Rozmowa z dr inż. Iwoną Traczyk, kierownikiem Pracowni Żywieniowych Czynników Ryzyka Zagrożenia Zdrowia w Instytucie Żywności i Żywienia w Warszawie

– Co to znaczy: żywność genetycznie zmodyfikowana?

– To produkt uzyskany z organizmów genetycznie zmodyfikowanych. Czyli takich, których materiał genetyczny został zmieniony w sposób inny niż zachodzący naturalnie w przyrodzie. Nie mówimy tu o nowych odmianach jabłek, czy np. pszenicy, które każdy rolnik może otrzymać sam przez krzyżowanie. Za pomocą bardzo nowoczesnych metod można z dowolnego organizmu przenieść gen do innego i uzyskać nowy organizm – do roślin można przenieść geny zwierzęce. Takich transmisji naturalnych w przyrodzie nie ma. Zajmuje się tym inżynieria genetyczna.

 

– Do jakiego stopnia wykorzystuje się te możliwości w praktyce?

– Na rynku konsumenckim dostępne są zmodyfikowane rośliny – tylko i wyłącznie. W Unii Europejskiej (a tym samym w Polsce) jest to soja, kukurydza, rzepak i bawełna – oczywiście ich liczne odmiany. Ale w laboratoriach prowadzi się różne prace.

 

– Czy jesteśmy w stanie rozpoznać żywność genetycznie zmodyfikowaną?

– Tak. Informacja, że produkt jest genetycznie zmodyfikowany lub że do wyrobu któregoś z jego składników użyto organizmów genetycznie zmodyfikowanych, powinna być zamieszczona na etykiecie. Jest to obowiązek producenta. Obecnie zgodnie z przepisami wymagane jest także znakowanie produktów otrzymywanych z organizmów genetycznie zmodyfikowanych (np. olej sojowy). Ale np. i w Stanach Zjednoczonych nie znakuje się żywności GMO.

 

– Czemu służą takie genetyczne modyfikacje?

– Aktualnie robi się je w celu poprawieniu cech rolniczych roślin: odmiany, które znajdują się na rynku, są np. odporne na środki ochrony roślin (herbicydy) lub wytwarzają białko trujące dla żerujących na nich owadów. Można więc ograniczyć zastosowanie herbicydów (rolnicy nie muszą stosować wielokrotnych oprysków różnymi kombinacjami herbicydów, co było konieczne, by zniszczyć chwasty, a nie zaszkodzić uprawom) i pestycydów. Natomiast następna generacja roślin będzie miała zmienione cechy odżywcze (np. ryż o zwiększonej zawartości beta-karotenu, czy ziemniaki o zwiększonej zawartości witaminy C) i technologiczne (np. ziemniaki bardziej nadające się do wyrobu frytek). W laboratoriach na świecie prowadzi się tysiące prób nad nowymi organizmami zmodyfikowanymi genetycznie.

 

– Na jaką skalę u nas stosuje się inżynierię genetyczną?

– W Polsce do dzisiaj nie mamy upraw roślin modyfikowanych genetycznie; importujemy gotowe produkty. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że gdy mówimy soja, czy kukurydza – nie chodzi wyłącznie o ziarno. To jest popcorn, kukurydza w sałatkach, kotlety sojowe, mleka sojowe, a także preparaty, których w ogóle nie widzimy, a które mogą być praktycznie wszędzie: białko sojowe czy izolaty sojowe – dodawane np. do szynki, parówek i pieczywa. Szacuje się, że 60 proc. żywności na świecie zawiera jakieś składniki sojowe. Część z nich pochodzi z soi zmodyfikowanej genetycznie. Ale wtedy powinno być to napisane na opakowaniu.

 

– Czy kontroluje się producentów?

– Tak; sprawdzane są przede wszystkim produkty, do których nie jest dołączona żadna informacja na ten temat. W Państwowej Inspekcji Sanitarnej są trzy laboratoria, które potrafią wykryć materiał zmodyfikowany genetycznie.

 

– Trudno uwierzyć, by modyfikacja żywności pod kątem środowiska nie zmieniała jej walorów zdrowotnych.

– Każdy nowy produkt podlega ocenie ryzyka, opartej na zasadzie ekwiwalentności: odmianę zmodyfikowaną porównuje się – w zakresie poszczególych cech – do odmiany tradycyjnej. Robią to oczywiście eksperci. W Unii Europejskiej oceną ryzyka zajmuje się Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności, skupiający wybitnych naukowców. Gdyby wykryto jakiekolwiek negatywne skutki modyfikacji – produkt nie zostałby dopuszczony do obrotu.

 

– A więc można zaufać GMO?

– Aktualnie nie mamy dowodów, że szkodzi. Natomiast na wypadek tak zwanych późnych następstw, które mogłyby się ujawnić po latach – wprowadzono w Unii Europejskiej zasadę identyfikowalności nowych produktów: każdemu z nich nadaje się numer, za pomocą którego można go śledzić. GMO jest w obrocie od połowy lat 90. (w Europie 96/97); jak dotąd nie ma żadnych negatywnych obserwacji. W raportach z oceny nowych odmian czytamy, że są „tak samo bezpieczne, jak tradycyjne odpowiedniki”.

 

– A jak wygląda sytuacja w krajach pozaunijnych?

– Na przykład w Stanach Zjednoczonych, Japonii, czy Nowej Zelandii jest więcej roślin zmodyfikowanych (chociażby ziemniaki, buraki cukrowe i pomidory); Japończycy mają ponadto pszenicę, a lada dzień wprowadzą do obrotu papaję. Chiny – oprócz roślin jadalnych – mają na rynku również genetycznie zmieniony tytoń.

 

– Czy modyfikacja genetyczna zawsze polega na przeniesieniu obcego genu?

– To jeden z trzech sposobów. Czasem, chcąc wyeliminować jakąś cechę organizmu, unieczynnia się jego własny gen albo przeciwnie: powiela się go, by cechę wyostrzyć. Na przykład pierwszym zmodyfikowanym produktem, dopuszczonym w 1994 r. do obrotu w USA były pomidory: zmniejszono w nich aktywność genu, który odpowiada za proces dojrzewania i mięknięcia. Te pomidory – w postaci przetworzonej – trafiły również do Wielkiej Brytanii, ale nie było na nie zapotrzebowania i w efekcie na gruncie europejskim nie przyjęły się.

 

– Były gorsze w smaku?

– Nie, po prostu ludzie nie akceptowali tego produktu. Europejczycy podchodzą do modyfikacji z rezerwą. Np. producenci wędlin unikają dodawania do swoich wyrobów preparatów z soi zmodyfikowanej genetycznie, bo wiedzą, że trudniej będzie im je sprzedać. Europa niechętnie wprowadzała nowe; swego czasu była nawet z tego powodu dosyć głośna awantura: Stany Zjednoczone zagroziły Komisji Europejskiej pozwaniem jej do WTO (Światowej Organizacji Handlu) za to, że – nie wydając od kilku lat nowych decyzji – utrudnia handel międzynarodowy. W roku 2004 dopuszczono w Europie do obrotu dwa produkty GMO.

 

– Kto jest głównym producentem GMO?

– Stany Zjednoczone, Argentyna, Brazylia, Chiny, Kanada, Republika Płd. Afryki, Indie, Australia.

 

– Jakieś konkretne dane?

– W 2002 roku rośliny zmodyfikowane uprawiało 16 krajów świata, na łącznej powierzchni około 53 mln hektarów. W 2003 liczby te wzrosły odpowiednio do 18 i ponad 67. Hodowle europejskie – bardzo niewielkie – należą do Niemiec, Hiszpanii, Bułgarii i Rumunii. Za to prawdziwym liderem są Stany Zjednoczone: amerykańskie pola GMO rozciągają się na 43 mln hektarów. Ogółem na świecie zajmuje się tym 7 mln farmerów. Z całkowitej światowej powierzchni upraw soi (76 mln hektarów) – 55 proc. (41,4 mln) stanowi soja zmodyfikowana genetycznie; kukurydza, bawełna i rzepak – odpowiednio: 11, 21 i 16 proc.

 

– Jakie są perspektywy?

– Trwają prace nad zmianą właściwości mleka; w Chinach myśli się o wprowadzeniu karpia zmodyfikowanego genetycznie. Natomiast bardzo wiele roślin zostało już nie tylko przebadanych w laboratoriach, ale nawet sprawdzonych w warunkach polowych. (Warunki polowe należy rozumieć jako ściśle określone poletko z wysianą ściśle określoną liczbą roślinek, które po doświadczeniu niszczy się; są do tego odpowiednie przepisy.) O tym, czy będą dopuszczone do obrotu zadecyduje ocena ryzyka. Są wśród nich m.in.: pszenica, jęczmień, ryż, cebula, szparagi, kapusta, brokuły, papryka, cykoria, arbuz, melon, ogórek, cukinia, marchew i bataty, a także rośliny sadownicze.

 

– Dziękuję za rozmowę.

 

Grażyna Dziekan