Od kiedy pamiętam, w wolnym od pracy czasie zajmuję się turystyką czynną, tak zwaną kwalifikowaną. Góry, kajaki, rowery, narty, żagle czy choćby nizinne wędrówki piesze, byle nie siedzieć bezczynnie... Kiedyś jednak znajomi wędkarze namówili mnie na wspólny wyjazd na ryby i na haczyk… sam się złapałem.

Dziwne może się to postronnemu obserwatorowi wydawać, że ktoś nad byle kawałkiem bajora siedzi, trzyma w bezruchu tęgą „antenę” – i to miałby być wypoczynek czynny. Przecież już na pierwszy rzut oka widać, że jest to zajęcie zupełnie beznamiętne. A jednak…

 

Po pierwsze – wcale nie nad byle jakim bajorem

Wędkarstwo jest zajęciem rekreacyjnym (sportowe, wyczynowe wędkarstwo to zupełnie inna bajka!), którego uprawianie posiada określone normy prawne regulujące: kto może, gdzie może, kiedy może, jak może i czym może łowić oraz ile, jak dużych i jakiego rodzaju ryb może ze sobą z łowiska zabrać.

Członkowie Polskiego Związku Wędkarskiego – posiadając legitymację, a w niej odnotowane, uiszczone składki – mogą łowić ryby na wędki spławikowe lub spinningi na wszystkich wodach pozostających we władaniu swojego Związku oraz na wodach „państwowych”, ale wcale nie zawsze, tylko w określonych okresach roku. Chcąc łowić ryby na wodach prywatnych, także oni muszą wykupić u właścicieli stosowne pozwolenie stałe lub okresowe.

„Cywil” niezrzeszony w PZW, by pozostać w zgodzie z prawem, musi najpierw dowiedzieć się, do kogo należy określony akwen, a później w konkretnym miejscu uzyskać potwierdzoną na piśmie zgodę na łowienie określonym sposobem: z brzegu czy z łódki, wędką spławikową czy spinningiem.

Spotyka się i to wcale nierzadko spacerujące wzdłuż brzegów patrole ubrane na zielono, zazwyczaj wyposażone w solidne lornetki. To Straż Rybacka, która sprawdza posiadane zezwolenia u wędkarzy. Ich mandaty są znacznie kosztowniejsze niż można by się spodziewać.

Zatem, zanim podejdziemy z wędziskiem nad określoną wodę, musimy uzyskać stosowne na to pozwolenie, albo posłużyć się starą jak świat metodą – znaleźć kogoś znajomego, kto jest czynnym członkiem PZW i z nim „na doczepkę” wybrać się na ryby. Akurat prawo zezwala, by obok członka Związku łowił ryby jeden osobnik niezrzeszony. To jest całkiem zgrabna forma poszerzania szeregów Związku. No i bardzo dobrze!

 

Po drugie – to nie jest prawda, że wędkarze siedzą nad wodą bezczynnie

Wędkarstwo jest formą myślistwa – łowiący pragnie przechytrzyć zwierzynę i ją złowić, co wcale nie jest łatwe, zważywszy, że zwierzyna owa świetnie zna swój teren, ma określone predyspozycje pokarmowe i co do jego występowania wiedzę doskonałą, bo… doświadczalną. Żeby „toto” chciało coś z ukrytym haczykiem wziąć do pyska, trzeba sporego pomyślunku podpartego niemałą wiedzą.

Jeśli, posiadając określone dla danego akwenu pozwolenie, rozłożymy piękne wędzisko, zamocujemy do niego wędkę stałą bądź z kołowrotkiem, założymy na haczyk to, co tam nam w sklepie wędkarskim sprzedano i wrzucimy „to ze spławikiem” do wody, wcale nie ma pewności, że cokolwiek złowimy.

 

Z czym na jaką rybę

Dla uproszczenia, pamiętając, że od każdej reguły są wyjątki, można przyjąć, że ryby roślinożerne łowi się na wędki ze spławikiem, a ryby drapieżne na spinningi. Jest jasne, że zanim wymyślono „karabin” z daleko wyrzucanym kawałkiem świecidełka i mniejszy czy większy „kierat” do zwijania tego, co daleko poleciało, też jakoś wędkowano na okonie, szczupaki, sandacze czy węgorze, ale te techniki dawno już przestały interesować wędkarzy, powiedzmy… urlopowych.

 

Znudzony wędkarz

Jeśli siedzimy nad jakąś wodą, co jakiś czas zakładamy nową przynętę, ale nasz spławik smętnie i bez ruchu tkwi w wodzie, to wcale nie musi oznaczać, że w tym miejscu pod powierzchnią wody nie ma ryb. Równie dobrze może się okazać, że na obecne tam ryby stosujemy nieodpowiednią przynętę – oj, sporo jest jej rodzajów! Rzekłbym nawet, że dałoby się zebrać przepisy na przynęty w spore tomiszcze… kulinarne. Możliwe jest także, że nasz haczyk tkwi nie na tej głębokości, na której żerują ryby. Bywa wszak i tak, że z powodu określonej aury ryby akurat w tym czasie w ogóle nie żerują. Reasumując, znudzony wędkarz, to najczęściej wędkarz… niedouczony.

 

Z brzegu czy z łódki

Nie każdy kawałek brzegu rzeki czy jeziora nadaje się do wędkowania. Czasem trzeba przewędrować spory kawał drogi, by znaleźć dogodne miejsce do wędkowania. Dużo łatwiej trafić na miejsce dogodne do łowienia, posługując się łódką. Inna sprawa, że zawsze bezpieczniej jest wyciągać z wody pierwszą w życiu rybę, gdy pod nogami jest kawałek stałego lądu czy choćby solidny pomost, niż kiedy chwieje się pod nami mała łupinka. Nawet niewielka płoć wyciągana wędką z głębokości kilku metrów potrafi nieźle zakołysać sporą łodzią. Kto już to przeżył, nie da sobie już nigdy potem wmówić, że wędkarstwo jest nudne, bo nie niesie z sobą potężnych emocji.

 

Wędkarstwo muchowe

Na terenach górskich spotyka się brodzących po kolana albo i po pas w wodzie i ciągle machających niewielkimi wędziskami z dość grubą i całkiem długą „żyłką”, na końcu której tkwi „coś włochatego”. To wędkarze muchowi – bodaj najwyższa półka wtajemniczenia w arkana wędkarstwa śródlądowego. Oni też łowią ryby drapieżne, ale szczególnego rodzaju – zjadające głównie owady – pstrągi, łososie i tym podobne.

W stosunku do wędkarzy muchowych trudno mieć podejrzenia, że jest to zajęcie mało aktywne, bo ci ludzie praktycznie wiecznie coś robią: brodzą, bywa głęboko po wartkim nurcie, machają wędziskami, kręcą kołowrotkami i… czasem coś z wody wyciągają.

 

Wędkarstwo morskie

Z wolna rozpowszechnia się i w naszym kraju komercyjna, znana na całym świecie forma aktywności rekreacyjnej – wyprawy kutrami motorowymi na łowiska ryb drapieżnych. Wszak już Hemingway z właściwym mu talentem o tym pisał.

Wcale nie trzeba wybierać się na takie łowy wędkarskie na wody dalekie i egzotyczne. Na naszym wybrzeżu jest sporo rybaków, którzy w ramach unijnych zmian strukturalnych przekształcili się zupełnie lub częściowo w firmy oferujące usługi związane z wypływaniem daleko w morze i łowieniem „z burty” na wędkę naszych rodzimych dorszy. Wygoda korzystania z ich usług polega między innymi i na tym, że nie potrzebujemy żadnych specjalnych zezwoleń, a bywa że nawet i sprzętu ani stosownego na morzu ubioru. Wszystko załatwia firma, gdy tylko za to odpowiednio… zapłacimy. Chyba są potrzebni, bo w sezonie zazwyczaj trudno znaleźć wolne miejsce na kutrze.

 

Zygmunt Skibicki