Przyjaciel przedstawił mi ostatnio listę oznak starzenia się. Po pierwsze – człowiek wbija zęby w soczysty stek, a one już tam zostają; po drugie – ta drobna, krucha staruszka, którą przeprowadzasz przez ulicę, to twoja żona; po trzecie – dysk robi skoki w bok częściej niż ty sam.W taki sposób zaczyna snuć rozważania o starości religioznawca Joseph Campbell („Kwestia bogów”).

W tym żartobliwym wyliczaniu zawiera się i to, że starość przychodzi niezauważenie. Niby wiemy, ile mamy lat, ponieważ jednak wewnętrznie czujemy się młodzi, wydaje się nam, że tylko inni są starzy, my zaś stanowimy chwalebny wyjątek.

Pewnie dlatego brakuje czasopism wyraźnie adresowanych do ludzi po sześćdziesiątce, że nie miałyby odbiorców. – Póki czujesz się młody, jesteś młody – zapewniają psychologowie. Nie powiedzą jednak „w starym ciele młody duch”, żeby się nie narazić.

Koleżanka, która po wielu latach życia w USA wróciła do kraju, zapewnia mnie, że nie ma tam ludzi starych. Tam w ogóle nie ma takiego słowa. Nie można przecież powiedzieć „stara” o świetnie zadbanej pani, biegającej do kina i na spotkania, bo w niej tętni życie. I nie dopuszcza do siebie myśli, że takie życie to tylko udawanie aktywności.

– Mężczyźni w moim wieku, na emeryturze, całymi dniami przesiadują, zawiązują sadło, przejęci tym, żeby się tylko nie opuścić w grze w golfa. Wyobraź sobie, że po siedemdziesiątce martwisz się o wynik meczu golfowego! To nie wystarczy! Samo życie zaświadcza, że to nie wystarczy, toteż wielu składa broń – i umiera. Podobno „niebieskie kołnierzyki” umierają w pięć lat po przejściu na emeryturę.– mówi Campbell.

Wszyscy wiedzą, że Europa jest stara, przyrost naturalny ma ujemny, więc aby się ratować przyjmuje emigrantów z południa (przeważnie są to mahometanie), bo biała rasa wymiera. A jednocześnie jej przedstawiciele żyją dłużej. Są jednak tak sterroryzowani mitem młodości, że starają się żyć tak, jakby im lat ubywało. Skutek jest taki, że czują się wykorzenieni, odnoszą wrażenie, że życie nie ma sensu. Myśliciel twierdzi, że takie samopoczucie bierze się stąd, że nie robią tego, co przynależy wiekowi i tak to wyjaśnia:

– Kiedy Dante w pierwszych wersach „Boskiej Komedii” mówi: „W życia wędrówce, na połowie czasu, straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi, w głębi ciemnego znalazłem się lasu” ma na myśli właśnie tę chwilę. Ta chwila nadchodzi w naszym życiu po osiągnięciu celów i wówczas albo wkraczamy na platformę wyrzutni, by rozpocząć życie duchowe, albo stwierdzamy, że droga jest zablokowana. Celem pierwszej połowy życia jest dostarczenie doświadczeń, z których czerpie się treści do wglądów duchowych. O tym właśnie mówi Dante. Stąd Wergiliusz, przewodnik, który nie był poetą chrześcijańskim, lecz pogańskim, wielbiący dynamikę aktywności cielesnej i doświadczeń życiowych oraz przyrodzone przymioty, mówi: „Trzeba ci zastąpić do piekła”. To znaczy, przeanalizuj całe swoje doświadczenie życiowe i odkryj jego odniesienia duchowe, do których dotrzesz za pośrednictwem czyśćcowych i rajskich przeżyć.

Przykład tego procesu widzimy w małżeństwie. Istnieją tu dwa etapy. Pierwszy określiłabym jako biologiczny. W jego trakcie płodzimy i wychowujemy dzieci. Drugi etap nazwałabym małżeństwem alchemicznym. Polega on na uświadomieniu sobie tożsamości duchowej, tego, że dwoje ludzi jest niejako jedną osobą. Jeżeli żyje się dostatecznie długo i dostatecznie długo pozostaje w małżeństwie, nadchodzi moment, gdy uświadamiamy sobie, że pojawiło się małżeństwo duchowe, że dwie osoby są dwoma aspektami jednej tożsamości. Jest to wyobrażenie androgyna, istoty męsko-żeńskiej. To obraz tego, co zrealizowało się w małżeństwie. W tym mitologicznym symbolu dwoje staje się jednym. Ilu jednak znamy ludzi, którzy po opuszczeniu gniazda przez dzieci biorą rozwód, gdyż nie zaangażowali się w proces wiodący do drugiego, duchowego małżeństwa. Nasze obecne systemy wychowawcze nie udzielają takich nauk, toteż nie potrafimy sobie radzić z podobnymi sytuacjami, kiedy się na nie natykamy. A szkoda.

Rozmawiałam z pewnym historykiem sztuki (notabene księdzem). Powiedział on w pewnym momencie, jakim ogromnym zaskoczeniem stał się dla niego wiek dojrzały. Przez całe życie bał się starości, a kiedy przyszła, okazała się najlepszym okresem życia. Przyniosła spokój, zamiast zmysłowych niepokojów – wzmożoną refleksyjność, a zmniejszenie sprawności fizycznej z nawiązką rekompensuje głębsze rozumienie życia. Obliczyliśmy, że w dzisiejszych czasach ludzie żyją na emeryturze dwadzieścia lat (statystycznie rzecz biorąc), mają więc to wielkie szczęście, by robić to, co im się wcześniej tylko marzyło. Tylko że rzadko kiedy potrafią. Bo obok mitu młodości panuje mit pracy, toteż na pytanie: co robisz? nikt nie odważy się odpowiedzieć: próżnuję.

Agatha Christie w „Autobiografii” powiada, że zaczęła ją pisać, by „delektować się wspomnieniami bez pośpiechu, pisząc sobie po parę stroniczek dziennie od czasu do czasu. Zadanie to zabierze mi wiele lat. Lecz dlaczego właściwie nazywam to zadaniem? To raczej przywilej. Ujrzałam kiedyś stary chiński obraz, który bardzo mi się spodobał. Widać na nim było starca siedzącego pod drzewem i bawiącego się przekładaniem sznurka z palców na palce. Obraz nosił tytuł »Stary człowiek delektuje się próżnowaniem«. Nigdy go nie zapomniałam”.

Próżnowanie jako delektowanie się życiem to stan, który zalecają wszyscy mistycy, nazywając „Uczestniczeniem w Chwale”. W naszej kulturze słowo to ma jednak tak negatywne znaczenie, że starzy ludzie wymyślają sobie różne zajęcia, by nawet przed samym sobą nie przyznać się do tego, że nie mają nic do roboty. Najczęstszym sposobem ucieczki jest zanurzenie się w choroby i wyjaśnianie wszystkim, że to one zmuszają do próżnowania, bo inaczej to ho, ho. Tylko że ucieczka jest jak wiadomo najgorszą metodą załatwiania problemów. Oczywiście to prawda, że starszych ludzi nękają różne dolegliwości, to norma. Żartuje się przecież, że jeśli człowiek po pięćdziesiątce obudzi się i nic go nie boli, to znaczy, że nie żyje. Ale skupianie się na chorobach powoduje, że zastępują one prawdziwe istnienie. Marnujemy wówczas ten najpiękniejszy czas – czas starości – który został nam dany właśnie po to, byśmy próżnując, cieszyli się życiem, stając się dzięki temu przezroczyści dla transcendencji. I jeśli tak ten czas wykorzystamy, ubocznym skutkiem będzie ustąpienie chorób, bo jak zapewniają psycholodzy, spadają one na nas przeważnie po to, by naprowadzić na drogę bycia w zgodzie z życiem.

 

Irena Janas