Popularne powiedzenie mówi, że sport to zdrowie. Jednak dyscypliny, które w ostatnich czasach cieszą się coraz większą popularnością, ze zdrowiem czy ze sportem mają coraz mniej wspólnego. Sporty ekstremalne to coraz częściej balansowanie na granicy ludzkiej wytrzymałości, a nawet na granicy życia i śmierci.

 

Jest ich wiele i ciągle przybywa. Niektóre wywodzą się wprost ze znanych i popularnych tradycyjnych dyscyplin sportowych, inne są tak dziwne i nietypowe, że z trudem mieszczą się w definicji „sportu”. Sporty ekstremalne to – jak podaje słownikowa definicja – specyficzna grupa form aktywności fizycznej, których uprawianie wiąże się z większym ryzykiem niż w innych dyscyplinach.

Zazwyczaj wymagają też ponadprzeciętnych zdolności fizycznych i psychicznych oraz odpowiedniego przygotowania. Do sportów tego rodzaju zaliczane są wszelkiego rodzaju wspinaczki, spływy sportowe, narciarstwo ekstremalne, spadochroniarstwo, skoki na bungee i wiele, wiele innych.

Reklama

 

Igranie z ogniem

Trudno jest wymienić wszystkie ekstremalne dyscypliny. Miłośnicy mocnych wrażeń wspinają się bez zabezpieczenia na strome zbocza, ale też na szczyty drapaczy chmur (buildering). Tę samą drogę – w odwrotnym kierunku – pokonują, skacząc ze spadochronem (BASE jumping) albo na rozciągliwej, gumowej linie (bungee jumping). Jeśli pokonują wartką i niebezpieczną rzekę – to koniecznie w kruchym kajaku, pontonie albo wpław (rafting, canyoning, hydrospeed). Jeśli przemieszczają się lądem – to nie inaczej niż biegiem, na przełaj przez miejskie ulice, skwery, a nawet budynki (le parkour). Ewentualnie pędzą na złamanie karku górskim rowerem, terenowym motocyklem czy quadem albo na przykład tocząc się wewnątrz olbrzymiej dmuchanej kuli (zorbing).

Co ważne – wiele dyscyplin ekstremalnych można uprawiać bez żadnego specjalistycznego sprzętu i praktycznie w każdych warunkach – również w mieście. Przykładem może być właśnie przywołany przed chwilą parkour, czyli coś w rodzaju biegu przełajowego, w trakcie którego nie należy omijać przeszkód, tylko pokonywać je, skacząc i wspinając się. Najprościej mówiąc, zawodnicy wyznaczają sobie w miejskiej przestrzeni punkt A i punkt B, po czym pokonują drogę z pierwszego do drugiego, starając się zachować linię prostą. Jeśli oznacza to, że należy wspiąć się na budynek, po czym przeskoczyć z jednego dachu na drugi – tak właśnie robią. Do uprawiania parkouru nie potrzeba ani specjalnego stroju, ani dodatkowego sprzętu. Wystarczy zwykłe ubranie, zręczność i sporo odwagi.

 

Skąd ten szum

Skąd bierze się współcześnie moda na tego typu ekstremalne wyzwania? Być może przyczyną są zmiany w życiu człowieka, do jakich doszło w XX i XXI wieku. W ostatnich stuleciach dość mocno skrócił się czas pracy, a w wykonywaniu wielu niebezpiecznych, ciężkich i trudnych zadań zastąpiły nas maszyny i urządzenia techniczne. Co za tym idzie – obniżył się poziom codziennego wysiłku fizycznego. Nowy styl życia ma oczywiście sporo plusów: wydłużył się czas wolny, dając każdemu z nas możliwość realizowania własnych zainteresowań i pasji, czy też korzystania z licznych dóbr kultury. Z drugiej jednak strony – ten sam konsumpcyjny styl życia rzadko naraża nas na jakikolwiek większy wysiłek, przez co prowadzi coraz częściej do chorób cywilizacyjnych, takich jak otyłość czy nadciśnienie.

Żeby więc zrównoważyć w życiu codziennym brak fizycznego wysiłku, musimy sięgać po coraz to nowe wyzwania. Sport znakomicie pozwala rozładować nagromadzoną energię, potrzebę rywalizacji i ryzyka. Jednak i w tej dziedzinie zaszły w ostatnich latach znaczne zmiany – brak „mocnych wrażeń” w życiu codziennym sprawia, że poprzeczka sportowych wyzwań podnosi się coraz wyżej. Nie satysfakcjonuje już zwykła gra w piłkę, pływanie na basenie czy nawet maraton. Młodzi, dynamiczni ludzie, na co dzień ograniczeni dość sztywnymi kulturowymi ramami, szukają swoistego wentyla bezpieczeństwa, który pozwoli zapomnieć o stresie czy monotonnej, codziennej rzeczywistości i jednocześnie poczuć z całą mocą tłumione gdzieś wewnątrz pierwotne uczucia.

 

Pierwotny lęk i adrenalinowy „haj”

Większość wyzwań, jakie stawiają przed zawodnikami sporty ekstremalne, wiąże się z przełamaniem wrodzonego uczucia lęku. To instynktowne, zwierzęce uczucie zakorzenione w każdym z nas, przez tysiące lat służyło jednemu celowi – ratowaniu życia. Właśnie intuicyjny lęk powstrzymywał nas przed ryzykownymi zachowaniami, wpływał na dokonywane przez nas wybory. Skutecznie powstrzymywał przed wystawianiem się na niebezpieczeństwo – np. balansowaniem na szczycie wieżowca czy rzucaniem się w przepaść.

Miłośnicy sportów ekstremalnych uparli się jednak, by ten instynktowny lęk przełamać. By siłować się z nim i pokonać tworzoną przez niego naturalną barierę. A tam, gdzie do tej pory górę brał instynkt, zapanować nad emocjami. Jak na przykład podczas skoku na bungee, kiedy błędnik szaleje, a wszystko mówi nam, by lecąc w dół, złapać się czegokolwiek, co mogłoby uchronić nas przed upadkiem. Tymczasem takie podyktowane instynktem zachowanie w trakcie skoku mogłoby zakończyć się w najlepszym razie skomplikowaną kontuzją. Trzeba więc opanować instynkt, rozłożyć ramiona i lecieć w dół, jak gdyby była to najbardziej naturalna czynność.

Ekstremalne przeżycia wiążą się również z wydzielaniem w naszym organizmie dużych ilości adrenaliny. Hormon ten, produkowany przez gruczoł nadnerczy, uruchamia w ludzkim organizmie szereg reakcji fizjologicznych, które w sytuacjach zagrożenia mają zmobilizować wszystkie dostępne siły, by przygotować nas do walki lub ucieczki. Oczywiście im silniejszy bodziec – tym silniejsza reakcja hormonalna, która wprowadza ciało i umysł w rodzaj bardzo przyjemnego, ekscytującego upojenia. Nic więc dziwnego, że amatorzy mocnych wrażeń sięgają po taki darmowy zastrzyk emocji chętnie i często. W dodatku adrenalina wpływa na działanie tych obszarów ludzkiego mózgu, które są odpowiedzialne za pamięć i przetwarzanie emocji. Umacnia wspomnienia wiążące się z niebezpiecznym bodźcem, ale też wpływa na chęć powtarzania emocjonujących doświadczeń.

 

Uzależnieni od emocji

Czy można się uzależnić od silnych emocji? Naukowcy nie są co do tego zgodni. Przyznają jednak, że adrenalinowy „kop” może być niebezpieczny. W codziennym, zwykłym życiu ilość wydzielanej adrenaliny nie jest bowiem wysoka. Natomiast w sytuacjach ekstremalnych hormon wydziela się w naprawdę dużych ilościach. Co dzieje się w organizmie kogoś, kto na sytuacje ekstremalne wystawia się niemal każdego dnia? Z czasem jego organizm oswaja się z sytuacją zagrożenia, uznaje ją za coś znanego i normalnego i przestaje gwałtownie reagować na zewnętrzne bodźce. Adrenalina wydziela się w mniejszych ilościach, a więc przyjemny stan upojenia jest coraz słabszy, coraz mniej odczuwalny. A wtedy może pojawić się głód i potrzeba przywrócenia silnych emocji – choćby za cenę czegoś jeszcze bardziej ryzykownego i niebezpiecznego.

 

Ekstremalne = śmiertelnie niebezpieczne

Nie ulega wątpliwości, że uprawianie sportów ekstremalnych niesie za sobą podwyższone ryzyko kontuzji, groźnych urazów czy nawet śmierci. Karkołomne ewolucje, wspinaczka bez zabezpieczenia, rzucanie się (nieraz całkiem dosłownie) na łeb, na szyję w wir wydarzeń w poszukiwaniu coraz silniejszych przeżyć i emocji – wszystko to brzmi niezwykle groźnie. Przekłada się również na jak najbardziej realną ilość wypadków. Dla przykładu: od 1981 roku, w którym narodził się BASE jumping, czyli skoki spadochronowe z wieżowców, mostów i masztów antenowych, zginęło 114 uprawiających tę dyscyplinę zawodników. Z tej właśnie przyczyny w wielu krajach sport ten jest całkowicie zakazany.

Być może dlatego w przeprowadzonym w 2002 roku rankingu „Forbesa” na „10 najniebezpieczniejszych sportów” to właśnie BASE jumping znalazł się na szczycie. Inne równie niebezpieczne dyscypliny to heliskiing, czyli narciarskie skoki z pokładu helikoptera, nurkowanie głębinowe i jaskiniowe (tu zagrożeniem może być tzw. choroba kesonowa, ale też możliwość zagubienia się w podwodnych labiryntach), ujeżdżanie byków, surfowanie na wysokich falach (najwyższe mogą mieć nawet 30 metrów!), street lugging (bardzo podobny do saneczkarstwa, z tym że zjeżdża się niewielkim wózkiem z kółkami, wykorzystując do tego strome miejskie ulice), wspinaczka, BMX i white water rafting – czyli spływy spienionymi, górskimi rzekami.

 

Spokojni, stabilni i komunikatywni

Okazuje się jednak, że – choć pozornie mają naturę ryzykantów – to właśnie sportowcy uprawiający dyscypliny ekstremalne są jednymi z najbardziej zrównoważonych emocjonalnie ludzi. Naukowe badania porównujące cechy osobowości osób uprawiających sporty ekstremalne, dyscypliny tradycyjne i nieuprawiających sportu w ogóle wykazały, że to właśnie ci pierwsi mogą pochwalić się największą stabilnością emocjonalną. Zdaniem naukowców ta grupa badanych najlepiej radzi sobie z kontrolowaniem swoich emocji podczas nagłych zmian i pozostaje spokojna podczas sytuacji ryzykownych. Jest też najbardziej odpowiedzialna, godna zaufania, zdyscyplinowana i pracowita. Miłośnicy mocnych wrażeń są również najbardziej ekstrawertywni – dynamiczni, dominujący, towarzyscy i komunikatywni. A także otwarci na nowe doświadczenia.

Inne badanie – przeprowadzone w 2008 roku przez Piotra Próchniaka z Akademii Pomorskiej w Słupsku – miało na celu porównanie stosunku do śmierci osób uprawiających sporty ekstremalne i tych, którzy na co dzień nie podejmują ryzyka. W badaniu wzięli udział m.in. alpiniści, spadochroniarze, surferzy i nurkowie. Okazało się, że to właśnie sportowcy ekstremalni – w porównaniu do osób nie podejmujących na co dzień większego ryzyka – rzadziej zastanawiają się nad tym, czym jest śmierć i jak bardzo ryzykują swoim bezpieczeństwem i zdrowiem. W dodatku są przekonani, że byliby w stanie poradzić sobie w najgorszej sytuacji, nawet w grożącej utratą życia.

 

Reklama dźwignią sportu

Co tak naprawdę sprawia, że mimo zagrożeń i niebezpieczeństw coraz więcej osób decyduje się na uprawianie sportów ekstremalnych? Żyjemy w nowoczesnym świecie, w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Myślimy szybciej, pochłaniamy więcej informacji, wszystko co nas otacza jest – jeśli wierzyć reklamom – „mocniej”, „szybciej”, „bardziej”. Więc my również mniej lub bardziej świadomie staramy się być „więcej”, „bardziej” i „mocniej”. Zwłaszcza że niemal każda codzienna czynność jest reklamowana jako coś niezwykłego i ekstremalnego. Nawet wyjście do sklepu po bułki nabiera charakteru wyprawy mitycznego herosa po „złote runo”. A za modą na mocne przeżycia podąża cała masa ofert najróżniejszych firm, które obiecują wachlarz ekstremalnych przeżyć nawet największym nieudacznikom.

Zapominamy przy tym jednak o jednej bardzo istotnej kwestii, która kryje się już w samej nazwie – sporty EKSTREMALNE. Ekstremalne, a więc wymagające większych umiejętności, lepszego przygotowania, cech, które niestety nie każdy posiada. Warto o tym pamiętać, zanim zapragniemy porwać się z motyką na słońce. Warto też zwracać uwagę na sygnały, które daje nam nasze własne ciało. Ono najlepiej wie, gdzie leży realna granica naszej wytrzymałości. Ta granica, po której przekroczeniu możemy już nie mieć szansy na powrót.

 

Michał Piotrowski