POMIĘDZY LATEM A ZIMĄ JEST W KALENDARZU JESIEŃ, PORA ROKU NAJMNIEJ CHYBA PRZEZ NAS LUBIANA. Zaczyna się miło: mimozy na łąkach, kolorowe liście na drzewach, babie lato, poranne, nastrojowe mgiełki. Nie zapowiadają tego, co nastąpi wkrótce.

 

Chłody, deszcze i zawieruchy, pochmurne niebo, no i krótki, coraz krótszy dzień. Budzimy się – jest ciemno, kończymy dzień pracy, a za oknami znowu mrok. Tego jesienią nie lubimy najbardziej. A czy w ogóle lubimy jesień? Nie, może z wyjątkiem jej pierwszych dni, pachnących odchodzącym latem, mieniących się barwami kwiatów, liści i owoców w sadach. Kolejne tygodnie nieuchronnie wiodące ku zimie większość z nas najchętniej by przespała... do wiosny w pełnym już rozkwicie. Ale ponieważ tak się nie da, więc trzeba stawić czoła jesiennej aurze i jej skutkom dla ciała i ducha.

 

Akcja pogody, reakcja ustroju

Ponad 60 proc. osób przyznaje, że odczuwa różne dolegliwości związane ze zmianami pogody. To meteoropaci, ludzie których ustrój manifestuje wrażliwość na zmiany pogody objawami fizycznymi i psychicznymi. Im jesień szczególnie mocno daje się we znaki – z badań wynika, iż ponad połowa meteoropatów największy zdrowotny dyskomfort przeżywa właśnie w sezonie jesienno-zimowym. Na samopoczucie negatywnie rzutują rozmaite czynniki atmosferyczne, które właśnie wtedy się nasilają – zmiany ciśnienia, baryczne niże, deszcze i wiatry, skoki temperatury, długotrwały brak słonecznego światła. Uciążliwe bóle głowy, uczucie zmęczenia, kłopoty ze snem i z koncentracją to bodaj najczęstsze reakcje organizmu w odpowiedzi na takie właśnie pogodowe zjawiska. Reakcje są zupełnie naturalne i wcale nie uznaje się ich obecnie za przejaw jakiejś fanaberii czy hipochondrii. Stanowią przedmiot naukowych badań – biometeorologii zajmującej się wpływem czynników meteorologicznych na żywe organizmy.

Współczesna biometeorologia wyróżnia trzy rodzaje reakcji (a zarazem wrażliwości) na pogodowe zmiany – fizjologiczną, nie rejestrowaną przez świadomość; nadmierną, odczuwaną już świadomie, czego doświadczają meteoropaci; i patologiczną, oznaczającą nadwrażliwość związaną z zaostrzeniem się istniejących schorzeń.

Biometeorolodzy zauważyli – i chwała im za to – że pogoda i związane z nią zjawiska są obojętne dla organizmu w pełni zdrowego, który dobrze sobie radzi z zachowaniem wewnętrznej równowagi, czyli homeostazy, i w sposób nieodczuwalny adaptuje się do wszelkich atmosferycznych zmian. U meteoropatów nie następuje to już tak łatwo, ponieważ ich organizmy mają jakieś problemy i przystosowanie do zmiennych warunków atmosferycznych jest okupione przykrymi reakcjami. Ich powodem może być przeciążenie pracą, długotrwały stres, osłabienie po chorobie. Niekorzystne warunki pogodowe najbardziej jednak obciążają te organizmy, w których w sposób jawny lub jeszcze ukryty toczy się jakiś proces chorobowy. W tym przypadku zachwianie homeostazy wskutek czynników atmosferycznych może ujawnić lub zaostrzyć objawy choroby. Może też – w skrajnych sytuacjach – stworzyć dramatyczne, wręcz śmiertelne zagrożenie życia.

 

Boli na deszcz

Jesienna aura z typowymi dla niej nagłymi zmianami pogody, przechodzącymi frontami atmosferycznymi, skokami ciśnienia, silnymi wiatrami i napływającym chłodnym powietrzem, nie jest przyjazna przede wszystkim dla osób ze schorzeniami reumatycznymi, a także dla sercowców, dla ludzi cierpiących na choroby układu krążenia. Te choroby zalicza się do meteotropowych, a więc takich, w których dostrzega się związek między ich objawami i pogodą. Kiedy słyszymy komunikat, że „biometeorologia będzie niekorzystna”, to pewne, iż nasilą się te właśnie dolegliwości i być może kilkakrotnie w ciągu dnia usłyszymy sygnał pędzącej na wezwanie karetki pogotowia. Aż 90 proc. zawałów serca koreluje bowiem z przechodzeniem frontów atmosferycznych, a chorzy częściej odczuwają bóle serca przy gwałtownych zmianach pogody. Niebezpieczne dla chorych z miażdżycą naczyń są fronty chłodne, bo zmieniają właściwości fizykochemiczne krwi, powodują wzrost jej lepkości i szybszą krzepliwość, co sprzyja zatorom w tętnicach, a w konsekwencji – zawałom.

Uśmiechamy się, gdy ktoś z powodu bólu kolana czy łamania w kościach wnioskuje rychłą zmianę pogody. Jest jednak faktem, że przed nadejściem ocieplenia lub oziębienia nasilają się dolegliwości bólowe w stawach, zaostrzają się też stany zapalne kości i stawów. Ktoś, kto ma kłopoty reumatyczne, dobrze zna takie sygnały. Ktoś, kto uważa się za osobę zdrową, a przed deszczem „czuje” bark, łokieć lub kolano, może być pewien, że oto daje znać o sobie zwyrodnienie stawu.

W repertuarze jesiennych przypadłości zdrowotnych jest wiele schorzeń, które pogarszają nasze samopoczucie fizyczne. O tej porze roku uaktywnia się choroba wrzodowa żołądka i dwunastnicy i astma oskrzelowa, częściej zapadamy na nieżyty nosa, gardła, krtani i tchawicy, a przede wszystkim na grypę i wszelkie grypopodobne infekcje. Kłopotom z górnymi drogami oddechowymi sprzyjają przepływające masy zimnego powietrza, zachorowaniom na grypę – silne wiatry, zimne powietrze i spadek ciśnienia atmosferycznego, ponieważ baryczny niż osłabia odporność na zakażenia i aktywizuje wirusy.

 

Jesień melancholię niesie

Jesień upodobali sobie poeci i malarze pejzażyści. Na płótnach bywa barwna, ale w wierszach zwykle pełna smutku, nostalgii, zadumy, czarnej rozpaczy nawet. W tej porze roku psychiczne „doły” nie należą do rzadkości.

Skąd się biorą? Po pierwsze: zbolałe ciało (o czym wyżej) skutecznie pogarsza również samopoczucie psychiczne. Rozdrażnieni, drażliwi, rozbici dolegliwościami fizycznymi, spoglądamy w szare niebo i popadamy w apatię. Po drugie: jesień uświadamia nam nieubłagane przemijanie. To czas, w którym z każdym dniem lato – ciepłe, rozświetlone promieniami słońca i pełne wrażeń odchodzi w przeszłość, staje się już tylko wspomnieniem. Spoglądamy na wakacyjne fotografie, na przekwitające kwiaty, opadające i z wolna gnijące liście, na klucze ptaków odlatujących do ciepłych krajów i odczuwamy smutek, którego nie chce nawet rozwiać myśl o przyszłorocznym lecie i kolejnych wakacjach. Dwa pierwsze dni listopada tradycyjnie poświęcone zmarłym podtrzymują nastrój refleksji, wspomnień i smutku za tymi, których już nie ma, za tym, co bezpowrotnie odeszło. Nie da się zatrzymać lata, powstrzymać czasu. Bezradni, pozbawieni energii, przygnębieni, czujemy się źle. Podle. To może być zwykła, pospolita chandra lub coś więcej, gdy fatalny nastrój zaczyna nam utrudniać funkcjonowanie, rodząc lęki, sprowadzając ponure myśli, rozregulowując dobowy rytm snu i czuwania. To na pewno nic dobrego, to znak smutku. A smutny po angielsku znaczy „sad”, więc SAD, termin, jakim określa się jesienno-zimową depresję sezonową, ma dodatkową wymowę. A tworzą go pierwsze litery Seasonal Affective Disorder, co oznacza sezonowe zaburzenie afektywne. SAD mija z wiosną, ma charakter nawrotowy i – jak twierdzą psycholodzy – ma swe źródło w poczuciu utraty. Przede wszystkim ciepła, aktywności, letniego wigoru. Niedobór światła w sezonie jesienno-zimowym jest głównym winowajcą gorszego nastroju, ogólnej niechęci, towarzyskiego wycofania i zmęczenia. Krótszy dzień rozstraja nasz zegar biologiczny zlokalizowany w tej strukturze mózgu, która odpowiada za rytm okołodobowy. Zaburzona, zakłóca wydzielanie melatoniny, hormonu regulującego sen i czuwanie. Melatoninę produkuje szyszynka nocą, przy zmniejszonym dopływie światła. Wtedy też stężenie tego hormonu we krwi jest wysokie. W dzień natomiast intensywne światło hamuje jego syntezę. Ale w ponure, mroczne dni ten hamulec nie działa i poziom melatoniny we krwi jest za wysoki, co sprzyja obniżeniu nastroju, prowadzi do depresji. To tylko jedna z teorii na temat SAD. Inna wiąże sezonową depresję z deficytem serotoniny i adrenaliny, których jesienią organizm mniej wytwarza, a którym zawdzięczamy przypływ życiowej energii. Tak czy owak – problem jest. Jak sobie z nim radzić?

 

Na smutki i smuteczki...

... jesiennych dni miewamy różne sposoby i pomysły. Czasem dość kosztowne, jak tydzień w egzotycznym, zalanym słońcem kraju, pobyt na plaży pod palmami, a czasem niezbyt zdrowe i tuczące – jak łakocie z czekoladą na czele, czy szklaneczka trunku. Ale i to dobre, bo najgorsza jest bierność i całkowita kapitulacja. Mogą one sprawić, że depresja pogłębi się i z niegroźnej sezonowej przerodzi się w kliniczną, a to już sprawa znacznie poważniejsza.

Jeśli znamy swoją podatność na jesienne kłopoty z samopoczuciem, to możemy próbować problem ten oswoić. Jak? Chłonąc latem ciepło i słońce, a potem wracając w myślach do wakacji, wyobrażać sobie i planować kolejne. To lepsze niż tęskne wypatrywanie przebłysków słońca na stalowym jesiennym niebie. Oswajanie jesieni to także przyjęcie pewnej filozofii na ten przykry czas. Nie będzie on tak przykry, jeśli dostrzeżemy pewne jego dobre strony. Takie choćby, jak naturalne zwolnienie tempa, wymuszone nieco, lecz przecież przyjemne, częstsze przesiadywanie w domu z dobrą książką, przy dobrej muzyce, z kimś bliskim, z przyjaciółmi. Sprawiajmy sobie przyjemności, poprawiajmy sobie nastrój. Zadbajmy o to, by w naszych czterech ścianach było wygodnie, przytulnie i kolorowo, jasno. Jeśli ktoś bardzo tęskni za widokiem lazurowego morza i nieba, to wystarczy powiesić obraz czy położyć odpowiednią fototapetę i już lato będzie w zasięgu ręki.

Wysypiajmy się, bo człowiek wyspany funkcjonuje lepiej i pogodniej patrzy na świat. Zapiszmy jesieni na plus to, że niekiedy nokautuje nas sennością. Poddajmy się temu, wypoczywajmy. To pora naturalnego spowolnienia, wsłuchiwania się w siebie i innych. Wykorzystajmy to. Pamiętajmy też o aktywności fizycznej, o ruchu, o spacerach i dotlenianiu organizmu, bo to dobre na krążenie i odporność. Ruch poprawia metabolizm, wysiłek fizyczny wyzwala endorfiny (hormon szczęścia), a to daje wewnętrzną siłę. A komu i tego za mało, może spróbować terapii światłem w gabinecie odnowy biologicznej.

 

Olga Ankowska