Indianie z amazońskiej dżungli znają ją od niepamiętnych czasów. Nadal codziennie piją z niej napar, tak jak niegdyś ich praojcowie, a odwarem leczą schorzenia jelitowe, czerwonkę, nieżyt  żołądka, stany zapalne, reumatyzm, choroby skórne, a nawet astmę.

 

Trzeba było wieków, żeby świat poznał vilcacorę i tajemnice naturalnego leczenia, stosowane przez plemiona Pirów, Machiguengów, Aszaninka... Odsłaniali te tajemnice przypadkiem ludzie różnych proweniencji. Wśród nich był i misjonarz, i poszukiwacz przygód. Jednak wartość ich odkryć zweryfikowała dopiero nauka. Nie tylko je zweryfikowała, ale i skorygowała.

W publikowanym  tekście podjęliśmy próbę przedstawienia współczesnej historii vilcacory. Kreślimy ją do momentu, w którym oficjalna medycyna zaczęła vilcacorę nazywać lekiem.

Reklama

 

Ścieżka ojca Szeligi

W połowie lat trzydziestych w klasztorze ojców salezjanów w Cuzco, prastarej stolicy Inków, dojrzewa do pełnienia chrześcijańskiej misji wśród amazońskich Indian młody polski zakonnik – ojciec Edmund Szeliga. Z wytrwałością kontynuuje naukę języka keczua, którym porozumiewa się większość plemion peruwiańskich Indian, poznaje też ich dzieje, słucha opowieści o ich zwyczajach. Wkrótce ma opuścić przyczółki cywilizowanego świata i wkroczyć w krainę pełną znaków zapytania, krainę – jak mu o niej mówiono – pełną grozy.

Z Pismem Świętym i kilkoma książkami w plecaku przedziera się przez dżunglę wzdłuż doliny Urubamby, dopływu Ukajali, by dotrzeć do Machu Picchu. Dalej już terra incognita. Nikt spośród białych tak daleko w dżunglę się nie zagłębił.

 

Pod dwóch tygodniach marszu dociera do szczepu Pirów. W indiańskich wioskach przyjęto go z nieukrywanym zainteresowaniem, ale i z powściągliwością. Minęło dobrych kilka miesięcy zanim zapanowała serdeczność.

To właśnie tam, na terytorium Pirów po raz pierwszy zetknął się z tradycyjną medycyną indiańską, poznawał indiańskie sposoby terapii i rośliny, z których przyrządzano leki. Zafascynowany przypadkiem uzdrowienia chłopca porażonego śmiertelnym ukąszeniem najgroźniejszej amazońskiej żmii, z coraz większą ciekawością pochłaniał zawiłości tej tajemnej wiedzy.

 

Kiedy odwiedzał braci w Cuzco, ściągał z Limy książki i atlasy przyrodnicze, akademickie podręczniki medyczne i chemiczne, by w dżungli móc oddawać się gruntownym studiom.

69 lat spędził ojciec Szeliga wśród Pirów, a potem Machiguengów. Poznane rośliny lecznicze oddawał do badań laboratoryjnych na Uniwersytecie San Marcos w Limie. To właśnie w laboratoriach tej uczelni ustalono skład chemiczny vilcacory. W kilka lat później, również na prośbę ojca Szeligi, wszechstronnie zbadali ją Włosi na Uniwersytecie Neapolitańskim. Było to w 1962 roku. W następnym roku badali ją Amerykanie na Uniwersytecie w Miami na Florydzie. Świat nie dowierzał doniesieniom, że amazońskie pnącze zawiera tak silne alkaloidy i glikozydy. Potem po vilcacorę sięgnęli biochemicy z Anglii, Niemiec, Węgier i Australii.

 

W 1965 roku ojciec Szeliga zaczął oficjalnie leczyć preparatami roślinnymi przeróżne schorzenia, z którymi od lat borykała się medycyna. W kartotekach założonego przez niego instytutu do końca 1998 roku odnotowano 32 tysiące przypadków wyleczeń, głównie z chorób nowotworowych.

W 1999 r. z inicjatywy ojca Szeligi powołane zostało w Londynie Andean Medicine Centre, które zajmuje się studiami nad fitoterapią andyjską i propagowaniem jej osiągnięć, a także m.in. dostarczaniem preparatów roślinnych indywidualnym odbiorcom w Polsce. Początkowo pomyślane jako filia instytutu ojca Szeligi w Limie, szybko rozrosło się do rozmiarów samodzielnej placówki, zatrudniającej jedynych polskich lekarzy, którzy przeszli szkolenie fitoterapeutyczne w Peru. Współpracują oni z naukowcami wiodących na świecie w lecznictwie naturalnym uniwersytetów San Marcos i La Molina. Preparaty sprowadzane do Polski via Londyn są najwyższej jakości, bowiem przygotowują je supernowoczesne laboratoria limeńskie Induquimica i CodePlam, pozostające pod kontrolą peruwiańskich władz sanitarnych i posiadające atest peruwiańskiego Ministerstwa Zdrowia.

 

Ścieżka Arturo Brella

Mówi się o nim, że był poszukiwaczem przygód. Być może. Pewne jest, że Arturo Brell urzeczony lekturami młodzieńczego wieku dał się poznać w niewielkim bawarskim miasteczku, gdzie mieszkał, jako miłośnik... amazońskiej dżungli. Żył jej wszystkimi tajemnicami i z tego powodu uważano go za wielkiego dziwaka. Marzenia o dalekiej podróży pomógł mu ziścić pewien ksiądz z peruwiańskiej miejscowości Pozuzo, siedliska niemieckiej społeczności w prowincji Chanchamayo, położonej 131 mil na wschód od Limy. Brell miał tam założyć szkołę, by uczyć Indian współczesnych europejskich obyczajów. Osiadł na rubieżach cywilizacji w dolinie rzeki Entaz, utrzymując się razem z okolicznymi Indianami z założonej przez siebie plantacji kawy.

 

W czasach II wojny światowej Brell, podobnie jak i inni niemieccy właściciele ziemscy w Peru, zmuszony był porzucić swoją posiadałość i „zniknąć” w dżungli. Przetrwał ten czas wśród indiańskich szczepów z plemienia Aszaninka w dorzeczu Perene. Poznając ich kulturę i obyczaje, zgłębiał też ich medycynę. Intrygowała go zwłaszcza dająca wiele do myślenia pewna konstatacja. Zauważył otóż, że Indianie są niezwykle odporni na działanie dymu drzewnego. Przez całe dnie i noce paląc ogniska, żeby odpędzić owady, praktycznie rzecz biorąc oddychali dymem. Dlaczego nie chorowali na płuca? – zastanawiał się. Dlaczego mimo chronicznego wchłaniania substancji smolistych nie zapadali – według jego wiedzy – na raka? Wiadomości wyniesione ze studiów biologicznych w Monachium nasunęły Brellowi przypuszczenie, że to napary z roślin, stanowiące element diety Indian, mogą chronić ich przed procesami rakotwórczymi. Sam Brell za radą szamanów wyleczył swoje dolegliwości reumatyczne, pijąc odwar z potężnego pnącza zwanego vilcacorą. Zdumiewające rezultaty tej kuracji skłoniły go do wysłania próbek kory i korzenia vilcacory do znanych mu botaników, którzy dość szybko zidentyfikowali pnącze.

Zachęcony przez europejskich botaników Brell rozpoczął z nimi współpracę nad badaniami roślin leczniczych. Penetrując w późnych latach 60. dzikie obszary selwy znane jako Gran Pajonal, zebrał tam kilkadziesiąt gatunków okazałych roślin, które były podstawą naturalnej farmacji Indian. W tej bezludnej krainie, leżącej na wschód od San Ramon, między rzekami Perene i Tambo na południu, rzeką Pahitea na zachodzie i rzeką Ukajali na wschodzie, istniały znakomite warunki klimatyczne, dzięki którym np. rosnąca tam na wysokości od 3200 do 3500 stóp (975–1067 m) vilcacora osiągała niespotykane rozmiary.

 

Po kilkunastu latach, kiedy już Brell uchodził w okolicy za znawcę amazońskich roślin leczniczych, przybył do niego pewien niemiecki autochton, syn właściciela tartaku z miejscowości La Merced w dolinie Chanchamayo, niejaki Oscar Schuler. Ze łzami w oczach prosił Brella o ratunek dla ojca, Luisa Schulera, śmiertelnie chorego na raka płuc. – Kuracja kobaltem okazała się nieskuteczna, lekarze są bezradni – mówił. – Ojciec oddycha już z wielkim trudem, spać może tylko na siedząco, dręczą go potworne bóle, wywoływane kaszlem i krwotokami.

Brell uznał, że w takim stadium rozwoju choroby nowotworowej Schuler nie ma nic do stracenia. Zaaplikował mu vilcacorę. Po dwóch miesiącach onkolog, który go leczył, dziwił się, że jego pacjent jeszcze żyje. Po dwóch latach zastał go przy pracy w tartaku z fajką w zębach. Wkrótce Schuler, żeby udowodnić świetny stan swojego zdrowia, przebył Andy na wysokości 15 tys. stóp (4572 m). Było to w roku 1968; w 1974 r. peruwiańscy lekarze stwierdzili u niego całkowite cofnięcie się raka płuc. Luis Schuler zmarł w 1983 r. w wieku 91 lat.

 

Arturo Brell wyleczył z nowotworów jeszcze ponad sto innych osób. Zmarł w Limie w 1978 r., przeżywszy 74 lata.

 

Ścieżki nauki

Kiedy prasowe sensacje towarzyszące zdumiewającym efektom leczniczym ojca Szeligi i Arturo Brella zaczęły ustępować rzetelnym informacjom naukowym, vilcacora stała się zjawiskiem światowym i znalazła się w centrum zainteresowania współczesnej medycyny.

Eugene Whitworth, profesor Wielkiego Uniwersytetu Zachodniego w San Francisco, już w 1966 r. odszukał Brella w dolinie Entaz i razem z nim zebrał do badań chemicznych w Kalifornii 22 próbki roślin leczniczych. Jego koledzy z laboratoriów potwierdzili m.in. skład chemiczny vilcacory, ustalony wcześniej na Uniwersytecie San Marcos i na Uniwersytecie Neapolitańskim.

 

Tymczasem na Uniwersytecie Neapolitańskim dr Rita Aquino podejmuje badania glikozydów vilcacory. Tę grupę składników pominięto we wcześniejszych badaniach zleconych uniwersytetowi przez ojca Szeligę. Aquino odkryła najskuteczniejszy z przeciwzapalnych glikozydów, nadając mu tymczasową nazwę glikozydu kwasu chinowego numer siedem.

W 1971 r. dyrektor Sekcji Produktów Naturalnych z Narodowego Instytutu Zdrowia USA dr Jonathan L. Hartwell, pracując nad vilcacorą, usiłuje uzyskać substancję skutecznie zwalczającą raka. W kilka lat później propagował taką w odniesieniu do białaczki P 388.

 

W latach siedemdziesiątych, o cudownym leku zwanym vilcacorą dowiaduje się Klaus Keplinger, austriacki etnobotanik i alpinista wspinający się m.in. w andyjskim masywie Cordillera Blanca. Opowiedziała mu o tym leku wnuczka Luisa Schulera, która wówczas studiowała na Uniwersytecie w Innsbrucku, gdzie Keplinger pracował. W 1979 r. Keplinger wraz ze swoim przyjacielem dr. Herwigiem Teppnerem, kierownikiem Instytutu Botaniki Systematycznej na Uniwersytecie w Grazu, odwiedził sędziwego już Schulera. Wtedy to właśnie Keplinger zdecydował poświęcić się pracy naukowej, przedkładając ją nad alpinizm. Vilcacora, o której mówiono coraz głośniej, była wprost wymarzonym przedmiotem badań.

Rezultaty swoich prac Keplinger publikował w czołowych pismach medycznych świata, a miano jednego z najwybitniejszych badaczy amazońskich roślin leczniczych uzyskał po opatentowaniu w USA ekstraktu z vilcacory, przeznaczonego do badań przedklinicznych. Nazwał go grallendorą (United States Patent 4 940 725).

 

Kolejny kamień milowy na drodze poznawania vilcacory postawił Marco A. Costa Fazzi z Wydziału Medycznego Uniwersytetu Cayetano Heredia w Limie. Podjął się badań przedklinicznych i z powodzeniem leczył vilcacorą wrzody żołądka u szczurów. Był to początek lat osiemdziesiątych.

W 1985 r. prof. Hildeberg Wagner z Uniwersytetu w Monachium ustalił, że pięć spośród sześciu głównych alkaloidów typu oxindole znacząco pobudza system odpornościowy w kulturach bakteryjnych i u zwierząt. Alkaloidy wzmagały fagocytozę – mechanizm obronny, polegający na pochłanianiu obcych komórek oraz usuwaniu resztek i patogenów z organizmu.

 

W tym też czasie austriaccy klinicyści zaobserwowali, że pod wpływem odpowiedniej stymulacji, monocyty, a także granulocyty, przejmują funkcję makrofagów. Makrofagi to duże komórki posiadające zdolność pochłaniania obcych komórek. Należą do najważniejszych komórek systemu obronnego organizmu. Monocyty włączają się do reakcji immunologicznej w przypadku uszkodzenia tkanek. Wędrują strumieniem krwi do zagrożonych miejsc, gdzie fagocytują (pożerają) obce komórki.

U schyłku lat osiemdziesiątych limeński neurolog z Państwowego Instytutu Medycyny Naturalnej – dr Fernando Cabies – zajmujący się etnofarmakologią, bada vilcacorę, a zwłaszcza jej właściwości antykoncepcyjne, nie znajdując jednak ich potwierdzenia.

 

Z kolei trzy włoskie uniwersytety, pod kierownictwem dr. Renato Rizziego z Uniwersytetu w Mediolanie, podejmują wspólne badania nad właściwościami antymutagennymi vilcacory. Ich rezultaty spowodowały, że vilcacora znalazła się na liście substancji naturalnych zwanych antymutagenami.

W 1990 r. prof. Olga Lock de Ugaz, koordynator Wydziału Chemii na Pontificia Universidad Catolica del Peru, rozpoczyna badania fitochemiczne vilcacory. Pod jej kierunkiem ustalono m.in. zawartość tanin w łyku vilcacory; określono je na poziomie 20 proc., czyli 200 mg/gram.

 

W innych badaniach, już na terenie Europy, vilcacorę podawano chorym w przypadkach artretyzmu reumatoidalnego, alergicznych schorzeń układu oddechowego (astma i katar sienny), nieżytu i choroby wrzodowej żołądka oraz chorób wirusowych, takich jak np. półpasiec. We wszystkich wymienionych chorobach, vilcacora okazała się skutecznym lekiem.

W 1992 r. dr Ursula Keplinger, córka Klausa Keplingera, przedstawiła na Kongresie AIDS w Zurichu, a w 1993 r. na IV Kongresie AIDS w Wiedniu wyniki klinicznych zastosowań substancji o symbolu IMM-207. Jest to mieszanka sześciu alkaloidów pentacyklicznych zawartych w standardowym ekstrakcie z vilcacory. Po pięcioletniej kuracji u większości spośród 36 pacjentów dr Keplinger ustąpiły objawy choroby, łącznie z tak charakterystycznym dla AIDS rakiem skóry (mięsak Kaposiego) wywoływanym przez ludzki wirus opryszczki nr 8 oraz grzybiczymi zakażeniami pochwy i jamy ustnej.

 

W 1993 r. przewodniczący Komitetu ds. Chorób Zakaźnych i AIDS w Szpitalu Peruwiańskiego Instytutu Opieki Społecznej w Iquitos, dr Roberto Inchaustegui Gonzales publikuje sprawozdanie z wstępnych badań nad AIDS z zastosowaniem vilcacory.

W 1993 r. na Dorocznym Kongresie Badawczym Roślin Leczniczych, jaki odbył się w Düsseldorfie, dr Hermann Stupner z Wydziału Medycyny Wewnętrznej Uniwersytetu w Innsbrucku przedstawił rezultaty badań głównych alkaloidów vilcacory – alkaloidów typu oxindole. W swoim referacie szczególnie dużo miejsca poświęcił unkarynie F – pentacyklicznemu alkaloidowi sprawdzającemu się w walce z ostrą białaczką.

 

W tym samym roku lekarze austriaccy monitorujący pacjentów z AIDS, przyjmujących zestawy preparatów zalecanych w tej chorobie przez ojca Szeligę, poinformowali prasę, iż po pięciu latach kuracji w organizmach ich podopiecznych nie stwierdzono obecności wirusa HIV.

W 1994 r. w Klinice Neurochirurgii Uniwersytetu w Innsbrucku poddano leczeniu vilcacorą 10-letniego chłopca z nowotworem mózgu. Wcześniejsze naświetlanie guza i chemioterapia nie dały rezultatu. Po 8 miesiącach chłopiec, bez jakichkolwiek objawów choroby nowotworowej, wrócił do normalnego życia. Tym sposobem w stosunkowo krótkim czasie wyleczono w Innsbrucku 60 pacjentów z guzem mózgu. Kuracji vilcacorą poddał się tam również lekarz tego instytutu, cierpiący na szczególnie złośliwą odmianę białaczki. Także w jego przypadku chemioterapia i inne metody leczenia nie skutkowały. 57-letni wówczas doktor do dziś nie ma żadnych oznak choroby nowotworowej.

 

Grzegorz Rybiński na podstawie prac Kennetha Jonesa „Healing vine of Peru” (Uzdrowicielskie pnącze z Peru) i Nicole Maxwell „Witch Doctor`s Apprentice” (Uczeń znachora).