Światowa Organizacja Zdrowia uznaje wirus zapalenia wątroby typu C – HCV – za groźniejszy od wirusa HIV. Na świecie liczbę zakażonych nim osób szacuje się na 170 milionów, przy czym każdego roku rośnie ona nawet o 4 miliony.
Według polskich danych rzetelnie gromadzonych przez Państwowy Zakład Higieny oraz Instytut Hematologii i Transfuzjologii ludzie zainfekowani stanowią 1,4 proc. naszej populacji. Ten odsetek również systematycznie wzrasta w miarę wykrywania nowych przypadków. A że najczęściej odkrywa się je „przy okazji”, więc epidemiologiczne statystyki są raczej zaniżone. A co gorsze, duża grupa osób, może nawet kilkaset tysięcy, nie wie o tym, że jest zakażona.

 

„Złapać” wciąż łatwo

– Wirus HCV jest wyjątkowy – ukryty, podstępny, a do tego zmienny, co wciąż uniemożliwia przygotowanie skutecznej szczepionki profilaktycznej, tak jak w przypadku żółtaczki typu B – mówi dr Krystyna Witczak-Malinowska z Pomorskiego Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku.

HCV wędruje z krwią. „Złapać” go wciąż nietrudno, aczkolwiek z pewnością dziś mniej niż kiedyś na infekcję narażeni są zarówno narkomani, jak i pacjenci, pielęgniarki i lekarze. Pierwsi odchodzą od środków podawanych dożylnie na rzecz doustnych i wziewnych. Drudzy korzystają ze strzykawek, igieł, rękawiczek i sprzętu jednorazowego użytku, co nie było u nas, niestety, regułą jeszcze pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Przetaczana krew i produkty krwiopochodne również są dziś przebadane pod kątem obecności wirusa, czego nie praktykowano jeszcze na początku lat 90. minionego stulecia. Mimo to jatrogenne zakażenia HCV, w trakcie leczenia i zabiegów medycznych (głośna nie tak dawno sprawa infekcji podczas dializy), wciąż się zdarzają.

Najczęściej jednak przyczynę zakażenia niełatwo wskazać. Dotyczy to ok. 20 proc. przypadków. Ponieważ wirus przenosi się głównie poprzez krew, więc potencjalne źródła infekcji kryją się i w salonach fryzjersko-kosmetycznych, i w gabinetach akupunktury, tatuażu czy piercingu i – uwaga – w pożyczonych przyborach do pielęgnacji paznokci, cążkach, nożyczkach, pilniku. HCV może wtargnąć do naszego organizmu również drogą płciową (przygodny seks bez zabezpieczenia) oraz przez spojówki. Bardzo rzadko wirus przenosi się na niemowlę wraz z mlekiem matki.

Reklama

 

Współcześni Prometeusze

Wniknięcie wirusa do organizmu niezmiernie rzadko wywołuje ostrą postać żółtaczki typu C. Zdaniem dr Witczak-Malinowskiej są to obecnie przypadki sporadyczne. Zazwyczaj HCV, dostawszy się już do ustroju, działa niszcząco, lecz powoli, bezobjawowo, nie budząc żadnych podejrzeń. Stąd i nazwa – przewlekłe zapalenie wątroby typu C. Proces choroby rozwija się bowiem wolno, niepostrzeżenie niszcząc ten jakże ważny organ. Powstałe w 2002 r. Ogólnopolskie Stowarzyszenie Pomocy Chorym z HCV za patrona obrało sobie Prometeusza. Trudno było o lepszy wybór. Ten mityczny bohater z woli bogów cierpiał katusze, bo każdego dnia drapieżny ptak wyrywał mu kawałek wątroby.

Zakażeni HCV zazwyczaj przez długie lata nie cierpią. Nieświadomi zakażenia, są też nieświadomi destrukcji wątroby – postępującej bez bólu i konkretnych objawów. Ta często jest już mocno zniszczona, gdy choroba wychodzi na jaw. Tu jednak też nie ma żadnych reguł.

Dr Krystyna Witczak-Malinowska ma wieloletnią praktykę i z doświadczenia wie, że z dynamiką zakażenia bywa bardzo różnie. Może doprowadzić do marskości wątroby, ale nie musi. U chorego z marskością może z kolei wywołać w skrajnych przypadkach nowotwór wątroby pierwotny.

Ale istnieje też i taka ewentualność, że mimo obecności wirusa stan wątroby pozostanie zupełnie niezły.

Wiele zależy od indywidualnej odporności, od samego wirusa, a także od czynników zewnętrznych, stylu życia.

 

Aby nie było za późno

Ostatnio znacznie skrócił się okres, jaki mija od zakażenia do wykrycia wirusa. Dzieje się tak, gdyż i pacjenci, i pracownicy służby zdrowia mają większą świadomość zagrożeń. Bada się więc zarówno krwiodawców, jak i osoby przed planowymi zabiegami chirurgicznymi. Dzięki temu nie tylko zmniejsza się niebezpieczeństwo zakażeń szpitalnych, lecz także wykrywa się wirusa u ludzi, którzy niczego nie podejrzewali.

HCV nie manifestuje bowiem swej obecności w naszym organizmie w jakiś charakterystyczny, sobie tylko właściwy sposób. Sygnałem zakażenia bywa najczęściej gorsze samopoczucie, gorsza tolerancja wysiłku, a także niektórych pokarmów, wzdęcia, bóle brzucha. Z tym się żyje, przywyka do tego, przypisując przyczynę na przykład stresom i przemęczeniu. Nikomu nawet do głowy nie przyjdzie szukać powodu gdzie indziej. To źle, bo łatwy do wykrycia wirus zapalenia wątroby typu C, zidentyfikowany zaledwie 20 lat temu, nieleczony może okazać się bardzo groźny. Jest bowiem kancerogenny. Wyjdzie to, niestety, na jaw, gdy wątroba będzie poważnie uszkodzona, choroba zaawansowana, niemożliwa już do wyleczenia. Ponieważ właściwie nikt z nas nie może być poza podejrzeniem zakażenia się wirusem (odwiedzamy fryzjera, stomatologa, przeszliśmy różne zabiegi chirurgiczne, być może przetoczono nam przed laty krew), warto byłoby wiedzieć, czy jesteśmy nosicielami HCV. A w razie potwierdzenia przeprowadzić dalsze badania diagnostyczne.

 

Sprawdzić i leczyć

Dwa badania krwi wystarczą, by dowiedzieć się, czy HCV „zamieszkał” w naszym organizmie. Wskażą na to wartości enzymów – aminotransferazy alaninowej (AIAT) w tzw. próbie wątrobowej oraz przeciwciała anty-HCV.

– Najczęściej mamy do czynienia z pacjentami z niewielką aktywnością aminotransferaz (inaczej transaminazy), a i obecność przeciwciał anty-HCV nie przesądza jeszcze o chorobie – mówi dr Witczak.

Dalsze kroki w bardziej już szczegółowej diagnostyce to stwierdzenie obecności materiału genetycznego wirusa HCV-RNA. Metodami molekularnymi można ustalić ilość kopii wirusa. Krok ostatni to nakłucie miąższu wątroby (biopsja) i jej histopatologiczna ocena. Stwierdzenie zwłóknienia przy podwyższonej aktywności transaminazy wraz z molekularnym potwierdzeniem HCV-RNA upoważnia – takie są standardy NFZ – do włączenia terapii.

 

Opiera się ono na lekach biologicznych, interferonie i rybawirynie, trwa od 24 lub 48 tygodni. Nie gwarantuje pełnego sukcesu, ale daje zadowalające wyniki. Od pacjenta wymaga siły woli i determinacji, bo przyjmowaniu leków towarzyszą przykre objawy uboczne występujące w różnym nasileniu – bóle mięśni, stawów, głowy, niedokrwistość, obniżenie nastroju. Lepiej jednak trochę pocierpieć i wyzdrowieć, niż wiele lat później czekać na przeszczep wątroby.

 

Anna Jęsiak