Z błonnikiem, włóknem pokarmowym, którego nasz organizm nie trawi, łączy się wielki paradoks. Teoretycznie bowiem błonnik wydaje się zbędnym składnikiem naszego pożywienia jako niemożliwy do strawienia, pozbawiony kalorii i wartości odżywczych. Długo bywał niedoceniany, a z produktów spożywczych celowo go usuwano, uznając za element bezużyteczny. Dzisiaj wrócił do łask, a lekarze i dietetycy wciąż biją na alarm, że w naszych codziennych jadłospisach nadal stanowczo go za mało.

 

Szacuje się, że przeciętny Polak zjada dziennie 15–25 g błonnika, podczas gdy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ustaliła tę normę na poziomie 40 g. Przyczyna deficytu błonnika w diecie? Jemy za mało surowych warzyw i owoców, roślin strączkowych, płatków owsianych i kasz. Chętnie za to wybieramy to co łatwostrawne, wielokrotnie przetworzone, pełne dodatków konserwujących, spulchniających, barwiących i poprawiających smak. A w takiej żywności – błonnika jak na lekarstwo. Przykład? Kilka bielutkich chrupiących bułeczek dostarczy nam go zaledwie 8 g, a ciastka, ciasteczka, słodycze nie przedstawiają zaś w tym względzie żadnej wartości. A tymczasem pieczywo może być znakomitym źródłem błonnika pod warunkiem, że do wypieku użyto mąki z pełnego przemiału, najlepiej razowej, nie szczędząc też ziarnistych dodatków – choćby pestek słonecznika czy dyni. Ale amatorów bułeczek i rogalików z bieluśkiej oczyszczonej mąki trudno przekonać do pajdy razowca z otrębami...

Reklama

 

Problem niedoborów błonnika łączy się ściśle ze zmianą sposobu odżywiania dokonującą się w miarę rozwoju postępu technicznego. Ma też wymiar cywilizacyjny, dotyczy społeczności krajów zamożnych i uprzemysłowionych. W ubogich, nieuprzemysłowionych rejonach naszej planety, gdzie dieta opiera się na mało przetworzonych produktach roślinnych, średnie spożycie błonnika przekracza nawet znacznie dawkę zalecaną przez WHO. A to przekłada się na stan zdrowia tamtejszej ludności, której nie dosięga plaga schorzeń uznawanych właśnie za cywilizacyjne, takich jak: choroby układu sercowo-naczyniowego, cukrzyca, otyłość, czy nowotwory, zwłaszcza jelita grubego. Dodajmy, iż właśnie na podstawie wieloletnich obserwacji i badań zdrowotności mieszkańców dalekich regionów kuli ziemskiej oraz ich sposobu odżywiania, a także porównań z dietą europejską i statystykami zachorowań Brytyjczyk, dr Denis Burkitt, a przed nim Peter Cleave formułowali w XX wieku pierwsze hipotezy o pozytywnym znaczeniu błonnika. Teraz jest to pewnik potwierdzony naukowo.

O co chodzi? – zapyta ktoś, kto wie jedynie tyle, że błonnik usprawnia pracę jelit, poprawia trawienie. Chodzi o bezpośrednie i pośrednie konsekwencje złego trawienia, ale nie tylko.

Oba rodzaje błonnika pokarmowego – rozpuszczalny i nierozpuszczalny – są dla przewodu pokarmowego bardzo ważne. Nierozpuszczalny, czyli celuloza, hemiceluloza i ligniny, przyspiesza przejście masy pokarmowej przez jelita. Jego niedobór wydatnie, nawet trzykrotnie (tj. do 72 godz.) ten czas wydłuża. A długotrwały pasaż jelitowy to nie tylko gorsza perystaltyka jelit, gorsze ich ukrwienie i zaparcia oraz groźba uchyłków i hemoroidów. To przede wszystkim dłuższy kontakt toksycznych związków ze ścianami jelit i groźba przenikania tych szkodliwych związków do organizmu.

Błonnik rozpuszczalny, czyli pektyna i gumy, spełnia z kolei inne pożyteczne funkcje. Zwiększa wypełnienie jelit, daje uczucie sytości, co sprzyja walce z otyłością. Zmniejsza przyswajanie tłuszczów i cukrów, absorbuje tłuszcze i cholesterol. Pektyny tworzą bowiem lepkie żele zatrzymujące składniki odżywcze – glukozę i lipidy, dzięki czemu dłużej są one wchłaniane z przewodu pokarmowego do krwi lub limfy.

Mając świadomość, że błonnik nie jest niepotrzebny, a wręcz przeciwnie – jest niezbędny dla prawidłowej fizjologii, starajmy się modyfikować naszą dietę, włączając do niej produkty bogate w błonnik lub odpowiednie suplementy diety. Na zmiany nigdy nie jest za późno!

 

A. J.