To, co wiadomo o iporuru, przypomina powtarzającą się cyklicznie historię z krainy łagodności. Deszcz pada, Amazonka wylewa, drzewo rośnie, ludzie czekają, a kiedy z nieba nie leją się już wodospady wody i rzeka wraca na swoje miejsce, bez ograniczeń korzystają z tego, co daje natura.
Na hasło „zioła z Peru” w głowie od razu pojawia się obraz niezwykłej krainy, której mieszkańcy nic nie robią, tylko sadzą, pielęgnują, zbierają, a na końcu spożywają lecznicze rośliny. Po to, by ich życie było dłuższe, szczęśliwsze i zdrowsze.
W rzeczywistości bywa całkowicie odwrotnie. Gdy samych Peruwiańczyków zapytać o zioła z ich kraju, w oczach pojawia się zdumienie. Najczęściej – ogólnie mówiąc – nie mają oni zielonego pojęcia o tym, co rośnie w ich ojczyźnie. I siłą rzeczy nie wiedzą nic o właściwościach tych roślin.
Temu paradoksowi smaczku dodaje fakt, że w Peru naukowcy doliczyli się już ponad dwudziestu pięciu tysięcy gatunków roślin. To aż dziesięć procent tego, co rośnie na całym świecie.
Jedną z takich roślin jest iporuru (Alchornea castaneifolia) – sięgające dziesięciu metrów drzewo z niezbyt bujnym kwiatostanem, które można spotkać na zalewowych terenach peruwiańskiej Amazonii oraz Brazylii. Bez wątpienia jest jednak bardziej znane w Stanach Zjednoczonych i Europie, niż na przykład w Limie. Na największym w stolicy Peru targowisku zielarskim trudno znaleźć ślady tej rośliny. Sprzedawcy zazwyczaj wzruszają ramionami i tylko nieliczni przyznają, że coś tam o iporuru słyszeli. Na zasadzie – dzwonią, ale nie wiadomo, w którym kościele.
Dzieje się tak z powodu wielkich kontrastów charakteryzujących Peru. Lima to Lima. Położona na pustyni i żyjąca swoimi sprawami metropolia, w której według różnych źródeł może zamieszkiwać nawet połowa Peruwiańczyków. Natomiast Amazonia to Amazonia. Zupełnie inny, odległy świat. Różnice między peruwiańskimi regionami są tak duże, że łatwo odnieść wrażenie, iż ma się do czynienia nie z jednym, ale z wieloma państwami w granicach jednego.
Dzwon oznajmiający istnienie iporuru bije po zielonej stronie Andów. W miejscach, w których na kilka miesięcy w roku Amazonka i jej dorzecza opuszczają swe i tak niestałe koryta. Zamieszkujący te obszary Indianie czekają. W porze deszczowej nie ma z reguły nic innego do roboty oprócz czekania, zatem w tym fachu są zaprawieni. A gdy woda w końcu opada, przystępują do pracy.
W zależności od zwyczajów panujących w indiańskich osadach, inne jest też to, co z iporuru ludziom się przydaje. Najczęściej są to kawałki brązowej kory i fioletowe kwiaty. Tubylcy używają ich na dwa sposoby.
Pierwszy zarezerwowany jest dla szamanów. Używają oni iporuru jako składnika uzupełniającego ayahuaskę. Nie wiadomo, czy bez niego ten silnie przeczyszczający i halucynogenny wywar z amazońskich pnączy byłby tak skuteczny. Nie zmienia to jednak faktu, że indiańscy znachorzy bez iporuru nie mogą się obejść.
Drugą, liczniejszą grupą, która sięga po tę roślinę, są zwykli mieszkańcy puszczańskich puebli. Napar z kory tego drzewa służy im jako środek na szereg dolegliwości, zwłaszcza na reumatyzm, bóle mięśni i zapalenia stawów. Roztwory z iporuru piją także ci, którzy nie cierpią na żadną z tych chorób, tylko zmagają się choćby z katarem. Dzięki temu nieżyt nosa w tym rejonie świata – bez względu na to, czy jest leczony, czy nie – może trwać dużo krócej niż tydzień.
Kora i kwiatostan to nie jedyne części iporuru przydatne człowiekowi. Niektóre plemiona sięgają także po korzenie. Robią to na przykład Indianie Shipibo, którzy są przekonani, że podziemne partie tego drzewa są bardziej skuteczne przy reumatyzmie. Z kolei Indianie Ticuna stosują korzenie w przypadkach silnej biegunki.
To wszystko przypomina powtarzającą się cyklicznie historię z krainy łagodności. Deszcz pada, Amazonka wylewa, drzewo rośnie, ludzie czekają, a kiedy z nieba nie leją się już wodospady wody i rzeka wraca na swoje miejsce, bez ograniczeń korzystają z tego, co daje nam natura. Nam, bo iporuru, najczęściej w postaci przetworzonego proszku, jest dostępne w bardziej rozwiniętych cywilizacyjnie częściach świata. Również w Polsce.
Sproszkowane iporuru, z którego można zrobić herbatę, pomaga w schorzeniach stawów, zakażeniach grzybiczych, a także w zaburzeniach erekcji i płodności. Efekty są więc zaskakujące. I to bez skutków ubocznych.
Oczywiście iporuru nie ma właściwości magicznych. To nie tabletka przeciwbólowa. Nie wystarczy wypić kilka szklanek wywaru z tej rośliny, by poczuć poprawę. To długi, wymagający wysiłku proces. Warto wesprzeć go odpowiednią dietą. I tym, co jak na dłoni pokazują nam amazońscy Indianie. Czekaniem.
Piotr M. Małachowski