Wodą leczono już w Asyrii i Babilonie, co poświadczają zachowane inskrypcje pismem klinowym. Również w Biblii i w Talmudzie są o tym wzmianki. Za prekursorów antycznej hydropatii, czyli leczenia wodą, uchodzą ojciec medycyny Hipokrates, Claudius Galen – lekarz rzymskich cesarzy, a w szczególności Asklepiades (ok. 120-56 r. p.n.e.) zwany Psychrolutesem, czyli leczącym zimną wodą.

 

Dopiero na przełomie wieków XVII i XVIII odkryto na nowo pożytki z takiej kuracji. W niemieckiej literaturze z zakresu historii wodolecznictwa wymienia się m.in. angielskiego lekarza Sir Johna Floyera (1649–1734), niemieckich lekarzy Friedricha Hoffmana z Halle i bardziej znanego Johanna Hahna ze Świdnicy, Anglika Williama Wrighta, Szkota Jamesa C. Currie i Niemca Johanna Lukasa Schönleina. Konkurencję dla lekarzy stanowić też zaczęli laicy, jak np. Eucharius F. Certel z Ansbach (1765–1850), profesor filologii i historii, założyciel stowarzyszeń hydropatycznych, szkół tej dziedziny w Würzburgu i Monachium, autor podręczników. Odnotujmy też, że w 1899 roku na akademii medycznej w Wiedniu lekarz Wilhelm Winternitz począł wykładać oficjalnie teorię wodolecznictwa.

 

Kąpiele spadowe na zboczach Sudetów

Spośród laików bez oficjalnego dyplomu, biorących się za leczenie wodą, szeroki rozgłos i powodzenie zyskał pomysłowy śląski rolnik Vincenz Priessnitz (1799–1851) z Gräfenbergu koło Freiwaldau w Sudetach, poddany austriacki. Któż dziś pamięta, że od niego właśnie pochodzi swojsko nam brzmiąca nazwa prysznicu? Domorosły hydropata, mając 25 lat, przekształcił własne gospodarstwo w „Wasserheilanstalt”, czyli lecznicę wodą, w 1830 roku licencjonowaną oficjalnie. Rocznie przewijało się przez nią około półtora tysiąca pacjentów, a m.in. z Drezna dowoziła ich regularna linia dyliżansowa przez Budziszyn, Zgorzelec, Legnicę, Wrocław i Nysę.

Zakład Priessnitza składał się z czterech okazałych domów, mieszczących wiele pokoików dla chorych, jadalnie, kuchnie, izby dla towarzyszącej służby, wozownie i stajnie. W „domu kąpielnym” była wanna okrągła o obwodzie 15 łokci, a więc ok. 10 metrów, tak głęboka, że można było w niej pływać, wykonana z drewna. Ze studni na podwórzu każdy z pacjentów musiał w ciągu doby wypić przepisaną przez Priessnitza ilość wody, nawet do 8 litrów. Niejaki Karl Munde, entuzjasta Priessnitza, autor Dokładnego opisania zakładu wodnego w Grefenbergu i metody leczenia Prysnica tłumaczonego na polski (posłużyłem się III wydaniem z 1845 roku, drukowanym w Krakowie – G.K.) domagał się w swym dziełku przeniesienia studni w inne, ustronne miejsce „a to z przyczyn, których wymieniać nie chcę, a które każdemu z gości grefenberskich, szczególniej kobietom, same w oczy wpadają”... Domyślmy się, że Mundemu szło o... siusianie.

 

Spartańskie wyposażenie wcale nietanich pokoików dla pacjentów z całej Europy składało się z wypchanego słomą siennika na podłodze, komody, stołu i kilku stołków, zwierciadła, miski do umywania, lichtarza, butelki na wodę i szklanki oraz tzw. pachołka do ściągania butów. Tak kwaterowało jednocześnie stu pacjentów, a dalszych 150 mieściło się u okolicznych chłopów. „Ale już w roku 1836 wszystkie kąty zajęte były – wspomina Munde – tak że znakomite damy w dawnej spiżarni kilka nocy musiały przepędzić”... Obowiązywał w lecznicy surowy regulamin autorstwa Priessnitza z 1835 roku. „Tytuniu w sali kurzyć nie wolno, tylko po skończonej wieczerzy, gdy ze stołu zbiorą”... – głosił paragraf 11, a w paragrafie 17 Priessnitz, wróg oficjalnej farmacji, pisał: „Zażywania lekarstw zakazuje się raz na zawsze”...

W miejscu położonym o ok. 250 stóp wyżej od lecznicy i o pół godziny drogi lasem, Vincenz Priessnitz urządził 6 „kąpieli spadowych” – 4 dla mężczyzn i 2 dla kobiet, te ostatnie umyślnie wyżej położone by utrudnić podglądanie... Woda w nich była czysta i lodowato zimna, ale kąpiącym się humory dopisywały, stymulowane grami, zabawami i trunkami, bynajmniej niezakazanymi. Dodatkowym zabiegiem były lewatywy. „Do wtryskiwań policzamy zwyczajne lewatywy, te dają się z zimnej wody, albo je chorzy sami brać mogą za pomocą sprycy, czyli seręgi zakrzywionej”...

 

Pielgrzymki do pralni sióstr dominikanek

Jörg von Uthmann, dyplomata niemiecki, a następnie korespondent „FAZ” w Nowym Jorku, w książce Die Sehnsucht nach dem Paradies (Tęsknota za rajem) zastanawia się nad istną eksplozją kąpieli leczniczych, diet, masaży, kuracji głodowych i leczenia snem, obserwowaną na Zachodzie pod koniec XX wieku. A były to przecież, zauważa Uthmann, metody nienowe, bo na naszym kontynencie znane na długo przed Sokratesem, nieobce w Azji czy Afryce ludom pierwotnym.

 

Będąc w latach 80. w uroczym, niewielkim kurorcie Malente w Szlezwiku-Holsztynie natrafiłem w lesie na „Kneippsche Tretkur”, tyle co Kneippowska kuracja dreptaniem. Leśny rwący strumyk o kryształowo czystej i lodowatej wodzie, wpuszczono w ocembrowany drewnianymi palikami regularny prostokąt, coś w rodzaju basenu, o dnie ze starannie okorowanych okrąglaków. Woda wartko płynąca sięgała nieco powyżej kostek. Zanim i ja zacząłem brodzić, przychylnie ostrzeżono mnie przed ewentualnym szokiem termicznym... Panie i panowie w mocno dojrzałym wieku brodzili na odcinku ok. 25 m tam i z powrotem, spoglądając na zegarki. Od śmierci najsławniejszego z hydropatów, katolickiego proboszcza z Wšrishofen, prałata papieskiego i spowiednika sióstr dominikanek – księdza Sebastiana Kneippa – zmarłego w 1897 roku, minęło wtedy ponad 80 lat, lecz przepisywane przez niego kuracje były nadal w Niemczech w modzie.

Kneipp, do 21. roku życia czeladnik tkacki, potem student teologii i ksiądz, mając 27 lat i przewlekle chorując, doszedł w 1848 roku sam do aplikowanych następnie swym pacjentom metod naturalnego lecznictwa. Pralnia klasztorna dominikanek, w której początkowo przyjmował i leczył chorych, wkrótce stała się celem istnych pielgrzymek z całej Europy. Także z ziem polskich pod zaborami. Meine Wasserkur (Moja kuracja wodna), książka Kneippa z 1886 roku miała aż 113 wydań, średnio po 6 tys. nakładu każde. Równie poczytne i tłumaczone na wiele języków były dalsze jego dzieła, w tym jedno dotyczące postępowania z chorymi i zdrowymi dziećmi, napisane w 1891 roku i wznawiane do dziś. Mimo zapewnień o bezinteresowności ksiądz i terapeuta naturalny w jednym dorobił się fortuny. Oprócz „Sebastianum”, zbudowanego w Bad Wörishofen, zakłady leczące jego metodami powstały m.in. w Jordansbach koło Biberach, Immerstadt, Rosenheim i Traunstein. Zacny prałat uruchomił także wyrób leczniczych preparatów roślinnych z aloesu, rabarbaru i siana, głównie przeczyszczających, a kawa słodowa jego firmy robiła furorę nie tylko w Niemczech.

 

Im zimniej, tym lepiej...

W 1895 w Kempten w Bawarii ukazało się VII wydanie tłumaczenia na polski książki Kneippa Moje leczenie wodą na podstawie przeszło 35-letniego doświadczenia dokonanego przez L.A. Łukaszkiewicza. „Jest ona z rozmysłu napisana popularnie – czytamy w polskiej przedmowie – aby i lud ją zrozumiał, więc każdy może się według niej hartować i leczyć wodą w domu, bez kosztów i niewielkim zachodem. Kącik na ustawienie wanny znajdzie się w każdym domu, a wody nawet w mieście za parę groszy można mieć pod dostatkiem. Jeżeli ściśle według przepisu wykonasz zabiegi, nie możesz sobie nigdy zaszkodzić”... Tłumacz radzi rodakom, by przystosowali do zabiegów nawet szopy na wsi i drewutnie, a za drugim czy trzecim razem osiągną wprawę równą „geschulte Badediener”, czyli kąpielowym w zakładach Kneippa.

 

Łukaszkiewicz przewidział, że polskich czytelników zaszokuje Kneippowski wymóg wdziewania po kąpielach bielizny bez osuszania ciała ręcznikiem. Albo wciągania skarpet na mokre stopy po brodzeniu po rosie czy śniegu. Oczywiście radzi, by koszula była zgrzebna, z surowego płótna, gdyż te delikatne przylepią się do ciała jak mokra szmata.

Na zabiegi według Kneippa składały się okłady, kąpiele, parowe kąpiele, omywania, opaski i picie wody. Pary i ciepłe kąpiele wykonywały „usługę rozpuszczania”, zwłaszcza kąpiele w wywarach ziół; opaski, polewania i okłady „usługę wydzielania”, a „usługę wzmacniania” przypisywał kąpielom zimnym, polewaniom i omywaniom zimną wodą oraz „całemu arsenałowi wzmacniających środków”.

 

Kneipp zaznaczał, że termin „woda” oznacza zawsze w jego przepisach wodę zimną, studzienną, źródlaną czy rzeczną, jeśli wyraźnie nie zaznaczył, iż idzie o wodę chłodną, letnią albo gorącą. „Im zimniej, tym lepiej” – konkludował zwięźle. W zimie zalecał mieszać śnieg z wodą do polewań osób zdrowych. „Kto raz odważył się spróbować, ten zyskał raz na zawsze i pozbył się uprzedzeń”... Ale jak dalej pisał – nie jest nieubłagany i początkującym, bardzo młodym, starym, chorym, niedokrewnym i nerwowym zezwala z początku używać wody letniej 14 do 15 stopni Réaumura (czyli 17,5 do 18,75 stopni Celsjusza).

Nie wolno stosować wody zimnej, gdy się ma dreszcze. Zabiegi trzeba przeprowadzać szybko i bez bojaźni. Zimna kąpiel całkowita z rozbieraniem się i ubieraniem winna trwać nie dłużej niż 4 do 5 minut. Ciała, z wyjątkiem głowy i rąk, przed ubraniem się nie należy wycierać. Autor „przepisywał surowo” po każdym zabiegu ruch intensywny tak długo, aż ciało wyschnie samo i będzie ciepłe. Doradzał co najmniej kwadrans szybkiego marszu.

 

Zalety drzemki w „hiszpańskim płaszczu”

Dla zdrowych, ale chcących się hartować, by wzmocnić odporność, Kneipp przewidział chodzenie boso po mokrej trawie, mokrych kamieniach, świeżym śniegu i w zimnej wodzie.

 

Kneipp przepisywał również całkowite zimne kąpiele, od pół minuty do najwyżej 3 minut. Z oryginalnych metod wspomnę jeszcze o „płaszczu hiszpańskim” z płótna zgrzebnego, otwartym z przodu i sięgającym palców u nóg. Moczyło się go w zimnej wodzie, wykręcało i wdziewało, leżąc w łóżku pod kocem wełnianym o wymiarach 3 na 3 metry lub dwoma mniejszymi – przez dwie, a nawet trzy godziny. Woda po upraniu takiego płaszcza była podobno mętna i brudna, leczył zaś nadciśnienie tętnicze, wzdęcia, a nawet hemoroidy i otłuszczenie serca.

W Polsce w okresie międzywojennym istniał w miejscowości Kosów, położonej o 30 km od Kołomyi (obecnie na Ukrainie) ekskluzywny zakład leczący metodami ks. Kneippa i ordynujący srogą dietę. Niestety, nie znalazłem żadnych źródeł na ten temat.

 

Grzegorz Kurkiewicz