Co dziesiąty człowiek jesienno-zimową porą popada w kiepski nastrój. Krótkie i szare dni sprawiają, że jest smutny, drażliwy, ospały, pełen rozmaitych niepokojów. Dokucza mu strach. Często czuje się tak, jakby podcięto mu skrzydła – o intelektualnych wzlotach, o kreatywnych działaniach przestaje nawet marzyć!

 

Zmęczenie, większa niż do tej pory skłonność do irytacji, niechęć do wychodzenia z domu i mniejsze zainteresowanie seksem – to kolejne objawy buntu ludzkiego ustroju...

Cierpi coraz więcej ludzi. Szacuje się, że na świecie żyje ponad ćwierć miliarda takich, którzy wraz z nadejściem krótszych dni tracą radość życia! Na alarm bije też Światowa Organizacja Zdrowia. I przy okazji ostrzega, że choroba związana z zimową porą roku niedługo może stać się największą chorobą społeczną! Nie tylko dlatego, że jest źródłem cierpienia, ale i dlatego, że stanie się „hamulcowym” rozwoju gospodarczego. Bo czyż ludzie mało aktywni, ociężali psychicznie i fizycznie, niewyspani, nader rozdrażnieni nadają się do efektywnej pracy?!

 

Apetyt na węglowodany

Co jest przyczyną choroby, którą lekarze specjaliści diagnozują jako SAD – Seasonal Affective Disorder i uznają za chwilowe, sezonowe zaburzenia afektywne, objawiające się każdego roku – o tej samej porze?

Najkrócej: brak światła słonecznego we wczesnych godzinach rannych, który powoduje spore zakłócenia rytmu wydzielania hormonów; niedobór światła – mówiąc bardziej obrazowo – utrudnia dotarcie do mózgu jednego z aminokwasów – tryptofanu, z którego tworzy się zbawczy dla poprawy naszych nastrojów neuroprzekaźnik: serotonina.

W efekcie owych zakłóceń wycofujemy się z czynnego życia. Zapadamy jakby w zimowy sen. Tyle że w odróżnieniu od niedźwiedzi (lub ludzi chorych, z typowym zespołem depresyjnym) nie tracimy ani apetytu, ani masy ciała. Przeciwnie. W ciągu paru miesięcy potrafimy zwiększyć swą wagę nawet o kilkanaście kilogramów! A to dlatego – twierdzą psychiatrzy – że kiepski nastrój poprawiamy sobie dużą ilością zjadanych węglowodanów, czasem też alkoholem. Słowem: podświadomie próbujemy pobudzać nasz organizm do wytwarzania serotoniny, która – podobnie jak melatonina – nie dość że poprawia kiepski nastrój, to jeszcze reguluje i sen, i temperaturę ciała. Na dodatek także sprzyja odnawianiu się i wzrostowi komórek.

Czy zimowa depresja w takim samym stopniu dotyka mężczyzn jak kobiety? Otóż, wśród cierpiących kobiety stanowią aż 80 proc.

Reklama

 

„Trzecie oko”

„Mrok przenika w głąb mojego ciała, aż do samego mózgu” – tak pewna pacjentka opisywała lekarzowi stan, który ją teraz dopadł i będzie trzymał prawie do kwietnia.

Ten opis jest celny. Złe samopoczucie, niska samoocena są bowiem wywołane znacznym ograniczeniem – na skutek braku światła docierającego do mózgu poprzez oczy i nerwy wzrokowe – produkcji nie tylko serotoniny, ale i (wspomnianej już) melatoniny. Hormonu, który jest wytworem szyszynki. Małego gruczołu zlokalizowanego niemal w centrum mózgu, a zwanego przez laików „trzecim okiem” – choć np. Kartezjusz uważał go nie za punkt skupiania światła, a siedlisko duszy.

Współczesna nauka nie ma dziś wątpliwości: światło docierające do szyszynki przez gałki oczne specjalnym szlakiem nerwowym zdecydowanie wpływa na nasz nastrój. Zwłaszcza na nastrój kobiet w średnim wieku i ludzi młodych – bo ci szczególnie reagują na jego niedobór, zapadając na depresję zimową aż czterokrotnie częściej niż dorośli mężczyźni.

 

Luksem w melancholię

Brak słonecznego światła psuje biologiczny zegar człowieka. Jego rozregulowany mechanizm wprawia nas w „splin”. Wyjazd na Bahama, do Egiptu czy innych ciepłych krajów jest więc rozsądną propozycją na spędzenie urlopu zimą. Nie każdego jednak stać na taką terapię...

Znacznie tańszy – i równie pomocny – jest odpoczynek w plenerze lub długie, codzienne spacery – zwłaszcza gdy śnieg odbija skąpe promienie słoneczne. Naświetlanie się specjalnymi lampami emitującymi światło od 2,5 do 10 tysięcy luksów. A nawet – jak wykazały badania przeprowadzone w londyńskim Brian Bio-Centre – chwilowe (króciutkie!) patrzenie na świecącą się 60-watową żarówkę, tyle że koniecznie z odległości co najmniej 3 metrów.

Alternatywą dla światła naturalnego jest więc światło sztuczne. Nie może to być jednak jednorazowe tylko naświetlanie! Skuteczna terapia polega bowiem na systematycznym „zasilaniu” oczu jasnym światłem, które można odpowiednio dozować lampą, np. Biopron, Fotovita, Bright Light. Ważne, aby rozpocząć kurację, zanim wystąpią silne oznaki depresji.

Na marginesie: fototerapia w leczeniu depresji zimowej jest bardziej pomocna i bezpieczna niż sięganie po tony farmaceutyków z pigułką szczęścia typu prozac na czele.

Na układ nerwowy człowieka dobrze działają też proste ćwiczenia fizyczne. Ruch i aromaterapia, czyli mieszanki zapachowe, które zastępują nam (w zimie) wąchanie kwiatów, liści i gleby – też stymulujących wydatnie układ nerwowy. Skuteczność aromaterapii ponoć sprawdza się na mężczyznach, którym zimą dokucza spadek sprawności seksualnej.

W Szwecji, gdzie zima jest wyjątkowo długa, leczą pacjentów dźwiękiem; kasety z nagranym śpiewem ptaków, szumem fal morskich cieszą się tam wzięciem! Pozwalają skołowanym problemami ludziom wrócić do psychicznej i fizycznej równowagi.

Reklama

 

Diagnoza

Czy potrafimy – powołując się na wyżej wspomniane objawy – bez pomocy lekarza stwierdzić: dopadł mnie SAD?

Rozpoznanie zapewne będzie można uznać za trafne, jeśli objawy będą się powtarzać co najmniej przez dwa tygodnie. Niemniej wizyta u specjalisty jest wskazana! Bowiem spadek nastroju, depresja bywa również oznaką np. choroby tarczycy lub stwardnienia rozsianego. Może być też spowodowana niepożądanym działaniem leków, które akurat z przyczyn innej choroby są nam zaordynowane.

 

Teresa Bętkowska