Jeśli zgodzić się z twierdzeniem, że wszystkie procesy organizmu służą przetrwaniu gatunku, to węch nie jest człowiekowi specjalnie potrzebny. Nie służy mu do orientacji w środowisku – jak ssakom owadożernym, nie odnajduje za jego pomocą przyjaciół ani wrogów – jak psy, nie zdobywa jedzenia, podążając za zapachem (no, może niekiedy), nie rozpoznaje nim stopnia pokrewieństwa z partnerem seksualnym, jak to jest u myszy, które dzięki temu unikają degeneracji. Rola węchu jako impulsu seksualnego też nie jest dobrze znana, odkrycie feromonów wywołało wiele szumu, ale na razie niewiele z tego wynika. Czyżby więc węch był człowiekowi potrzebny jedynie do delektowania się jedzeniem? Ludzie, którzy go utracili, twierdzą, że wszystkie potrawy smakują im „jak trawa”.

Nie czują zapachu róży i maciejki, łąki po deszczu, bryzy morskiej, czy świeżo zaparzonej kawy? A przecież normalnie potrafimy rozróżnić kilka tysięcy zapachów!

Narząd węchu znajduje się w tylnej jamie nosowej, to dlatego głęboko wciągamy powietrze by lepiej wyczuć jakiś zapach. Jest tam nabłonek węchowy, pokryty receptorami zaopatrzonymi w włosowate wypustki, które dochodzą do nerwu węchowego, a on przekazuje informację do mózgu. Konkretnie do węchomózgowia – układu sterującego procesami popędowo-emocjonalnymi. Wynika z tego, że zapach ma jakiś związek zarówno z seksem, jak i wszelkiego rodzaju emocjami, co zresztą łatwo uzasadnić. Gdy wracając do domu, czujemy aromat ulubionej zupy grzybowej, ogarnia nas zadowolenie, może nawet radość, natomiast gdy nasz nos mówi: znowu kalafior, do tego przypalony – złość, a przelotny zapach perfum przywieść może pamięć upojnej nocy i postawić organizm w gotowości.

Wrażliwość na bodźce węchowe zależy od wielkości powierzchni nabłonka węchowego i liczby komórek węchowych. Człowiek nie jest w tym dobry. Cóż znaczy naszych 5 cm kw. nabłonka z 5 mln komórek, przy 80 cm kw. z 200 mln komórek psa? Naukowo zbadano, że patyk, którego jego pan dotykał końcami palców przez dwie minuty lub trzymał całą dłonią przez parę sekund, pies rozpozna niezależnie od tego, ile osób trzymało go przed i po panu. Jeśli ślady pana zadeptuje jedenastu mężczyzn, idąc za nim gęsiego i rząd ten rozdzieli się na dwa, a ślady pana nadal będą zadeptywane, to pies nie będzie miał trudności z wyborem właściwej grupy, niezależnie od tego, czy ślad prowadzi po trawie, ziemi, asfalcie czy skale.

Wypełniony zapachami świat psa – sukę w rui wyczuje na odległość jednego kilometra – musi być odmienny od naszego. Jak odmienny, przekonał się pewien mężczyzna najadłszy się narkotyków. Przywieziono go do kliniki doktora Olivera Sacksa (to ten sportretowany w filmie „Przebudzenie” angielski psychiatra i neurolog, który doprowadził do przełomu w leczeniu choroby Parkinsona), a gdy się ocknął, okazało się, że ma węch psa. To znaczy sądził, że ma węch psa, bo potrafił pociągnąwszy nosem chwycić ślad zapachu i trafić za nim do wydzielającej go osoby. Praktykował to, chodząc po klinice i parku, bo przeżycie było fascynujące, szczególnie że w inny sposób odbierał także świat barw. Było ich o wiele więcej, niż dotąd przypuszczał i brakowało nazw na ich oznaczenie. Kolor brązowy miał np. ze dwadzieścia odmian tak wyraźnych, że nie były to odmiany, tylko różne barwy. Ten nowo odkryty świat tak go pochłaniał, że po pewnym czasie zaczął tracić umiejętność abstrakcyjnego myślenia. Zapachy i barwy do tego stopnia angażowały zmysły i zajmowały umysł, że nie starczało już miejsca na myślenie. I w ten sposób dowiedzieliśmy się, dlaczego natura założyła nam filtr, przepuszczający tylko część wrażeń zmysłowych. Dzięki temu mózg, uwolniony od przetwarzania danych zmysłowych, mógł się zająć wymyślaniem automatycznych pralek i wojną w Iraku, definiowaniem pojęcia dobra i zła i poszukiwaniem Boga.

Świat zwierząt jest więc zdecydowanie bardziej zmysłowy od naszego, ale i w naszym zmysły ogrywają wielką rolę. Natura jest zbyt przebiegła, by pozwolić nam w sprawach seksu kierować się rozumem – kto wie, co byśmy wtedy wymyślili – wytworzyła więc substancje działające bezpośrednio na chemoreceptory innego osobnika tego samego gatunku: feromony. Rozpoznano je najpierw u owadów, u których rozróżniono feromony alarmowe, odstraszające, wabiące w okresie godowym, umożliwiające zgodne działanie grup owadów społecznych – mrówki, pszczoły i termity po zapachu dowiadują się, co mają robić.

Feromony to substancje o różnej budowie chemicznej, wytwarzane przez specjalne gruczoły potowo-zapachowe. Gruczoły te rozmieszczone są na ciałach ssaków w doprawdy fantazyjny sposób. Słoń ma je na czole, nosorożec na nogach, królik w okolicy odbytu, lemur na ramionach, torbacze na karku. Człowiek odrębnych gruczołów tego typu nie ma, ale zmodyfikowane gruczoły potowe w pachwinach i okolicy narządów płciowych wytwarzają charakterystyczne zapachy, różne u różnych osób. Swoisty zapach mają także grupy rasowe, o czym przekonał się pewien przybyły do Europy japoński anatom, rozpoznając zapach Europejczyków jako „nieprzyjemny, zjełczały, słodkawy, czasami gorzki”, później jednak odkrył, że jest to także zapach podniecający seksualnie i to go uspokoiło.

Ludzie mają różną zdolność wyczuwania zapachów. Są tacy, do których wiele zapachów prawie nie dochodzi (wymienia się tu albinosów i palaczy tytoniu), ale są i tacy, którzy potrafią rozróżnić i 10 tysięcy zapachów. W jaki sposób naszych 14 receptorów węchowych rozróżnić może taką moc zapachów, to nadal tajemnica. Nie jest natomiast tajemnicą, że ludzi obdarzonych taką umiejętnością poszukują producenci perfum (i powierzają stanowisko pod nazwą „Nos”), bo w tym dziale przemysłu ludzkiego nosa nie da się zastąpić niczym innym. Brzmi to jak puenta do rozważań o węchu.

 

Irena Janas