>W roli prowadzącego czuje się pan jak ryba w wodzie, a co z rolą dziadka?

Fantastycznie. Jestem już podwójnym dziadkiem. Syn ma syna Maksia, który uwielbia oglądać dziadka w telewizji. Lubimy też razem spędzać czas. Teraz trenujemy siatkówkę, którą Maks jest bardzo żywo zainteresowany. Cieszy mnie to, bo to przecież także moja wielka pasja.


 

Opowiada pan o jednym wnuku, a jest podwójnym dziadkiem…

Maks jest blisko, mieszkamy w jednym domu, a moja druga wnuczka mieszka w Szwecji. To córka mojej najstarszej córki Karoliny, która jest tam już od wielu lat. Ewa Matylda to cudowne dziecko. Jest dziewczynką bardzo otwartą, uśmiechniętą i radosną. Szkoda tylko, że nie możemy widywać się tak często jak z Maksem – każdego dnia.

 

Przystojny, uwielbiany przez kobiety, a jednak cały czas podkreśla pan doskonałość i wspaniałość swojego małżeństwa. Jest jakiś cudowny sposób na wspólne szczęśliwe życie?

Oczywiście, w naszym małżeństwie – tak jak i w innych – zdarzają się lepsze i gorsze momenty. W tych gorszych trzeba mieć sporo poczucia humoru, samokrytycyzmu i wiedzieć, kiedy odpuścić. Jesteśmy razem od 1983 roku, to szmat czasu, który, niestety, bardzo szybko minął.

 

Żałuje pan, że czas płynie tak prędko?

Nie, to jest przecież normalne, nie da się go zatrzymać. Ale mam ponad 50 lat, a wciąż czuję się młodo i bardzo dobrze, co mnie cieszy.

 

A dobra forma to zasługa?

Aktywnego trybu życia i odpowiedniego odżywiania. Od 40 lat gram w siatkówkę i mam wrażenie, że nigdy nie przestanę. A przy tym zwracam uwagę na to, co jem. Staram się odżywiać zdrowo. Owoce, warzywa, białe mięso i dużo wody, a do tego jeszcze suplementy diety. To wszystko daje mieszankę, która pozwala mi dobrze się czuć.

 

Wydaje się pan być człowiekiem niesłychanie towarzyskim. Czy rzeczywiście tak jest?

Faktycznie, lubię towarzystwo, ale czasami lubię też pobyć sam ze sobą. Nie przeraża mnie to, że jadę na działkę, skoszę trawę i będę tam zupełnie sam. Cenię sobie takie chwile, a nawet więcej – potrzebuję ich. Nie funkcjonowałbym normalnie bez takiego sam na sam ze sobą. Muszę czasami uciec od wszystkiego, co dookoła.

 

Zdarza się panu obrażać na żonę?

Niestety tak, jestem obrażalski. Ale moja żona to bardzo mądra kobieta, która nie przeprasza, tylko przeczekuje, a tym samym daje mi czas na przemyślenie, na refleksję. Taka żona to prawdziwy skarb.

 

Powiedział pan, że wnuk mieszka z państwem. Czy oznacza to, że żyjecie w domu wielopokoleniowym?

Tak i bardzo mnie to cieszy. Mamy duży dom, dlatego kiedy nasz syn Flip zaczął układać sobie życie, zaproponowaliśmy mu, aby tu pozostał i zajął poddasze. Obawialiśmy się trochę, czy nie będzie scysji, nieporozumień... Jak wszędzie, czasami się nie zgadzamy, ale skoro już kilka lat mieszkamy razem i nikt nie chce się wyprowadzać, to znaczy, że jest nam dobrze.

 

W domu to pan trzyma tzw. kasę?

Zdecydowanie tak.

 

A właśnie: kredyty są dla wszystkich czy tylko dla rozważnych?

A może raczej dla wszystkich rozważnych. Stara zasada mówi, że pożycza się cudze pieniądze, a oddaje swoje.

 

Ma pan lekką rękę do pieniędzy, czy jest człowiekiem oszczędnym?

Lubię wydawać pieniądze na jakieś miłe rzeczy, ale nie dotyczy to ubrań...

 

Pańska słabość w kwestii wydatków?

Chyba nie istnieje, bo jestem raczej człowiekiem rozsądnym, umiarkowanym i bez pasji, które mogłyby pochłonąć duże sumy pieniędzy.

 

Jest pan też człowiekiem bardzo pracowitym…

Nie zaprzeczam, wszak urodziłem się 1 maja, w Święto Pracy, a to chyba zobowiązuje. Byłem dziennikarzem, teraz jestem konferansjerem i prezenterem, wolnym strzelcem z nikim niezwiązanym na stałe. Z dziennikarstwem przez lata miałem niewiele wspólnego, ale teraz do niego, konkretnie do radia, coraz częściej powracam. Mam dużo szczęścia, bo robię to, co lubię i jeszcze mi za to płacą!

 

Rozmawiała: Beata Cichecka

ZOBACZ WIĘCEJ WYWIADÓW