Bez wątpienia nerki to prawdziwy cud natury. Ważące nie więcej niż 150 gramów „fasolki” są niezwykle wydajne. Usuwają zbędne produkty przemiany materii i inne toksyny, regulują ciśnienie krwi, przywracają równowagę kwasowo-zasadową i elektrolitową organizmu, wydzielają hormony (erytropoetynę), a nawet wytwarzają witaminę D3. Czasem zdarza się jednak, że potrzebne jest im dodatkowe wspomaganie. Wtedy niezbędne jest użycie sztucznej nerki.

 

Dializa jest zabiegiem stosowanym u osób z ostrą lub przewlekłą niewydolnością nerek. Jej celem jest przede wszystkim usunięcie z organizmu mocznika, wody, pozostałości leków, a także innych szkodliwych dla zdrowia ubocznych produktów przemiany materii. Ponadto regulowane jest ciśnienie krwi i przywracana równowaga elektrolitowa. Bez pracujących nerek i dializy człowiek jest w stanie przeżyć najwyżej kilka dni. W tym czasie w jego organizmie wzrasta stężenie toksycznych substancji oraz ciśnienie tętnicze (charakterystyczne jest czerwone zabarwienie twarzy). Taka osoba traci wzrok, ma omamy, aż w końcu zapada w śpiączkę i umiera. Dlatego też tak ważne dla milionów ludzi na całym świecie (w 2006 roku – aż dla 2 milionów osób) było wynalezienie „sztucznej nerki” (dializatora) – urządzenia zastępującego pracę chorego narządu.

ERROR_FILE

 

Pierwszy dializator

Prace nad stworzeniem sztucznej nerki rozpoczęły się już w 1913 roku. Amerykanie: Abel, Rowntree i Turner chcieli skonstruować urządzenie filtrujące krew, ale mieli problemy ze znalezieniem odpowiedniego materiału. Udało się to dopiero w czasach drugiej wojny światowej młodemu, zaledwie 27-letniemu holenderskiemu lekarzowi Willemowi Kolffowi. Jednym z pierwszych pacjentów, których miał pod swoją opieką wrażliwy medyk, był niewiele młodszy od niego syn prostej chłopki. Cierpiał na niewydolność nerek i w zaledwie kilka dni, po okrutnych męczarniach spowodowanych ciężką formą mocznicy, zmarł. Kolff nie mógł się z tym pogodzić. Zaczął szukać informacji o możliwościach usunięcia mocznika z krwi. Pewnego dnia spotkał jednego ze swoich nauczycieli, profesora Brinkmana. Ten pokazał mu celofan – nowy, ciekawy materiał, z którego produkowano osłonki kiełbasiane. Brinkman odkrył, że ma on także inne zastosowanie. Za jego pomocą można oddzielić dwie substancje chemiczne, pod warunkiem, że różnią się wielkością. W głowie Kolffa pojawiła się myśl: a może to jest ten cudowny materiał, którego nadaremnie poszukiwali Amerykanie? Przeprowadził eksperyment. Do osłonki wprowadził krew zmieszaną z mocznikiem i tak przygotowany „balon” zawieszony na desce zanurzył w roztworze soli kuchennej o stężeniu zbliżonym do stężenia występującego w organizmie. Po piętnastu minutach wstrząsania celofanową kiszką zmierzył ilość mocznika we krwi. Okazało się, że przeniknął on w całości do roztworu soli!

 

Sukces

Zachwycony swoim odkryciem Kolff zaczął budować pierwsze dializatory – toporne maszyny z materiałów, które z wielkim trudem udawało mu się w czasach wojennych zdobyć. Niestety, początkowe próby przeprowadzane na pacjentach kończyły się ich śmiercią. Dlaczego? Po pierwsze, heparyny (substancji zapobiegającej krzepnięciu) wstrzykiwano za dużo (u pacjenta pojawiał się wstrząs) lub za mało (tworzyły się skrzepy). Celofanowe worki często się przerywały, powodując straty krwi. I w końcu, do „zabaw z nerką”, jak ironicznie określali badania Holendra inni lekarze, kierowano osoby niemalże w agonalnym stanie, z całkowitą niewydolnością nerek. Chociaż Kolffowi udawało się na chwilę poprawić ich stan, dializy były potrzebne w zasadzie co drugi – trzeci dzień, więc bardzo szybko chory nie miał już żadnych żył nadających się do założenia wkłucia.

Lekarz, nieco zniechęcony po licznych porażkach, ciągle nie tracił wiary w swój wynalazek. W końcu, w 1945 roku, trafiła do niego „idealna” pacjentka z niewydolnością nerek spowodowaną zapaleniem pęcherzyka żółciowego. Była nią Sofia Schafstadt, więźniarka oskarżona o kolaborację z Niemcami. I choć cały personel szpitala ze względu na jej poglądy odnosił się do niej z niechęcią, Kolff zdał sobie sprawę, że trzeba zastosować leczenie jego wynalazkiem, aby znów nie okazało się, że jest „za późno”. Tym razem mu się udało. Obniżono poziom mocznika, a odciążone przez chwilę nerki miały czas się zregenerować i podjąć na nowo pracę. Dzięki temu Kolff mógł przedstawić całemu światu swoją „sztuczną nerkę” i rozpocząć tym samym leczenie osób chorych nefrologicznie, na których wcześniej czekała tylko niechybna śmierć.

 

Hemodializa

Dzisiejsze dializatory różnią się znacznie od tych, które stosował Kolff. Jednak podstawowa zasada ich działania pozostaje taka sama. Pacjent jest podłączany do kaniul za pomocą cewnika lub przy użyciu wykształconej operacyjnie przetoki tętniczo-żylnej (bezpośredniego połączenia żyły z tętnicą). Krew pacjenta za pomocą pompy jest doprowadzana do aparatu. Tam najpierw sprawdzane jest ciśnienie krwi i dodawany jest antykoagulant (w celu zapobiegania skrzepom). Następnie krew kierowana jest do najważniejszej części urządzenia, czyli dializatora. Zwykle ma on kształt walca, wewnątrz którego znajduje się duża ilość drobnych kapilar (rzadziej stosuje się dializatory warstwowe) zbudowanych z półprzepuszczalnej błony – celulozowej bądź z tworzyw sztucznych. Wewnątrz nich przepływa krew, na zewnątrz zaś znajduje się płyn dializacyjny, sporządzany każdorazowo dla konkretnego pacjenta z koncentratu zmieszanego z wyjałowioną, ultraczystą wodą. Gdy krew pacjenta znajdzie się w dializatorze, rozpoczyna się filtracja na bieżąco kontrolowana przez liczne czujniki. Wszystko opiera się na wykorzystaniu dwóch prostych zjawisk: dyfuzji i ultrafiltracji. Pierwsza ma na celu usunięcie toksyn. Szkodliwe substancje przenikają przez błonę do płynu dializacyjnego, gdzie ich stężenie jest mniejsze niż we krwi. Oczywiście pory błony są tak dobrane pod względem rozmiaru, by uniemożliwić odpływ na przykład krwinek, gdyż naturalnie, zgodnie z zasadą dyfuzji, również one dążyłyby do znalezienia się w roztworze o mniejszym stężeniu. Istotne jest także usunięcie nadmiaru wody z organizmu. Odbywa się to właśnie za pomocą ultrafiltracji. Dzięki zwiększonemu ciśnieniu wewnątrz rurek, woda jest „wypychana” na zewnątrz i usuwana.

Na koniec, zanim oczyszczona krew wróci do organizmu chorego, sprawdzana jest jej temperatura, ciśnienie i, co niezwykle istotne, obecność pęcherzyków powietrza. Jeśli zostaną wykryte, układ zaciska linię i zatrzymuje pompę. Ma to zapobiec niebezpiecznym dla życia zatorom powietrznym.

Cykl powtarza się wielokrotnie, aż do momentu, kiedy cała krew zostanie oczyszczona. Standardowo trwa to około 3–5 godzin i jest przeprowadzane przynajmniej 3 razy w tygodniu w stacjach dializ. Na szczęście prócz niedogodności związanej z koniecznością stawiania się co jakiś czas w ośrodku na kilka godzin, osoby dializowane mogą się uczyć, pracować i prowadzić normalne życie. Leczenie na całym świecie jest ustandaryzowane, więc nie ma nawet przeszkód (po wcześniejszym porozumieniu i załatwieniu formalności), żeby chory podróżował.

 

Dializa otrzewnowa

Innym sposobem dializy jest dializa otrzewnowa. W tym wypadku ściana otrzewnej (która jest dobrze ukrwiona) służy za błonę półprzepuszczalną. Za pomocą silikonowego cewnika do jamy brzusznej pacjenta wlewa się około 2 litrów płynu dializacyjnego. Pozostaje on wewnątrz przez jakiś czas, by przedostały się do niego zbędne produkty przemiany materii (tak jak w hemodializie). W tym czasie pacjent jest odłączony od worków i może swobodnie się poruszać, wykonując codzienne czynności. Po okresie zalegania za pomocą tego samego cewnika zanieczyszczony płyn jest usuwany. Niestety, dializę otrzewnową należy wykonywać kilka razy dziennie lub/i całą noc. Z drugiej strony chory pozostaje aktywny, bowiem cały proces, przy zachowaniu odpowiedniej higieny, może przeprowadzać samodzielnie w domu. Nie trwa także długo – pojedyncza dzienna wymiana to około 20–30 minut. Co prawda z czasem właściwości filtracyjne otrzewnej ulegają osłabieniu, ale w ten sposób oszczędza się też naczynia krwionośne, które mogą być potrzebne w późniejszych etapach leczenia (np. przy wdrożeniu hemodializy).

 

Emilia Dominiak