Sezon grzybowy, choć trwa krótko, zwykle kojarzy nam się z niebezpieczeństwem zatrucia. W jesiennym lesie gęsto jest i zielono od gąsek, które coraz częściej przesuwają swój główny „wysyp” z września na październik. Ba! Pamiętam nawet, że zbierałem gąski na kilka dni przed Bożym Narodzeniem! Wyrosły na początku listopada, a śnieżna kołdra pozwoliła im przetrwać listopadową falę mrozu.

 

Mamy wiele odmian gąsek, przy czym trzeba dodać, że nie wszystkie są jadalne. Prym wśród nich wiedzie gąska zielona, czyli zielonka – Mekka jesiennych grzybiarzy, radość tradycyjnych gospodyń przygotowujących przetwory na zimę, łatwa zagrycha przemarzniętych myśliwych i wędkarzy. Byłby ten grzyb nieomal doskonały, gdyby nie fatalne i całkiem niezawinione podobieństwo do zdradliwego krewniaka, na którego nasz lud od wieków wołał, nomen omen, leśna śmierć. Chodzi oczywiście o jeden z najniebezpieczniejszych dla człowieka tworów natury – muchomora sromotnikowego.

W ostatnich latach ze zdumieniem można stwierdzić, że coraz liczniejsze i bardziej kolorowe atlasy grzybów nie uwypuklają w dostatecznym stopniu grozy, jaką powinien budzić ten grzyb. Owszem, taki na przykład muchomor czerwony dużo wdzięczniej się fotografuje, ale nie można przez to poświęcać jego własnościom trującym tyleż samo uwagi co toksykologii muchomora sromotnikowego. O ile ten pierwszy truje sporadycznie i prawie zawsze rokowania są korzystne, ten drugi daje pacjentowi minimalne szanse. Przede wszystkim dlatego, że pierwsza faza zatrucia przebiega bezobjawowo. Amanitoksyny i falotoksyny tworzą związki kompleksowe z albuminami osocza, dzięki czemu mogą bez przeszkód przystąpić do podstępnego niszczenia komórek wątroby. Uszkadzane są również kanaliki nerkowe. Organizm na razie nie wszczyna alarmu. Taki stan utajenia może trwać nawet do 36 godzin, zwykle jednak kończy się wcześniej. Konsekwencją zmian w organizmie są ostre bóle brzucha a potem innych części ciała, biegunka, wymioty, nagła utrata sił, spadek tętna ...można by wymieniać dalej objawy tej zagłady organizmu. Jednak żaden opis nie oddaje istoty cierpień chorego. Tych, którzy przedawkowali (w praktyce oznacza to spożycie jednego średniego owocnika) śmierć dosięga już na tym etapie zatrucia. Początkowo u większości pacjentów po 1–3 dniach następuje pozorna poprawa stanu zdrowia. Chorzy przejawiają nawet dużą aktywność, snują ambitne plany na przyszłość i chcą już opuszczać szpital. Niestety ta „poprawa” trwa zwykle tylko kilkanaście godzin. Powracają objawy z pierwszego etapu zatrucia, a wraz z nimi często przyplątuje się żółtaczka. U 15% pacjentów pojawia się śpiączka wątrobowa. Niektórzy z pacjentów w okresie przedśpiączkowym popadają w stany silnego pobudzenia, stają się agresywni, doznają ostrych zaburzeń świadomości. Niekiedy wydają donośne okrzyki, tzw. krzyki mózgowe. „Krzyki ginącego zwierzęcia” – powiadają sugestywnie autorzy podręczników toksykologii.

Reklama

 

W licznych popularnych atlasach grzybów, zwłaszcza tłumaczonych z języków zachodnich, bagatelizowane jest – jak już wspomniałem – podobieństwo leśnej śmierci do gąski zielonej. Być może istotnie na ilustracjach te grzyby nie są specjalnie podobne do siebie, ale praktyka mówi co innego. Za tak dużą ilość pomyłek podczas jesiennych grzybobrań odpowiedzialny jest prawdopodobnie cały zespół czynników. Jesień jest dla gąski okresem optymalnego rozwoju, podczas gdy muchomor sromotnikowy kończy wówczas swój żywot. Białe za młodu blaszki muchomora nieco zielenieją, zmieniają się jego proporcje, rozmiar i kształt, pierścień na trzonie, którego u gąski brak, także stopniowo zanika. Czyżby natura wypracowała u tego truciciela strategię mimikry? Skoro bezrozumna ewolucja wyprodukowała tak niewiarygodnie skuteczny system toksyn, to czemu nie miałaby się zajmować strategią ich użycia? Trzeba tu też dodać, że wysyp gąsek ma charakter masowy. Gdyby nie troska o mech, można by je niekiedy grabić. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę pstrokaciznę jesiennego lasu, trudno się dziwić, że przy takiej „masówce” łatwo o pomyłkę. A przy czyszczeniu grzybów – wiadomo: „ogonki” idą na pierwszy ogień. Tym samym pozbawiamy grzyb najbardziej charakterystycznej cechy różniącej go od jadalnych krewniaków: pochwy. Młode osobniki w całości okryte są w worku z elastycznej błony. Potem kapturek rozrywa ją i pnie się w górę. Trzon pozostaje jednak w pochwie – i to będzie cechą rozpoznawczą naszego gagatka w każdym wieku. A zatem: nie jemy z zasady jakichkolwiek grzybów mających pochwę, bo choć jest wśród nich kilka jadalnych, niewarte są ryzyka. Ale aby przekonać się o tym, z czego wyrasta trzon grzyba, należy go delikatnie wykręcić z podłoża, a nie ścinać przy ziemi, jak niegdyś zalecali „fachowcy”.

Warto też wspomnieć o możliwości pomylenia muchomora sromotnikowego z gołąbkiem zielonawym. Tu również nie wystarczy stwierdzić braku pierścienia u gołąbka czy innego kształtu blaszek. Decydującym kryterium okazuje się znowu występowanie u nasady grzyba pochwy. W utrwaleniu tej zasady może pomóc pewne skojarzenie: otóż angielska nazwa zwyczajowa „leśnej śmierci” brzmi „death cap” („śmiertelny kapturek” czy może „kapturek śmierci”). Otóż istnieje podobnie brzmiący zwrot idiomatyczny, „Dutch cap”, oznaczający „kapturek dopochwowy”. Ponieważ ten ostatni budzi moja żywiołową niechęć, odkąd odkryłem tę grę słów, nie zapominam nigdy sprawdzić, czy kapturek znalezionego grzyba jest „dopochwowy”, czy nie.

 

Włodzimierz Cegłowski