Trudno w dzisiejszych czasach przecenić wagę problemu, jakim jest swoista epidemia chorób nowotworowych. W tym aspekcie szczególnej roli należy upatrywać we wszystkich działaniach prewencyjnych, gdyż wobec braku skuteczniejszych metod leczenia nowotworów – zgodnie ze wszystkimi symulacjami matematycznymi – tylko taka droga daje szansę ocalenia największej liczby istnień ludzkich.

 

Wczesna wykrywalność nowotworów, dążenia do minimalizowania ilości kancerogenów w naszym środowisku i ogólnie pojęta edukacja prozdrowotna społeczeństwa – to kierunki działań, na których powinni skupić się decydenci i cała służba zdrowia.

Uciekanie przed kancerogenami jest coraz trudniejsze, a życie w stresie genotoksycznym stało się normą i ceną, jaką przyszło nam płacić za rozwój cywilizacji. Znaczy to, że bez przerwy z różnych powodów dochodzi do uszkodzeń zapisu genetycznego komórek.

Obliczono, że u 20-latków każda komórka poddawana jest w ciągu jednego dnia 100 tysiącom uderzeń utleniających wolnych rodników, a 75-latek musi się obronić przed trzykrotnie większą ich liczbą.

Roślinne substancje przeciwnowotworowe potrafią „wymieść” wolne rodniki, mogą także zablokować wczesne etapy kancerogenezy – indukcję, inicjację i progresję rakowacenia.

Fitoterapia więc dosłownie na co dzień odgrywa u człowieka istotną rolę zdrowotną, broniąc go przed skutkami nieuchronnego narażenia na rozmaite kancerogeny.

Nic więc dziwnego, że ta dziedzina medycyny przeżywa swój wielki renesans.

Reklama

 

Fitoterapia – wykorzystując naturalne zasoby bogatego świata roślin – towarzyszyła człowiekowi od tysiącleci. Dopiero lata trzydzieste XX wieku zepchnęły ją w cień, promując burzliwie rozwijający się przemysł leków syntetycznych. Tych kilkadziesiąt lat przewagi syntetyków nad naturą nie ochroniło ludzkości przed wieloma chorobami, nie dało odpowiedzi na wiele dręczących pytań. Wręcz przeciwnie – przyniosło nowe problemy związane z objawami ubocznymi stosowanych leków (częstokroć przewyższającymi korzyści terapeutyczne), pojawiającą się opornością wobec wielu bakterii, wirusów i grzybów, a także ogólnym osłabieniem układu immunologicznego pacjentów, wyrażającym się większą podatnością na wiele schorzeń.

W sytuacji pojawiających się wątpliwości w stosunku do leków syntetycznych, do łask wróciło ziołolecznictwo, czyli fitoterapia, podbudowane innymi dziedzinami nauki – fitochemią, biochemią – wyposażonymi w nowoczesną aparaturę badawczo-pomiarową.

Na nowo doceniamy znaczenie przekazywanych w medycynie ludowej przepisów wykorzystujących polskie wspaniałe zioła, takie choćby jak mięta, skrzyp czy pokrzywa. Zwracamy się też dalej, do bardziej egzotycznych roślin dalekowschodnich, afrykańskich czy południowoamerykańskich. Medycyna poszukuje rozwiązań swoich problemów w naturze, a ten powrót do korzeni jest możliwy dzięki rozwojowi nauki przełomu XX i XXI wieku. Obecnie dzięki nowoczesnym narzędziom badawczym potwierdziły się hipotezy o występowaniu w znanych od tysiącleci warzywach, owocach i ziołach naturalnych substancji roślinnych chroniących nas przed rakiem.

Jeszcze nie tak dawno nie znaliśmy roli tanin czy flawonoidów, dlatego te związki klasyfikowano jako tzw. antyodżywcze. Dopiero teraz nauka zaczęła doceniać ich rolę. Nie wszyscy jednak wykorzystują tę wiedzę w praktyce, bagatelizując rolę diety i fitoterapii w całym złożonym procesie terapeutycznym, jak i profilaktycznym. Musimy promować zasady zdrowego odżywiania przyjęte jako model „piramidy produktów żywnościowych”, a namawianie do spożywania zielonej herbaty, warzyw kapustnych, strączkowych, owoców leśnych i ryb powinno stanowić istotny element każdej kuracji. Nie można na leczenie pacjenta patrzeć fragmentarycznie jedynie przez pryzmat swojej specjalności, ale należy dążyć do wykorzystania wszelkich dostępnych metod, które służą zdrowiu. Docieramy tu do pojęcia medycyny holistycznej, ujmującej leczenie pacjenta jako całość oddziaływań na sferę zarówno ciała, jak i ducha.

 

Idea zapobiegania rakowi za pomocą ziół, leków pochodzenia roślinnego i odpowiedniej diety ma przypuszczalnie początek w medycynie ludowej. Świadome ich stosowanie przypada na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte XX wieku, co wiąże się z początkiem rozwoju nowoczesnych badań naukowych nad działaniem farmakologicznym substancji roślinnych.

W 1976 roku Sporn w USA po raz pierwszy użył terminu chemioprewencja nowotworów, rozumiejąc pod tym pojęciem stosowanie nietoksycznych dla organizmu substancji żywieniowych oraz roślinnych specyfików farmakologicznych w celu zatrzymania lub regresji powstawania komórek przednowotworowych, zanim wykształci się zaawansowana postać raka.

W 1995 roku odbył się w Waszyngtonie pierwszy światowy kongres poświęcony tym zagadnieniom oraz powstało Międzynarodowe Towarzystwo Chemioprewencji Raka. Obecnie rozważa się potencjalne właściwości ponad 600 substancji pochodzenia roślinnego o różnej budowie chemicznej i kilkunastu potencjalnych mechanizmach oddziaływania. Do 1999 roku przeprowadzono wiele badań in vitro i in vivo, a także ponad 60 badań klinicznych podawania leków chemioprewencyjnych, z czego 15 uznano za badania definitywne.

Wiele badań jest obecnie kontynuowanych, w tym badania nad roślinami andyjskimi i amazońskimi z terenu Peru i innych państw Ameryki Południowej. Substancje chemioprewencyjne chronią przed mutagenami, kancerogenami i rakiem, nie wywołując ubocznych skutków zdrowotnych.

Do substancji tak działających można zaliczyć niektóre składniki vilcacory – liany peruwiańskiej – Uncaria tomentosa. Są to przede wszystkim polifenole – takie jak flawonoidy, procyjanidy, a także taniny katechinowe oraz kwas ursolowy, kwas oleanolowy oraz glikozydy, które także wykazują efekt przeciwzapalny.

Duże nadzieje wiąże się z działaniem przeciwnowotworowym alkaloidów vilcacory – indolowych i oksoindolowych, które są obecnie poddawane badaniom w wielu placówkach naukowych Europy i obu Ameryk.

Europejski pionier badań nad vilcacorą – Arturo Brell – rozpoczął swoje prace w latach trzydziestych ubiegłego stulecia zafascynowany brakiem zachorowań na nowotwory wśród Indian, którzy od wieków byli narażeni na rakotwórcze substancje smoliste zawarte w dymie ognisk. Zwrócił uwagę na zwyczaj codziennego wypijania wywarów z tajemniczej liany, o której cudownych właściwościach dowiedział się od tubylców. Niestety na dogłębne badania nie starczało nigdy pieniędzy i dopiero przed kilkunastu laty podjęto je na szerszą skalę w różnych krajach – m.in. w Austrii, Niemczech, Rosji, we Włoszech, a także w Peru – ojczyźnie vilcacory – do czego przyczynił się nasz rodak ojciec Edmund Szeliga.

 

Naukowcy włoscy z uniwersytetu w Salerno, prowadząc badania na zwierzętach, potwierdzili antymutagenny efekt vilcacory.

Bardzo interesująca jest praca badaczy z Ukrainy, którzy stosują vilcacorę na terenach objętych wybuchem elektrowni w Czarnobylu w celu złagodzenia skutków zdrowotnych tej nuklearnej katastrofy.

Prace naukowe nad vilcacorą w Rosyjskim Krajowym Centrum Onkologii w Moskwie trwają już od wielu lat i przeszły w ostatnią fazę badań klinicznych. Trzeba zdawać sobie sprawę, że są to badania wieloletnie, często – niestety – objęte tajemnicą patentową, a na ich ostateczne wyniki trzeba długo czekać. Już dziś jednak można wysnuć z nich wiele interesujących wniosków.

Spożywanie przez 15 dni ekstraktu z vilcacory przez palących papierosy powoduje znaczny spadek aktywności mutagennej moczu.

Wyciągi z vilcacory wykazują właściwości ochronne w stosunku do bakterii poddawanych sztucznemu wywoływaniu mutacji przez promieniowanie ultrafioletowe.

Włoscy uczeni zwrócili uwagę, iż zastosowanie ekstraktu z vilcacory jest skuteczniejsze niż poszczególnych, wyizolowanych jej składników.

Fitoterapia tradycyjna, wykorzystująca efekt farmakologiczny rośliny jako całości, wydaje się mieć przewagę nad fitoterapią zwaną nowoczesną, która dąży do izolowania poszczególnych składników i w takiej formie wykorzystywania ich w medycynie.

Wykazano, że występuje tu zjawisko synergizmu jednych składników wobec drugich i dlatego ekstrakt z całej rośliny działa najsilniej.

Niestety, badanie rośliny jako zespołu wielu komponentów nastręcza uczonym ogromnych trudności, czyniąc takie badania prawie niewykonalnymi. W naturalnym materiale nie jest możliwa standaryzacja poszczególnych elementów, dlatego badanie pojedynczych wyizolowanych składników jest znacznie prostsze i realne. Nie jest to jednak najkorzystniejszy sposób na wykorzystanie leczniczych właściwości roślin.

Flawonoidy, których zawartość w vilcacorze jest stosunkowo duża, wykorzystywano już bardzo dawno do leczenia wielu chorób, a także – o czym nie wiedziano – zapobiegania im. Ogólnie mówiąc, wykazują one działanie antymutagenne, przeciwzapalne, przeciwutleniające, a w stosunku do lipidów osłaniające przed peroksydacją.

 

Profilaktyczne działanie vilcacory wynika z silnego efektu antyoksydacyjnego jej składników, ochronnego działania wobec witaminy C, umiejętności wiązania toksycznych pierwiastków, takich jak miedź i ołów i wydalania ich z organizmu oraz polega na wspomaganiu funkcji układu odpornościowego. Właśnie to korygowanie przez alkaloidy vilcacory – a szczególnie przez najważniejszą izopteropodynę – systemu immunologicznego człowieka jest przedmiotem wnikliwych studiów i obserwacji.

Badania nad vilcacorą trwają, ale już dziś wiemy o niej wiele. Warto nadmienić, że w maju 1994 roku w Genewie obyła się pod auspicjami WHO I Międzynarodowa Konferencja poświęcona tej roślinie, kiedy to uznano Uncarię tomentosa za cenną roślinę leczniczą.

Vilcacora stała się niejako synonimem medycyny andyjskiej, a trzeba wiedzieć, że na bogaty świat flory południowoamerykańskiej składa się aż 80 tysięcy gatunków roślin, spośród których już u kilkuset wykazano działanie lecznicze. Warto wspomnieć o trzech roślinach składających się na kurację oczyszczającą, niezmiernie istotną w profilaktyce, dzięki której zostają usuwane z organizmu zbędne złogi i toksyny – są to: manayupa, flor de arena i hercampuri.

 

Manayupa, niewielka roślina rosnąca na stokach Andów, posiada cenne właściwości oczyszczające, wzmaga diurezę, a jej składnik z grupy flawonoli – kwercetyna – ma właściwości antyoksydacyjne, antyagregacyjne oraz hipoglikemizujące. Jej inne składniki – fitosteroidy i kwasy organiczne – wykazują działanie przeciwzapalne i przeciwalergiczne.

Flor de arena również działa diuretycznie, uspokajająco na system nerwowy oraz eliminuje nadmiar kwasu moczowego obecnego we krwi z powodu nadmiernego spożywania białka zwierzęcego.

Hercampuri – roślina rosnąca wysoko w Andach w klimacie chłodnym – dzięki zawartości magniferyny działa antyoksydacyjnie, a także hepatoprotekcyjnie. Obecność w niej sekoirydoidów wywołuje efekt żółciopędny i żółciotwórczy oraz ogólnie usprawnia funkcję układu pokarmowego i poprawia łaknienie. Można wymieniać wiele innych ciekawych roślin leczniczych pochodzących z terenu Peru – choćby Croton (uzyskuje się z niego preparat sangre de drago), tahuari czy chuchuhuasi, które są ogromnymi, kilkunastometrowymi drzewami rosnącymi w dżungli amazońskiej – a ich działanie lecznicze i profilaktyczne znane jest od wieków. Omawiając je, trzeba sobie zdać sprawę, jak bardzo polskie określenie fitoterapii – „ziołolecznictwo” – jest nieadekwatne w stosunku do wybujałej fitoterapii peruwiańskiej.

 

Patrzymy z nadzieją na te rośliny andyjskie i amazońskie, które być może staną się ratunkiem w przypadku wielu nieuleczalnych chorób, a także dzięki chemioprewencji ograniczą ilość nowych zachorowań.

Najnowsze postulaty WHO głoszą, że postępu medycyny należy upatrywać właśnie w fitoterapii.

Myślę, że fitoterapia andyjska i amazońska znajdzie tu szczególne miejsce.