Odmienne i chorobowe przeżywanie bólu, jak i epatowanie urojonym cierpieniem nie wiadomo do końca dlaczego związano z baśniowym baronem Münchhausenem. Jego przygody były absurdalne, lecz nie pozbawione szkieletu pseudologiki. A więc np. szarpiąc się za włosy, potrafił wynurzyć się z odmętów bagna, czy też wystrzelony z działa, trzymając oburącz kulę armatnią dokonywał dalekich powietrznych podróży. Coś podobnego dzieje się w umysłach ludzi demonstrujących ten zespół chorobowy. Z drugiej strony, zupełnie nie wiadomo dlaczego, w głębinach ich umysłów odbywa się przemiana bólu w przeżycia głęboko satysfakcjonujące, więcej, w nałóg takich przeżyć! Może z powodu tych dziwacznych przeżyć psychicznych medycyna nazwisko owego barona po wsze czasy utrwaliła w oficjalnie obowiązującym leksykonie zespołów chorobowych.

 

Całokształt objawów tego schorzenia występuje w pełnej skali bardzo rzadko. Z tego względu większość znanych mi klinicystów zna go bardziej ze słyszenia lub literatury, niż mogła się z nim zetknąć osobiście. Generalnie w zespole Münchhausena chodzi o nieprawidłowe umieszczenie bólu w kategorii przeżyć psychicznych tak wysoce wysublimowanych, jak uczucia popędowe np. głód, pragnienie, satysfakcja seksualna.


Zamiast przybliżać medyczne składowe tego zespołu, lepiej będzie przytoczyć dykteryjkę z gatunku tych, które zdarzają się w kazuistyce lekarskiej raz w życiu. Opowiedział mi ją pisarz i lekarz w jednej osobie dr Jan Niżnikiewicz:

Kowalski skarżył się na silne napadowe bóle brzucha pojawiające się od ponad roku, a trwające z niewielkimi przerwami po kilka godzin. Były to bóle przeszywające na wskroś, drążące do kręgosłupa, zmniejszające się samoistnie jedynie wówczas, gdy przyciskał kolana do klatki piersiowej, miarowo przy tym kołysząc się na łóżku. Napady bólu występowały ni stąd, ni zowąd, nie były poprzedzane zwiastunami. W przeszłości podobnego typu incydenty miał wielokrotnie. Na dowód uporczywości prezentowanych przez siebie dolegliwości przedkładał plik kart informacyjnych z wielu szpitali Polski Północnej. Prosił o ratunek, wyrażał zgodę na wszelkie badania. Z racji długiego okresu trwania dolegliwości prosił, aby go poddać leczeniu operacyjnemu. Z tego powodu dwukrotnie otwarto mu jamę brzuszną i nie znaleziono przyczyn bólu. Aby zabieg nie był bezsensowny, przy pierwszym prewencyjnie usunięto mu wyrostek robaczkowy, przy drugim mały uchyłek jelita. Ale w obu przypadkach badania histopatologiczne nie wykazały cech zapalnych. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że chirurdzy dokonali u niego zabiegu po części ze strachu i asekuracji, jak i ze względów diagnostycznych.

Reklama

 

Ale Kowalski nadal miał bóle i skręcał się na łóżku. Na którymś z dyżurów zupełnie niedoświadczony lekarz zamiast leku przeciwbólowego, pod wpływem nagłego natchnienia bądź ogarnięty nową ideą, polecił podać mu dożylnie sól fizjologiczną. Opowiedział o tym profesorowi, sugerując że po przyjęciu leku pacjent uspokoił się, a brzuch stał się mniej bolesny. I wówczas Kowalski przyznał się profesorowi, że napad bólu każdorazowo wywoływał sam, prowokując wymioty.

Chcąc przerwać obłędny tok zdarzeń, Kowalskiego wezwano przed gremium lekarskie, na którym profesor postawił diagnozę zespołu Münchhausena i wytłumaczył pacjentowi składowe tego zespołu i skutki, jakie pociągają dla jego psychiki. Pacjenta natychmiast wypisano z kliniki.

Miesiąc później kolega z kliniki konsultujący szpital powiatowy zobaczył tam tego samego pacjenta otoczonego wianuszkiem podnieconych studentek i praktykantek. Zapytał, co Kowalski tam robi. Odpowiedziano mu, że mężczyzna ten nie nazywa się Kowalski a Nowak i w ogóle nie wiadomo, co mu jest.

 

Dr Marian Kuźmiar