tę pozornie tylko dziecinną, kolorową zabawkę. A potem (kiedy już znajdziemy dogodne miejsce), cóż: wystarczy wznieść latawiec do góry, a resztę zrobi wiatr. Nasza konstrukcja poszybuje wysoko, pod niebo, a my ściskając na dole koniec linki, będziemy – niezależnie od wieku – cieszyć się jak dzieci. Zaś wszelkie złe bóstwa, czarne myśli, czy jesienna chandra – znikną jak niepyszne.

Latawiec to naprawdę zabawa niedroga i dostępna dla wszystkich, a przy tym jakże zdrowa! Wymusza ruch, który uaktywnia różne partie mięśni oraz stawy. Daje wytchnienie zmęczonym oczom, a co najważniejsze zapewnia pobyt na świeżym powietrzu. Jedynie ulewa lub sztormowy wiatr niweczą sens puszczania latawców. W innych okolicznościach jesiennej aury bieg z latawcem sprawdza się natomiast znakomicie, oferując nam tego, czego o tej porze roku najbardziej potrzebujemy: impuls do ruszenia się z rodziną lub przyjaciółmi z domowych pieleszy, oddychania pełną piersią na wolnym powietrzu, „łapania” słonecznych promieni. To wszystko zaprocentuje poprawą nastroju i większą odpornością na wszelkie infekcje.

 

Michał Piotrowski

 

W artykule wykorzystano: K. Ernst, Latawce [w:] „Wiedza i Życie” nr 9/99.