To zdumiewające, jak szybkimi krokami nauka zmierza do odkrycia duszy. A ściślej psychiki, bo choć greckie słowo psyche – to dusza właśnie, w naszej kulturze raczej się jej z duszą nie identyfikuje. Uważamy, że dusza to duch, a psychika to... psychika. Czyli „życie duchowe, psychiczne jednostki lub zbiorowości, całokształt wrodzonych i nabytych dyspozycji psychicznych danej jednostki” – jak mówi definicja. Wygląda na to, że odkrywcą tej duszy-psychiki będzie medycyna, a więc ta sama nauka, która tak energicznie odżegnywała się od mieszania pojęć materialnych z duchowymi, że do opisu ludzkiego ciała sięgnęła po określenia z mechaniki: serce to pompa ssąco-tłocząca, wątroba – fabryka chemiczna, nerki to filtry.

W organizmie ludzkim, tak jak w maszynie, można zreperować to i owo albo po prostu wymienić poszczególne elementy, przeszczepiając je z jednego organizmu do drugiego. Tymczasem to właśnie transplantologia, najbardziej „bezduszna” ze wszystkich medycznych dziedzin, dostarczyła zaskakujących informacji dotyczących istnienia psychiki.

Niektórzy ludzie po transplantacji serca czy wątroby zaczęli odnajdować w sobie obce im dotąd zainteresowania. 47-letniemu spawaczowi, któremu przeszczepiono serce 17-letniego skrzypka, zaczęła się ni stąd, ni zowąd szalenie podobać muzyka klasyczna. Słuchał jej z upodobaniem i choć żadnego z utworów nazwać nie umiał, mówił o ich uspokajającym działaniu. Pierwsze słowa po operacji nobliwej pani z sercem chłopaka, który zginął jadąc na motocyklu, brzmiały: oddałabym wszystko za piwo – co ją samą zaskoczyło, bo daleko jej było do takich plebejskich upodobań. W wizjach sennych pojawiał się jej młody mężczyzna o imieniu Tim, mówiący: „na zawsze razem”. Biorcom nie podaje się informacji o dawcach, ale ona tak długo dociekała, aż ustaliła dane osobowe tego młodego człowieka, którego serce nosiła. Miał na imię... Tim. Na cmentarzu, gdzie był pochowany, wyryty był na płycie nagrobnej napis: „na zawsze razem”.

Lekarze zanotowali setki takich dziwnych historii. Analizowali np. przypadek dwudziestoletniej Latynoski, która wyszedłszy po przeszczepie wątroby ze szpitala, najpierw zjadła kurczaka z rożna, mimo że wcześniej nigdy go nie jadała, bo nie cierpiała, a zaraz potem odkryła w sobie takie zainteresowanie sztukami walki, że natychmiast zapisała się na odpowiedni kurs. Nawiedzały ją niepojęte, ale tak dokładne wspomnienia, że po nitce do kłębka trafiła do rodziny swego dawcy. Potwierdziło się zarówno to, że był karateką i miał czarną skórę, jak i wiele innych informacji uzyskanych w snach.

Zjawiska te – niepokoją się lekarze – wywołują stany napięć często szkodzących psychice i systemowi nerwowemu. Rozumieją to też pooperacyjni rekonwalescenci, tworząc stowarzyszenia, by się wzajemnie wspierać.

Badacze tych niepojętych zjawisk zaczęli zastanawiać się, czy to możliwe, by z mózgu do mózgu ni stąd ni zowąd przenikały wspomnienia. Jeśli tak jest, znaczy to, że świadomość nie ginie wraz ze śmiercią mózgu, tylko dalej trwa w wydobytych z ciała narządach. Oczywiście jeśli świadomość to tylko wspomnienia i wiedza uzyskana za życia, ale to inny temat.

Właściwie skoro pojedyncza komórka spamiętać potrafi budowę całego ciała, to dlaczego zespół komórek nie miałby spamiętać także zjawisk psychicznych? Mózg też jest zbudowany z komórek. To prawda, że są to komórki nerwowe, ale sieć tych komórek tworzy układ nerwowy oplatający każdy narząd. Przy czym znaczna część naszej wiedzy o mechanizmach działania pamięci zaczerpnięta została z badań ślimaka morskiego Aplysia californica, którego układ nerwowy składa się raptem tylko z 20 tys. neuronów.

Według obowiązującej na dziś definicji, ślad pamięciowy (engram) to „zmiana w układzie nerwowym wywołana chwilowym pobudzeniem, utrzymująca się przez pewien czas. Ślad jest reprezentacją doznań związanych z percepcją, przeżyciem lub działaniem”. Zapamiętując to, idźmy dalej.

Mózg złożony jest z astronomicznej liczby neuronów – 1 gram tkanki mózgowej zawiera ich 200 mln. Kto potrafi, niech więc to pomnoży przez 1,5 kg. Obrazowo się mówi, że neurony tworzą autostrady, którymi biegną informacje do poszczególnych części mózgu. Tylko że autostrady te zbudowane są z oddzielonych od siebie elementów – między neuronami, z których się składają, istnieją przerwy, zwane synapsami. Niesiona impulsem elektrycznym informacja przeskakuje od jednej synapsy do drugiej, a w miejscach przerw pozostaje ślad w postaci substancji chemicznej. Za udowodnienie, że impulsy nerwowe przedostają się z jednej komórki nerwowej do drugiej za pośrednictwem substancji chemicznych nazwanych neuroprzekaźnikami Otto Loewi i Henry Dale otrzymali w 1936 r. Nagrodę Nobla.

Ten pozostawiony ślad się pogłębia, jeśli informacja przebiega kilka razy. Obrazowo porównuje się to do budowania kładki nad przepaścią. Najpierw trzeba przerzucić jedną linę, potem następne i dopiero gdy jest ich wystarczająco wiele, można przechodzić na drugą stronę. To dlatego najlepszą metodą uczenia się, jest powtarzanie.

Najgłębiej pamięta się jednak sprawy mające związek z wielkimi emocjami – strachem lub radością. Ze szczegółami pamięta się chwile towarzyszące ważnym egzaminom, pierwszemu pocałunkowi, urodzinom dziecka czy wypadkowi samochodowemu grożącemu utratą życia. Nie ma to żadnego związku z powtarzaniem, tylko z głębią przeżycia. Emocja jest bowiem tak silnym nośnikiem, że pod jej wpływem zdarzenie odbija się w pamięci jak na fotograficznej kliszy. Profesor Joseph Le Doux, uznany ekspert w dziedzinie neurobiologii ludzkich emocji powiada, że „emocje są biologicznymi funkcjami systemu nerwowego”.

Wszyscy wiedzą, że istnieje pamięć zmysłowa. Widok potrawy, którą się struliśmy, wywołać może odruch wymiotny, a widok krojonej cytryny powoduje napływ śliny do ust. Zapach trawy przywołać może obraz ojca, koszącego trawnik i wołającego „nie właź mi pod nogi”, a zapach perfum upojne miłosne chwile.

Naukowe argumenty – wróćmy do nich – świadczą o tym, że pamięć nie umiera wraz ze śmiercią mózgu. O tym, że nie umiera także z całym ciałem, świadczą również relacje osób, które przeżyły śmierć kliniczną. Tu warto zauważyć, że samo określenie „śmierć kliniczna” ma wątpliwą wartość. No bo jeśli człowiek umarł – tak to ma się rozumieć – a potem żyje sobie w najlepsze, to znaczy, że o zjawisku śmierci nic nie wiemy. Za to coraz więcej wiemy o psychice, a to z kolei powoduje, że mówiąc o człowieku przestajemy mówić, że składa się z ciała i duszy, lecz z ciała, duszy i ducha.

 

Tekla Komorowska

 

***

 

Amerykański lekarz Duncan McDougall z Haverhill w Massachusetts poszukiwał naukowej odpowiedzi na odwieczne pytanie o istnienie ludzkiej duszy. W tym celu zważył kilkoro pacjentów na specjalnym łóżku tuż przed i po śmierci w 1907 roku. Na podstawie tych pomiarów McDougall wywnioskował, że dusza ma postać materialną i waży około pół uncji (21 gramów).